-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przypuszczalnie nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie skończy się ten miesiąc.
Od tygodnia, po każdym przyjęciu, pytał o jej opinię na temat poznanych tam ko-
biet. Najwyrazniej bał się, że po wspólnie spędzonej nocy zakochała się w nim i nie pa-
mięta warunków umowy. To ciągłe przypominanie, że marzy o życiu bez niej, działało
jej na nerwy.
- Mnie nie muszą się podobać - oznajmiła, ledwo skrywając złość. - Nie mam za-
miaru im się oświadczać.
- Mogłabyś mi jednak okazać trochę wsparcia - mruknął.
- Trochę wsparcia? - Opuściła z brzękiem widelec. - A myślisz, że co robię? Po co
się stroję wieczór w wieczór? Po co chodzę na te kretyńskie przyjęcia i nie biję cię po
Å‚apach, jak mnie obmacujesz na oczach ludzi?
- Za to ci płacę. I to niemało!
- Zasłużyłam na każdego pensa!
- Jeśli to jest tak męczące, dziwię się, że nie zażądałaś większej sumy!
- Gdybym wiedziała, co mnie czeka, na pewno bym zażądała! - Oczy lśniły jej
wściekłością. - Przez cały ostatni tydzień musiałam patrzeć, jak... Po prostu zachowujesz
się, jakbyś był na targu koni, czy raczej klaczy: ta mi się podoba, ta nie, tamta tak sobie.
Tylko brakuje, żebyś zaczął sprawdzać ich uzębienie! - Na moment zamilkła. - Nie po-
myślałeś, jakie to dla mnie upokarzające?
- Taką mieliśmy umowę - oznajmił hardo.
- Umowa była taka, że udajesz zakochanego, a nie że mnie ignorujesz! Od tygodnia
ani razu mnie nie objÄ…Å‚eÅ›, prawie siÄ™ do mnie nie odzywasz i robisz wszystko, aby poka-
R
L
T
zać ludziom, że masz mnie po dziurki w nosie. I masz czelność oskarżać mnie o brak
wsparcia?
Patrzył na nią lodowatym wzrokiem.
- Trudno ci dogodzić, Mirando. Nie chcesz ze mną więcej spać, ale narzekasz, że
cię nie obejmuję. Zamierzasz wynieść się do Whitestones, ale nie chcesz, abym poznał
kogoś, z kim byłbym szczęśliwy. A może na tym polega twój problem? - ciągnął, nie po-
zwalając jej dojść do słowa. - Nie chcesz, żeby inni byli szczęśliwi, ponieważ ty nie po-
trafisz być szczęśliwa. Jesteś zbyt spięta, aby się dobrze bawić. Uczucie radości po pro-
stu cię przeraża.
- Nieprawda!
- Nie? To dlaczego tak bardzo chcesz zamieszkać w Whitestones? Wiem, byłaś tam
szczęśliwa, ale w gruncie rzeczy chodzi o coś innego: z nikim nie musiałabyś się liczyć. -
Spojrzał na nią ironicznie. - Nie masz odwagi robić tego, co by ci sprawiło przyjemność.
- Bo ja wiem? - Wstała od stołu, podniosła talerz i zrzuciła mu na głowę całą porcję
spaghetti. - Chyba jednak mam odwagÄ™.
Przeklinając, zerwał się na nogi. Szmer rozmów w restauracji ucichł. Wszyscy pa-
trzyli na mężczyznę, któremu po włosach i ramionach spływały nitki makaronu.
- Do jasnej... Co ci strzeliło go głowy? - warknął, blady z wściekłości.
- Nic. Po prostu stosujÄ™ siÄ™ do twojej rady. I wiesz co? Masz racjÄ™. Kiedy siÄ™ robi
to, na co ma się ochotę, człowiek czuje się znacznie szczęśliwszy!
Zsunęła z palca pierścionek zaręczynowy i wrzuciła go Rafe'owi do talerza.
- À propos robienia tego, co sprawia przyjemność, pozwolisz, że ci zwrócÄ™ te bry-
lanty. A czek możesz mi wysłać na adres Rosie.
- Akurat! - Nie chcąc, by ludzie w restauracji ich słyszeli, przyciągnął Mirandę do
siebie i szepnął jej do ucha: - Mieliśmy umowę!
- Dotrzymuję jej - wycedziła. - Chciałeś, żebym to ja zerwała zaręczyny, więc je
zrywam.
- Nie tak! Zrobiłaś ze mnie pośmiewisko!
- Naprawdę? Nie przejmuj się, teraz wszystkie babki będą ustawiać się w kolejce,
aby pocieszyć cię po stracie nudnej narzeczonej!
R
L
T
Wyszarpnąwszy łokieć, za który ją przytrzymywał, chwyciła zawieszoną na krześle
torebkę, po czym rozejrzała się po sąsiednich stolikach. Goście siedzieli w milczeniu, z
zafascynowaniem obserwujÄ…c spektakl.
- Nigdy nie lubiłam tego garnituru - oznajmiła i z dumnie uniesioną głową ruszyła
do drzwi, zostawiając rozwścieczonego Rafe'a własnemu losowi.
Oparła drabinę o ścianę i ostrożnie sprawdziła jej stabilność. Cholera! Miała lęk
wysokości, tym bardziej nie uśmiechała się jej wspinaczka po czymś tak chybotliwym, w
dodatku ustawionym na nierównym gruncie. Ale musi podjąć wyzwanie: należy oczyścić
zapchanÄ… rynnÄ™.
Przyjechała do Whitestones prawie miesiąc temu. Sama wyładowała rzeczy z sa-
mochodu i sama taszczyła wszystko przez pole. Sama przygotowała dom, czyniąc go
zdatnym do zamieszkania. Sama sprzątała, przyrządzała posiłki, pompowała wodę, uru-
chamiała generator.
Sama chodziła na spacery po plaży.
I sama wieczorem kładła się spać.
Okolica była piękna; właśnie o takim domu marzyła, kiedy mieszkała w Londynie.
Codziennie rano budził ją kojący szum fal. Wstawała, szła wzdłuż klifu, wdychała świe-
że powietrze i mówiła sobie, że jest szczęśliwa.
Kłamała. Czuła się przerazliwie samotna.
Cieszył ją spokój, cisza, przestrzeń, ale brakowało jej kogoś, z kim mogłaby po-
rozmawiać, pośmiać się, na kogo mogłaby się powściekać. Człowieka, którego sam wi-
dok przyprawiał ją o szybsze bicie serca.
Brakowało jej Rafe'a.
Nie potrafisz być szczęśliwa. Jego słowa nieustannie dzwięczały jej w głowie. Była
szczęśliwa, kiedy mieszkała w jego domu, ale zbyt pózno zdała sobie z tego sprawę. Na-
wet gdyby nie mieli tak różnych oczekiwań od życia, wiedziała, że Rafe nigdy nie wy-
baczy jej tej historii ze spaghetti.
Nie powinna była tego robić, ale... Och, była zła, rozżalona, miała poczucie krzyw-
dy. Oczywiście mogła winić wyłącznie siebie. Dlaczego nie słuchała głosu rozsądku?
R
L
T
Przecież ostrzegał ją, aby nie zakochiwała się w Rafe'u. Mężczyzna tak przystojny nie
oszaleje z miłości do dziewczyny takiej jak ona.
Wszystko to wiedziała. Sądziła jednak, że Rafe darzy ją sympatią, ale tamtego wie-
czoru patrzył na nią z taką pogardą. Po prostu uważał ją za nudną i zakompleksioną.
Zakryła dłońmi twarz. Nie chciała płakać; bała się, że gdy zacznie, to nie zdoła
przestać. Azy zawisły jej na rzęsach. Drżącą ręką otarła policzki.
Rafe wywiązał się z umowy i nazajutrz przysłał kunerem czek. Miranda natych-
miast wynajęła samochód. Nie słuchała Rosie, która prosiła ją, by poczekała, aż opadną
emocje i wtedy pogadała z Rafe'em. Nie wróciła do domu Rafe'a po swoje rzeczy. Tak
naprawdę te eleganckie suknie nie należały do niej i żadnej ponownie nie zamierzała
włożyć. Spakowała do samochodu swój skromny dobytek i wyjechała do Whitestones.
Teraz tu był jej dom. Prędzej czy pózniej znajdzie tu szczęście. Zacisnęła ręce na
drabinie i postawiła nogę na pierwszym szczeblu. Tak, da sobie radę. Będzie szczęśliwa.
Przeczyści rynnę. Co w tym trudnego?
Stała na szóstym szczeblu, kiedy drabina zachwiała się. Miranda zamarła. Wpatry-
wała się w ścianę przed sobą zbyt przerażona, aby wykonać jakikolwiek ruch.
Co teraz? - zastanawiała się nerwowo. Albo do końca życia będzie tkwić na tej
cholernej drabinie, albo spadnie. Jeśli spadnie i się połamie, nikt jej tu nie znajdzie. Z tą
rynną to był głupi pomysł.
- Wchodzisz czy schodzisz?
Na dzwięk znajomego głosu drgnęła uradowana, po czym wystraszona wstrzymała
oddech, kiedy drabina na moment oderwała się od ściany.
Rafe. Przyjechał do Whitestones! Jaki ten świat jest cudowny! A raczej jaki będzie
cudowny, jeżeli ona zdoła bezpiecznie zejść z powrotem na ziemię.
- Utknęłam.
- Już dobrze. Trzymam cię. - Uchwycił mocno drabinę. - Możesz zejść.
Powoli opuściła nogę na piąty szczebel, potem na czwarty i trzeci. Ostatnie dwa
były już łatwe. Kiedy wreszcie obróciła się do Rafe'a, kolana miała jak z waty.
R
L
T [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zambezia2013.opx.pl