-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ambasada zorganizowała im jakieś małe półprywatne przyjątko.
Nie mogłem sobie odmówić odrobiny złośliwości:
- A pana na nie nie zaproszono?
Szef żachnął się:
- Mówiłem ci, że to prywatne przyjęcie! Cześć!
- Do widzenia panu!
Stłumiłem w sobie ochotę do podzielenia się z panem Tomaszem odkryciem
tajemniczego ogłoszenia. Szef był daleko. A tu... tu sam dam sobie radę! Grunt, że jak z nieba
spada nam wolny dzień!
Wyruszyliśmy z hotelu skoro świt... No, prawie, bo tuż po siódmej. Osiemdziesiąt
sześć kilometrów dzielących Kraków od Tarnowa minęło nam jak z bicza strzelił. Janusz
domagał się, bym koniecznie zadzwonił do Tarnowa, Aleksander zamartwiał się, czy aby nie
przyprawimy naszym najazdem o atak serca jakiegoÅ› biednego staruszka kolekcjonera, ja
obiecywałem, że obojętnie co nas spotka w Tarnowie, to w drodze powrotnej czeka atrakcji
turystycznych co niemiara, na czele ze zwiedzaniem Królewskiej Kopalni Soli w Wieliczce!
Zawsze wracałem do niej chętnie, a po wyjściu z niej na powierzchnię czułem się jakimś
bardziej czystym.
Wjechawszy do Tarnowa Krakowską skręciliśmy w Krasińskiego, a z niej w
Klikowską. Dobrą chwilę trwało nim znalezliśmy podany w ogłoszeniu adres...
Tylko że nikt pod nim nie słyszał o indiańskich pamiątkach ani o telefonie z
numerem podanym w ogłoszeniu.
Zresztą i sam telefon właściciela piskliwego głosiku milczał jak zaklęty pomimo
moich kilkakrotnych prób dodzwonienia się lub też odpowiadał grzecznym głosem
automatycznej telefonistki: Przepraszamy bardzo, ale abonent znajduje się poza zasięgiem
naszej sieci . To, jak wiadomo, jest podstawowym sposobem ukrywania się właścicieli
telefonów komórkowych przed rozmówcami, z którymi rozmawiać nie mają zamiaru. Widząc
na ekraniku niemiły numer, wystarczy wcisnąć odpowiedni przycisk i już dzwoniący słyszy:
Przepraszamy bardzo...
Widocznie musiał drań zapamiętać mój numer!
- Nie denerwuj się - klepnął mnie w ramię Aleksander - ostatecznie dzięki wyjazdowi
do Tarnowa wiemy i tak dużo...
- Dużo?
- Oczywiście. Jeśli podczas naszej odkrywczej wyprawy pojawi się ktoś czy coś
związane z Tarnowem (choćby w najmniejszym stopniu!) będziemy wiedzieć, że należy
przed owym kimś lub czymś mieć się na baczności!
- Dobra i taka wiedza! - uśmiechnąłem się niewesoło.
- Ażebyś wiedział! - zaśmiał się. - Zresztą dosyć już o tym. Teraz część wyjazdu pod
tytułem: turystyczne atrakcje pana Pawła . Z góry informuję skromnie, że tę część kraju
znam raczej dobrze.
Pochyliłem z szacunkiem głowę.
- Ale nie zapominaj, że co dla ciebie atrakcją już nie jest, będzie nią dla Janusza, który
jest w tych stronach po raz pierwszy.
- Pan Paweł ma rację - poparł mnie Janusz.
- Dobrze już, dobrze - zamachał rękoma Kobiałko. - Jaką atrakcję serwujesz, Pawle,
na pierwsze danie?
Otworzyłem drzwi Rosynanta szarmanckim gestem.
- Najpierw wybierzemy się (skoro już jesteśmy na ulicy Klikowskiej) przez Klikową
pod %7łabno, gdzie będę starał się ukazać naszemu młodemu towarzyszowi, że nie tak dawno
ludzie nie tylko umieli się bić, ale i szanować zabitego wroga na równi ze swymi poległymi.
- Pod %7łabnem? - zastanowił się Kobiałko. - Ciekawe, ale nie słyszałem o żadnym
takim miejscu...
Dojechaliśmy już prawie do %7łabna, zbliżając się do Sioła Gródek, gdy po obu
stronach szosy ukazały się pośród pól kępy wysokich drzew.
Na przeciwległej stronie szosy stał jakiś biały samochód. Gdy podjechaliśmy bliżej,
okazało się, że to audi 100 na warszawskich numerach. Zasygnalizowałem kierunkowskazem,
że i ja mam zamiar zatrzymać się w pobliżu. I wtedy audi nagłym zrywem skoczyło do
przodu prawie ocierając się o bok Rosynanta. Na tylnej szybie błyskawicznie nabierającego
prędkości auta zdążyłem jeszcze dostrzec nalepkę wypożyczalni Rent a car . Kto prowadził
audi, pozostało tajemnicą - samochód miał przyciemnione szyby.
- Ja bym tych piratów drogowych!... - sapnął ze złości Aleksander.
Wysiedliśmy z Rosynanta. Pachniało dojrzewające zboże. W błękicie nad nim
rozdzwoniły się skowronki.
- Poniemieckie cmentarze - mruknął Janusz wpatrujący się spod przysłaniającej oczy
dłoni w kępy drzew, pod którymi widać było niewysokie szare murki, a nad nimi gdzie
niegdzie krzyże.
- Mylisz się - pokręciłem głową - idziemy do tego po naszej stronie...
Cmentarz odległy około 150 metrów od szosy był okrągły Na wzgórku, pośrodku
wznosiły się trzy prawosławne krzyże odlane z betonu, a po obu ich stronach po dwie
zbiorowe mogiły. Niemiecki napis na podstawie krzyża głosił: Tu leżą nieznani rosyjscy
żołnierze .
Janusz ciężko oparł się na kulach:
Domyślam się, że na cmentarzu po prawej stronie drogi pochowani są żołnierze
niemieccy...
- Austriaccy. Polegli w latach 1914-1915. Ale spójrz tutaj. Pomimo że minęło tyle lat
od I wojny światowej, wciąż jeszcze ktoś o tych zabitych pamięta. Wypalone znicze, świeże
kwiaty. Ten sam widok zobaczysz na tamtym cmentarzu. Dziwne, prawda? Ostatecznie,
walczyły tu ze sobą dwie zaborcze armie... - zerkałem na chłopca spod oka. Ale nie dał się
podpuścić!
- Czegóż pan chce - wzruszył ramionami - przecież w obu tych armiach walczyli także
Polacy! Kto wie, ilu z nich leży tu w szczątkach mundurów austriackich i rosyjskich?
Cmentarz austriacki miał kształt prostokąta. Pomiędzy rzędami bezimiennych mogił
wznosił się smukły obelisk zwieńczony krzyżem. Na podstawie obelisku wyryto niemiecki
napis, który był bardzo starty i trudny do odczytania.
I tu leżały niedawno zerwane kwiaty.
- Zwykły polny bukiet, a przecież... - szepnął Janusz.
Popatrzyłem na niego z nagłym szacunkiem. Kobiatko skinął bratankowi głową;
Zawróciłem Rosynanta na szosie i ruszyliśmy z powrotem. Ale na najbliższej [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zambezia2013.opx.pl