-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sklepik i barek, z którego dolatywały mnie czyjeś śpiewy. Za przystanią owego pola nie było
już żadnej innej osady. Sto metrów dalej zaczynał się kolejny ostry zakręt, za którym
rozpoczynała się ostatnia wąska rynna jeziora, z tego miejsca niewidoczna, bo zasłonięta
roślinnością porastającą cypel. Po drugiej stronie brzegu nieosłonięte drzewami puste
przestrzenie porastała bagienna łąka, za którą dogorywała w popołudniowym słońcu wieś.
Gdzieś za nią, kilka kilometrów dalej, rozlewało się jezioro Seksty. Mogłem jednak płynąć w
jednym kierunku - cienką i północną odnogą jeziora, aż do ujścia z jeziora rzeczki Wilkus.
Zapuściłem się na drugą stronę i przystanąwszy na jakiejś płyciznie oczekiwałem
nadpłynięcia D Artagnana , mając po lewej cienki pas lasu i zabudowania maleńkiej wsi
prześwitujące między drzewami. Ponad wysokimi trzcinami przerzucono pomost, do którego
przybiłem na silniku. Musiałem uważać, gdyż ta część jeziora była mulista i płytka -
słyszałem nawet ocieranie się kadłuba o dobrze widoczne dno - ale musiałem ryzykować.
Dryfowałem opodal wysokich trzcin poruszanych niewidzialnym wiatrem z północy i
odliczałem czas.
Przez kwadrans nic się nie wydarzyło, po kolejnym wzbiło w górę stado dzikich
kaczek. Czekałem dalej i zdawało mi się, że słyszę najcichszy szelest sitowia, śpiew kraski i
pluskanie jeziornej fali. Taka przyroda wydawała się krystalicznie czysta, intymna, wręcz
bajkowa i nieziemska.
Po godzinie ostrożnie zrobiłem zwrot przez rufę i popłynąłem w powrotny rejs.
Dochodziła dziewiętnasta. Już po ominięciu cypla, ukazała się w oddali przy północnym
brzegu ramienia pilchowskiego przystań pola namiotowego. Cumował tam D Artagnan .
Nie miałem ze sobą lornetki, więc nie wiedziałem, czy moi prześladowcy czekali na mnie w
łodzi czy zeszli na ląd. Być może próbowali zajść mnie od strony lądu, przechodząc na drugą
stronę do płytszej rynny jeziora, w której zrobiłem sobie nie tak dawno dłuższy postój. Gdy
podpłynąłem bliżej Pilch, stwierdziłem, że w łajbie znajdował się tylko łysy Portoś.
Wydawało się, że spał na pokładzie. Dwóch jego kompanów nie było w pobliżu, co upewniło
mnie, że zeszli na ląd. Płynąłem dalej, modląc się w duchu, aby Portoś się nie zbudził.
Byłbym szybko odpłynął, gdyby nie to, że zauważyli mnie schodzący ku brzegowi Antoś z
Wulgarisem. Wyłonili się nagle zza drzew i na mój widok zdębieli. Dzwigali skrzynkę piwa i
jakieś większe zakupy, jak nic wracali ze sklepu, a ja w tym czasie mijałem ich łajbę
dosłownie na wyciągnięcie ręki. A zatem Muszkieterowie postanowili zabawić się w
zacisznym zakątku jeziora Roś. Wiedzieli, że dalsza pogoń za mną może skończyć się dla
nich osadzeniem na płyciznie, więc zrobili sobie rozrywkowy postój. Mogli napić się piwa i
spokojnie wypatrywać mnie nadpływającego z zachodu, gdyż słusznie przewidywali, że tylko
obok tej przystani mogłem wracać. Nie przewidzieli jednak, że uczynię to tak szybko i dlatego
dwóch poszło po prowiant i piwo, a jeden pilnował łajby, tyle że, łapserdak jeden, zasnął.
Portoś był pijany, głośno chrapał i czkał przez sen. Jego kompani krzyczeli na niego, żeby się
zbudził, ten jednak uniósł wolno głowę i nic nie rozumiał, co do niego mówią koledzy. Antoś
z Wulgarisem zaczęli szybciej biec z piwem i prowiantem, spieszyli się do łajby, ale mieli do
niej ponad sto metrów. Kiedy zaczęli gubić zakupy, przystanęli. Musieli też odpocząć, bo
bardzo się zmęczyli.
- Hej, Pomarańczowy! - wołali w moją stronę, machając przy tym rękami. - Nie bój
siÄ™! Nic ci nie zrobimy! Chodz do nas... napijemy siÄ™ piwa! Pogadamy!
- Dziękuję - odkrzyknąłem i pomachałem im ręką na pożegnanie. - Jestem
abstynentem. Innym razem!
- JesteÅ› chory czy co? - dziwili siÄ™.
Wreszcie Portoś się zorientował, że za jego plecami płynie ścigana niedawno przez
nich łódz.
- Te! - wrzeszczał na mnie i był porządnie wstawiony. - Słyszysz, co do ciebie
mówię?! Te! Natychmiast wracaj! Słyszysz?!
Próbował wprawdzie przejść na rufę i zapalić silnik, ale idąc przewrócił się i upadł jak
długi na laminatową podłogę w kokpicie. Antoś i Wulgaris zaryczeli ubawieni wyczynami
nietrzezwego Portosia i machnęli na mnie ręką. Portoś się podniósł i zaczął mi wygrażać
pięścią, ale był to widok bardziej komiczny niż złowróżbny.
- Do zobaczenia! - krzyczał Wulgaris.
- Do jutra! - pomachał mi Antoś.
W ich słowach czaiła się grozba.
- Miłej nocy! - pomachałem im na pożegnanie.
Jak tylko dopłynąłem pod moją przystań, ogarnął mnie niepokój. Przecież [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zambezia2013.opx.pl