• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    prawie całe cesarstwo. Bardzo bym chciał ją mieć. Tylko nie wiem, czy to nie za drogi
    prezent...
    - Mapa? - zdziwił się ksiądz Miodyński. - Tyl ko tyle? Ależ chłopcze! Pewnie, że ją
    dostaniesz! Natychmiast ją możesz przeważnie mieć. Od razu chodzmy do kancelarii!
    ***
    Justyna Nowacka wielokrotnie dziękowała koleżance za wszystko, czego ta była
    przyczynÄ….
    - Jestem ci ogromnie wdzięczna za ojca - oznajmiła któregoś wieczora. - Wydaje się
    taki zadowolony. To twoja zasługa, kochana przyjaciółko.
    Pani Waldeck wesoło mrugnęła okiem.
    - No cóż - odpowiedziała. - Nauczyłam się. Mój mąż był ode mnie starszy o
    dwadzieścia pięć lat, musiałam się nauczyć. Wiek tu zresztą nie ma wiele do rzeczy, my
    kobiety powinnyśmy umieć kierować mężczyznami. Dla ich dobra, oczywiście. No i trochę
    dla naszego.
    Panna Nowacka chichotała, słysząc podobne opinie. Zofia prezentowała się jako
    osoba doświadczona i wielce wyzwolona, która dobrze wie, jak należy postępować w każdej
    sytuacji.
    Następnego dnia wypadała niedziela i obie wybierały się do kościoła w Zabłudowie.
    Pani Waldeck wiedziała już wszystko o panu Kalinowskim, to znaczy wszystko, czego
    dowiedziała się o nim od przyjaciółki, ale koniecznie chciała go zobaczyć.
    - Starsi panowie powinni być odważniejsi, ale często nie są - mówiła ze śmiechem. -
    Może powinnyśmy zachęcić tego twojego Michała?
    - Boże broń! - przestraszyła się takiej możliwości Justyna. - Chyba spaliłabym się ze
    wstydu. Już go wystarczająco zachęciłam. Obiecał przecież, że wkrótce przyjedzie. W
    sprawach ważnych także dla mnie, tak właśnie to ujął.
    - Ale spieszy się powoli - zauważyła Zofia. - Może trzeba mu się przypomnieć. Skoro
    tobie nie wypada, ja mogę to zrobić.
    Justyna zaklinała jednak, żeby nie robić nic nieprzemyślanego i przyjaciółka obiecała
    w końcu powściągliwość.
    - Ale do kościoła musimy jutro pojechać - zastrzegła. - Obejrzę go i powiem ci, co o
    nim myślę - obiecała pani Waldeck.
    Panna Nowacka była przekonana, że Michał Kalinowski zyska aprobatę przyjaciółki i
    nie myliła się.
    Pani Zofia umiała ocenić mężczyzn.
    - Wspaniały typ - powiedziała w drodze powrotnej do domu. - Zupełnie inaczej go
    sobie wy obrażałam. Jakoś mi się wydawało, że może być bardziej podobny do twojego ojca.
    A tu tymczasem widzę męski, silny, władczy typ. Nie dziwię się twojemu zaangażowaniu.
    Pana Jacka nie było z nimi i mogły rozmawiać swobodnie.
    - No, no! - pani Zofia z podziwem patrzyła na przyjaciółkę. - Teraz rozumiem, że tak
    go wypatrujesz. Jest kogo! Mój Boże, co za piękny mężczyzna!
    A jeszcze ci powiem, że musi być bardzo doświadczony, pewny siebie, zdecydowany
    w, no wiesz, w tych sprawach...
    Justyna spłoniła się, wstydziła się przed przyjaciółką przyznać, jak niewiele o nich
    wie. Dotąd rozmawiały o wszystkim, ale temat życia małżeńskiego nie został poruszony.
    Zofia napomknęła wprawdzie coś o swoich doświadczeniach w tej materii, ale Justyna
    uznała, że nie były szczególnie przyjemne i na wszelki wypadek zmieniła temat rozmowy.
    - Przy nim na pewno nie będziesz musiała szukać sobie kochanka - oznajmiła pani
    Waldeck.
    Widząc zaskoczoną minę przyjaciółki, położyła palec na ustach.
    - Opowiem ci wszystko - obiecała. - Pod warunkiem, że nikomu nie powtórzysz ani
    słowa.
    - Kamień w wodę! - obiecała Justyna, bardzo przejęta oczekującymi ją rewelacjami.
    Zofia mrugnęła porozumiewawczo.
    - Wieczorem, jak twój papa pójdzie spać. Lepiej, żeby niczego się nie domyślał.
    Okropnie by się zgorszył.
    - Pewnie - zaśmiała się Nowacka. - On jest taki zasadniczy i poważny.
    - A my nie! - zawtórowała Zofia. - Jesteśmy dość młode, żeby poszaleć. Mam rację?
    - Całkowitą!
    Chichotały przez dłuższy czas.
    ***
    Wiadomość o naprawie organów rozeszła się i w niedzielę przyszło do kościoła wielu
    ludzi, chcąc na własne uszy usłyszeć, jak teraz brzmi instrument. Wszyscy byli zachwyceni
    efektami pracy Stasia Kalinowskiego.
    Zpiewano mocniej niż zwykle, głośniej, składniej i bardziej uroczyście, a ksiądz
    Miodyński wygłosił piękne kazanie, w znacznej części poświęcone podziękowaniom za
    hojność parafian.
    Nabożeństwo wypadło dostojnie i pięknie, panna Wudkiewicz i chór radośnie
    zaśpiewały, a po nabożeństwie ludzie przed kościołem z wielkim uznaniem mówili o pracy
    Stasia, kłaniali się, uśmiechali, ziemianie podawali rękę.
    On sam, wypełniony dumą po brzegi, przechadzał się, niby to zaaferowany jakimiś
    myślami, a tak naprawdę, by pławić się w pochwałach i sławie. Dużo dobrego usłyszał także
    od ojca, a pani Katarzyna popłakała się ze wzruszenia nad zdolnościami wnuka. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl