• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    dachem, ale na szczęście zdążyła ugryzć się w język. Doszła do wniosku, że w takiej
    sytuacji lepiej udawać głupią i zupełnie niezorientowaną, niż powiedzieć o jedno słowo za
    dużo. Znaczyło to jednak, że faktycznie siostrzenica Moniki pracuje dla Warda. No i co z
    tego, pocieszała się, sącząc wolno kawę i za wszelką cenę Starając się wyrzucić z pamięci
    obraz ślicznej, młodej dziewczyny. Ach, to w końcu nie moja sprawa, co i on robi, a czego
    nie. Jasne, ona oddałaby wszystko,
    żeby móc... A do tego ta Bobbie, ta urokliwa dziewczynka, która zawładnęła jej sercem,
    podobnie zresztą jak ojciec. Była na siebie wściekła, że nie potrafi wyrzucić ich ze swoich
    myśli. Wiedziała, że kiedy odejdzie z kancelarii, będzie jej łatwiej. Wreszcie odetchnie z
    ulgą, a teraz powinna skoncentrować się wyłącznie na aktach.
    Nawet nie zauważyła, że jest już wpół do pierwszej. Była umówiona na lunch i Stephanie
    miała jej o tym przypomnieć. Kiedy więc drzwi się otworzyły, nawet nie podniosła wzroku
    znad papierów.
    - Dzięki ci, Stephanie. Nie zapomniałam - rzuciła krótko. - Zaraz kończę i idę. Tym razem
    się nie spóznię. On nie lubi czekać.
    - Cześć, Jeanie.
    Zesztywniała. Zbyt mocno kochała ten głos, żeby go nie poznać. Powoli podniosła wzrok i
    spojrzała na Warda.
    - Przepraszam, myślałam, że to Stephanie. Miała mi przypomnieć o spotkaniu - wyrzuciła
    z siebie jednym tchem.
    Widziała, jak zmrużył oczy.
    - Tak też sądziłem - powiedział, patrząc jej w oczy. - Z kimś, kogo znam?
    Nie podobał się jej ton jego głosu, a może racze j sposób, w jaki na nią patrzył.
    - Niezbyt udany poranek? Z tego co zrozumiałam, byłeś w sądzie.
    - Owszem, udany - wycedził przez zęby. Jeśli taki miał nastrój po udanym poranku, to
    ciekawe, jak wyglądał, kiedy sprawy w sądzie nie szły po jego myśli.
    - To świetnie - uśmiechnęła się, a następnie spojrzała wymownie na dokumenty piętrzące
    się na jej biurku i powiedziała: - Przepraszam cię, muszę to pilnie skończyć.
    Ale on jakby nie usłyszał. Zatrzasnął za sobą drzwi i spiorunował ją wzrokiem. Wyglądał
    przy tym jak bóstwo z Olimpu. Nic nie mogła na to poradzić, że tak bardzo jej się podobał.
    - Kiedy wróciłaś? - zapytał po dłuższej, wymownej ciszy. - Dzwoniłem do ciebie, ale nie
    zastałem cię w domu, a na sekretarkę nie lubię się nagrywać. Chciałem ci powiedzieć, że ta
    siostrzenica Moniki, to prawdziwy skarb, więc zatrudniłem ją już na stałe.
    Dzwonił do mnie? No tak, ale tylko po to, żeby powiadomić mnie o swoim nowym
    nabytku. Tyle że Jeanie wcale nie była w nastroju, żeby wysłuchiwać takich opowieści.
    - Wróciłam z Yorku dopiero dziś rano - odparła chłodno.
    - Aha, a teraz wybieramy się na lunch... - powiedział kąśliwie i z kwaśnym uśmiechem.
    Co się do diabła z nim dzieje? Spojrzała na jego roziskrzone oczy i zdębiała. Zwykle taki
    spokojny
    i opanowany, teraz niemal tryskał wściekłością, ale z całą pewnością nie zamierzała tego
    znosić. W porządku, nie oczekiwała, że będzie jej się rzucał na szyję, ale bez przesady...
    Coś musiało go rano wkurzyć, tylko dlaczego ona miała pić piwo, którego nawarzył ktoś
    inny.
    - Coś jest nie tak, Ward? - zapytała trochę zaczepnie.
    - A i owszem - odparł, nie spuszczając z niej oczu, które zamieniły się nagle w dwa
    kawałki lodu. Jego zacięta twarz nie zdradzała żadnych uczuć.
    - Masz choć odrobinę szacunku dla samej siebie, Jeanie?
    - Co takiego? Co ty powiedziałeś?
    - Ten dupek zgadza się bez najmniejszego sprzeciwu, żebyś przez dwa dni nocowała w
    moim domu, a potem robisz się na bóstwo, bo zaprosił cię na obiad? Nie, nie zaprzeczaj,
    wiem, że tak właśnie jest!
    - Słuchaj, Ward... - Jeanie zacisnęła usta.
    - Nie, to ty teraz słuchaj, posłuchaj mnie wreszcie do cholery, Jeanie! Nie mogę uwierzyć,
    że pozwalasz się w ten sposób traktować. Nie widzisz, że on chce tylko jednego? I co
    zamierzasz zrobić po tym uroczym lunchu? Pójdziesz do niego, czy raczej znikniecie w
    jakimś pokoju hotelowym? Nie było cię przez cały weekend, a gdy tylko wróciłaś, twój
    pan pstryknął palcami, a ty już lecisz?
    - Jak śmiesz? - syknęła. Próbowała opanować drżenie głosu. - Nie masz prawa rozmawiać
    ze mną w ten sposób - starała się mówić cicho, wiedząc o tym, że ściany są cienkie i każde,
    choćby tylko odrobinę głośniej wypowiedziane słowo, słychać na korytarzu.
    - Dlaczego nie powiesz temu typowi, żeby poszedł sobie w cholerę? Co on takiego w sobie
    ma?
    Przeczesał nerwowo palcami włosy i spojrzał na nią ostro.
    - Nie będę z tobą o tym więcej rozmawiać -ucięła zirytowana.
    Wstała, wzięła torebkę i płaszcz. Wyszła, zanim zdążył się zorientować i powiedzieć
    choćby słowo.
    Może i zszokowała go tym nagłym wyjściem, ale wszystko ma swoje granice. Stal w
    drzwiach, z nieprzytomnym wyrazem twarzy i szeroko otwartymi oczami. Zatrzymała się
    przy pokoju Stephanie, by uprzedzić, że znika na jakiś czas, a potem ruszyła do windy.
    Trzęsła się ze zdenerwowania, a jej policzki były rozpalone. Może rzeczywiście powinna
    skorzystać z jego rady i powiedzieć mu, żeby poszedł do diabła, pomyślała ze złością.
    Zdaje się, że to jest dokładnie to, co powinna była dawno temu zrobić. Spojrzała na swoje
    odbicie w lustrze: zaróżowione policzki, lśniące, powiększone zrenice... Nie wiadomo ja-
    kim cudem, lecz cała złość z niej nagle wyparo-
    wała. Co to za koszmarna paranoja? Może i nie powiedziała mu całej prawdy, ale dlaczego
    wyciągał tak pochopne wnioski? A jak mogła powiedzieć mu prawdę, no jak? Nie było
    żadnego rozsądnego wyjścia z tej idiotycznej sytuacji, musiała uczestniczyć w tej farsie aż
    do gorzkiego końca. Był przekonany, że ona sypia z jakimś podłym facetem, który równie
    podleją traktował, i pogardzał nią za to. Ale za całą tę sytuację mogła winić jedynie siebie.
    Przynajmniej powinna mu była wyjaśnić, z kim ma zamiar zjeść lunch, tylko że po tych
    jego sarkastycznych uwagach nie miała już na to najmniejszej ochoty. Zachował się jak
    rozjuszony, ślepy i uparty osioł. Nie mogła wprost uwierzyć, że ona, będąca sobie od lat
    sterem i żeglarzem, już w dzieciństwie doprowadzająca do szału rodziców swoją
    nadmierną samodzielnością, wpakowała się w takie tarapaty. Tyle razy nasłuchała się o
    tym, co miłość może zrobić z człowiekiem, ale o wszystkim trzeba przekonać się na
    własnej skórze.
    Nie miała już najmniejszej ochoty na żadne spotkanie, a tym bardziej ze starą znajomą z
    uniwerku, przed którą będzie musiała grać zadowoloną z życia i odnoszącą sukcesy
    idiotkÄ™.
    Na szczęście jednak okazało się, że i Sandra miała problemy z mężczyznami, toteż [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl