• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    Wiedzieli, czego mają szukać, i natychmiast pognali przez śnieg ku skalnej ścianie.
    Zahun dotarł tam pierwszy i zadowolony z siebie w milczeniu stanął nad głęboką
    jamÄ….
    - Wspaniale - pochwaliła go Ingrid. - Wygląda na to, że próbowali zagrzebać Runego i
    Halkatlę w ziemi, ale musieli z tego zrezygnować. Nasi przyjaciele potrafią się bronić.
    Rozejrzeli się dokoła.
    - Tu są ślady Runego - oznajmił Tarab swoim dziwnym, głuchym głosem. - Halkatla
    śladów nie zostawia.
    - To prawda, ale możesz być pewien, że i ona tu była - odparła Ingrid. - Tam gdzie
    Rune, tam i Halkatla. Ale ich prześladowcy nie zostawiają odcisków swoich stóp.
    - To duchy - stwierdził Tacritan.
    - Wiesz coś o nich? - spytała Ingrid.
    - Nic poza tym, co powiedział Nataniel. Sekta Dusicieli nie ma nic wspólnego z
    opowieściami gotyckimi, a ja tylko takie znam.
    - Możemy więc przypuszczać, że oni żyli na początku dziewiętnastego wieku.
    Ruszajmy tropami Runego. Doprawdy, okazali się wyjątkowo głupi, że ich nie zatarli.
    - Pewnie się nas nie spodziewali. - Zaren, demon zemsty, zaśmiał się z nadzieją. - Bez
    trudu poradzimy sobie z tymi nędznymi mordercami.
    Demony poczłapały dalej wyraznym na śniegu śladem Runego.
    - Dokąd oni, do pioruna, mają zamiar ich zaprowadzić na tym pustkowiu? - mruknęła
    Ingrid.
    Dotarli do grzbietu pasma wzgórz i spoglądali teraz na rozciągającą się niżej dolinę.
    - Są tam - oznajmił Zahun, jak zwykle pierwszy.
    - Ale co oni, na miłość boską, robią? - zdumiała się Ingrid.
    Ona i jej towarzysze zatrzymali się i z niedowierzaniem zapatrzyli w obniżenie.
    Wśród ponurego krajobrazu Rune i Halkatla stali we dwójkę w płytkim śniegu. Tu i
    ówdzie z ziemi wystawały bloki skalne, przypominające siedzących starców. Nagły powiew
    wiatru sypnął śniegiem w twarze osamotnionej pary.
    Na krańcu wąskiej, krótkiej dolinki wznosił się pojedynczy strzelisty kamień.
    Wyglądało na to, że Rune i Halkatla mówią właśnie do niego.
    - Oni widzą coś innego - mruknął Tacritan. - Podkradnijmy się bliżej, ale tak, żeby nas
    nie zauważyli!
    Ich nieszczęśni przyjaciele stali odwróceni plecami. Ingrid ze swymi demonami
    opuścili się w dół i podeszli do nich od tyłu. Usłyszeli rozgorączkowany głos Halkatli:
    - Miałaś nadzieję na krew, czarna poczwaro! Ale się pomyliłaś. Popatrz na Runego!
    On trochę  krwawi ze swoich ran, ale czy to krew, jak sądzisz? Spróbuj tego, wstrętna stara
    wiedzmo!
    Ujrzeli, jak Halkatla, która zdawała się nie cofać przed niczym, wzięła na palec
    kropelkę cieczy wypływającej z rany Runego i wyciągnęła rękę ku wysokiemu, wąskiemu
    kamieniowi.
    - Tacritanie, ty, który władasz gotycką magią - szepnęła Ingrid. - Uczyń tak, abyśmy
    mogli widzieć to samo co oni.
    Demon skinął głową. Syknął coś cicho przez zęby, wykonując przy tym ledwie
    widoczne ruchy dłonią.
    Nagle przed ich oczami coś się pojawiło. Coś niezwykłego, ogromnego,
    imponującego. Znalezli się w baśniowo pięknej świątyni. Na posadzce leżeli modlący się
    ciemnoskórzy mężczyzni. Kamienie przeobraziły się w świętych mężów. I...
    Wysoki kamień stał się monstrualnych rozmiarów boginią.
    - Kali - szepnął Tarab zdrętwiałymi wargami. - Nad nią nie mamy władzy!
    - Ciii! - niemal bezgłośnie uciszyła go Ingrid. - Ona nas nie widzi. Zobaczmy, co się
    dalej stanie.
    Kali zbliżyła się do dwojga więzniów. Była ohydna, jej czerwone oczy groznie
    wpatrywały się w Halkatlę. Błyskawicznym ruchem dłoni starła kropelkę z palca Halkatli i
    pożądliwie ją wessała.
    Grymas, jaki zaprezentowała potem, był godny Meduzy. Zresztą to właśnie Kali
    zainspirowała Greków do stworzenia postaci Gorgony, czyli Meduzy. A może odwrotnie?
    Prawdę przesłoniła mgła historii; dzisiaj trudno już stwierdzić, która z nich pojawiła się
    pierwsza.
    Posmakowawszy żywicy, płynącej w żyłach Runego zamiast krwi, Kali ryknęła
    wściekle. Rzuciła się na Halkatlę, ale młodej czarownicy udało się wywinąć.
    Czciciele Kali poderwali się z posadzki i usiłowali schwytać ofiary.
    - Nimi możemy się zająć - stwierdził Tabris. - Uczyń nas widzialnymi, Tacritanie!
    Zanim Dusiciele zdążyli mrugnąć, zaatakowało ich pięć demonów, które w jednej
    chwili zdołały ich unicestwić, po prostu wymazać ze świata duchów. Przestali istnieć i już
    nigdy nie mogli zostać przez nikogo wezwani.
    Z Kali jednak trudniej było sobie poradzić. Nataniel wykazał się krótkowzrocznością,
    twierdząc, że Kali nie istnieje. Podobnie jak wszyscy bogowie na świecie i ona została
    stworzona w wyobrazni ludzi, przekonanych o istnieniu wyższej mocy, która może im dać
    szczęście i wspomóc w potrzebie. Kali nadal miała miliony wyznawców. Istniała, bo ludzie
    nie przestali w nią wierzyć. Była rzeczywista. I bardzo, bardzo niebezpieczna!
    W pośpiechu demony wyeliminowały także świętych mężów, ale ci tego nawet nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl