• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    funkcjonariusze zaryglowali drzwi, przez które wpadł do środka.
     Co tu się dzieje?  zapytał kapitan Wilkowski, który powrócił właśnie
    z dziwnej akcji, polegającej na rozproszeniu dzikiego tłumu, który z bliżej niewy-
    jaśnionych przyczyn zaczął w środku nocy rozwalać szkołę.
    99
     Wariat z karabinem ostrzeliwuje się ze śmietnika  wyjaśnił mu usłużnie
    jakiÅ› szeregowiec.
     No to rozbrójcie go i zapudłujcie.
     Nie ma jak podejść. Strzela, ludzie poginą. . .
     Po to właśnie bierzemy dodatek za niebezpieczną służbę, żeby poginęli 
    mruknÄ…Å‚ Wilkowski.
    Westchnął ciężko. Wbiegł na posterunek i wdrapawszy się na drugie piętro,
    wrzucił w czeluść zsypu granat gazowy. Gdy strzelanina ustała, dwaj policjanci
    weszli w maskach przeciwgazowych do wnętrza śmietnika i wyciągnęli zemdlo-
    nego terrorystÄ™.
    * * *
    Klika minut wcześniej i kilkaset metrów dalej Jakub nawiewał przed radio-
    wozem. Samochód niemal najeżdżał mu na pięty. Naraz uciekinier spostrzegł po
    swojej lewej stronie niski, kamienny murek. Sprężył się i udało mu się go przesko-
    czyć. Wbiegł na cmentarz. Policjanci wysiedli z radiowozu i na piechotę ścigali go
    dalej. Uciekinier skakał z nagrobka na nagrobek, ale jego biała koszula stanowiła
    dla ścigających wyrazny drogowskaz.
     Stój, zaraz cię capniemy!
     Jak się nie macie za co łapać, to się złapcie za ptaszka!  odgryzł się.
    Nie mogli ścierpieć takiej strasznej zniewagi. Zaczęli strzelać. Nawet trafili.
    Kamienny anioł dostał kulę prosto w serce. Drugi stracił prawą dłoń. Trzeci pocisk
    urwał drzemiącemu w krzakach kotu ogon. Jakub przesadził kolejny mur i znalazł
    siÄ™ na ulicy.
    * * *
    Policjanci zaprzestali strzelania. Teraz nie mógł już im uciec. Zbieg też to
    wiedział. I nagle stał się cud. Ulicą przejechał mercedes na ukraińskich numerach.
    Egzorcysta rzucił się za nim.
     Postoj! Pomiłuj!
    Samochód zatrzymał się. Tylne drzwiczki otworzyły się na moment. Ucie-
    kinier wskoczył i pojazd ruszył ostro do przodu. Po chwili policjanci byli tyl-
    ko wspomnieniem. Nasz bohater odwrócił się, aby zobaczyć, komu zawdzięcza
    ocalenie, a przy okazji podziękować. W mercedesie siedzieli trzej ukraińscy biz-
    nesmeni. Zwiatło ulicznych latarni wydobywało z półmroku szczegóły. Zwieciły
    odblaskowe, białe paski na spodniach od dresu, z cienia wyskakiwały mniej zmię-
    tolone płaszczyzny skórzanych kurtek. Czasem promień lizał nagi, umięśniony
    100
    tors widoczny tam, gdzie kurtki były rozchełstane. Srebrne suwaki i guziki rzuca-
    ły miniaturowe zajączki na poplamioną tapicerkę. Znad czarnych lakierków bły-
    skały oślepiająco białe skarpetki. Broń nie połyskiwała. Lufy oksydowane były
    na czarno. Jeden z nich wyjął z kieszeni portret pamięciowy i porównywał przez
    chwilę z obliczem pechowego gościa.
     Eto on!  powiedział.
    Jakub poczuł się odrobinę niepewnie.
    * * *
     Imię i nazwisko?  zapytał kapitan, gdy aresztanta doprowadzono na prze-
    słuchanie.
    Tomasz zamyślił się na chwilę. Nie miał przy sobie żadnych dokumentów. . .
     Jan Kowalski jestem  rzucił pierwsze nazwisko, które przyszło mu do
    głowy.
    Reakcja śledczego zaskoczyła go.
     KÅ‚amiecie, obywatelu. ImiÄ™ i nazwisko?
     Jestem Jan Kowalski  postanowił iść w zaparte.
     Tak? Zaraz cię, robaczku, wyjaśnimy. Przyprowadzcie tu tego Jana Kowal-
    skiego, którego złapaliśmy rano.
    Jeden z szeregowców wyszedł wypełnić rozkaz. Wrócił po chwili. Wyglądał
    na nieco zdenerwowanego.
     Obywatelu kapitanie. . . !
     Co się stało?
     Cela jest pusta, a w oknie nie ma kraty!
     Uciekł  wydedukował Wilkowski.  Szkoda. Już go złamałem. Do rana
    wszystko by wyśpiewał.
    Tomasz od razu poczuł się pewniej.
     Ten w tamtej celi to był Kowalski?  upewnił się.
     Tak.
     Sam pan widzi, kapitanie. Ja jestem tu, a nie w tamtej celi, bo tamten tam
    nie jest.
     To znaczy?
     Jest tylko jeden prawdziwy Jan Kowalski, to znaczy ja  dumnie uderzył
    siÄ™ w pierÅ›.
    Wilkowski trochę zgłupiał, ale nie dał tego po sobie poznać.
     Nieważne. Jesteś aresztowany. Masz prawo do adwokata. . .
     Wiem. Wszystko, co powiem, zostanie użyte przeciwko mnie. A tak wła-
    ściwie, to, za co jestem aresztowany?
    101
     Za terroryzm, posiadanie niezarejestrowanej broni palnej, napad na komen-
    dę. . . Potraktujemy to jako napad na zatrudnionych tu funkcjonariuszy. . . 10 osób
    razy pięć lat. . . 50 lat pudła!  syknął mściwie.
     Ale u nas chyba nie ma sumowania wyroków?
    Kapitan od dawna podejrzewał, że aresztant kpi sobie w żywe oczy. Teraz nie
    wytrzymał.
     Won!  ryknÄ…Å‚.
     Znaczy się, na wolność?  ucieszył się pechowy hotelarz.
     Zabrać go, zanim zastrzelę!
    I zabrali go, i to nie do piątej celi, z której zwiał Jakub, tylko do siódmej,
    w której wcale nie było okna.
    * * *
    Jakub stał przywiązany do kolumny podtrzymującej chór w jakiejś opuszczo-
    nej cerkwi.
     Panowie, może się dogadamy?  zaproponował.
    Trzej ukraińscy biznesmeni, Pawło, Mykoła i Ihor, roześmieli się ponuro, ale
    nie przerwali swojego zajęcia, które polegało na ostrzeniu bagnetów od kałaszni-
    kowa o piaskowcowe schodki ołtarza. Zajęcie to sprawiać im musiało dużą przy-
    jemność, bo uśmiechali się błogo i pogwizdywali przy tym przez zęby marsz ża-
    Å‚obny.
     Popełniacie poważny błąd. . .
    Nie zwrócili na niego uwagi.
     Te schodki są brudne. Tam jest pełno zarazków.
     To już twój probliem  powiedział Ihor.
    W jego głosie słychać było życzliwe nutki.
     Tylko mnie oskalpujecie?  upewnił się więzień.  Ewentualnie odetnie-
    cie mi uszy?
     Niet tolko  obiecał Mykoła.
    Ihor przeciągnął nożem po owłosionej łapie. Włosy posypały się na ziemię.
     Hy!  ucieszył się.  Jak brzytew!
     Może niepotrzebnie ostrzymy  zauważył Pawło.  Tępymi bardziej boli.
     Posypiemy solą i będzie gut  powiedział Mykoła.  Trzeba było przy-
    nieść beczułkę z samochodu.
     Ale, za co?  jęknął jeniec.
     Ty inspektora z urzędu skarbowego rabował  wyjaśnił Ihor  a urząd
    skarbowy najÄ…Å‚ nas. . .
    Jakub już dawno podejrzewał, że urzędnicy są w stanie wymyślić dowolną
    bzdurę, ale teraz wreszcie zdobył jednoznaczny dowód.
    102
     Polski urząd skarbowy wynajmuje ukraińską mafię?!
     Inaczej by tych wyrąbanych w kosmos podatków w ogóle nie ściągnął 
    mruknął Mykoła.
     Panowie, może się dogadamy?  Jakub nie lubił tortur.
     No, to gadaj  zezwolił Mykoła.
     Jestem właścicielem hotelu w Uhaniach. Piękna, zadbana rezydencja. . .
    Dwanaście pokoi, można zarobić, ile się zechce. Na miejscu jest kuchnia i bim-
    berek można w piwniczce nastawić. . .
    Trzej Ukraińcy popatrzyli po sobie i poskrobali się po głowach.
     Hotel  mruknął Ihor.  Można by turystów pakować do piwnicy i brać
    okupy! To brzmi sensownie. Dobra  zwrócił się do Jakuba.  Bierzemy to.
    Napiszesz nam upoważnienie do zarządzania w twoim imieniu.
    Uwolnili mu jedną rękę i napisał im, co chcieli. Mykoła schował papier i wy-
    ciÄ…gnÄ…Å‚ z pochwy bagnet.
     Co ci obciąć na początek?  zapytał rzeczowo.
     Zaraz, zaraz!  zdenerwował się więzień.  Dlaczego chcecie mnie wy-
    kończyć? Przecież oddałem wam hotel.
     Hotel wzięliśmy, ale sam rozumiesz, forsę urząd skarbowy dał z góry. . .
     To nieuczciwe! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl