-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ustępuje. Co zrobiliby dziś przechodnie? Niejeden pewnie chwyciłby za telefon, wybrał sto
dwanaście i poinformował odpowiednie służby. Tyle że w czasach, o których opowiadamy,
komórki mieli nieliczni, a najbliższy telefon na żetony był gdzieś w odległej budce
Telekomunikacji Polskiej i w dodatku pewnie zepsuty.
Do rzeczy. Radio Zet miało kiedyś swoją siedzibę w Warszawie przy ulicy Pięknej
66a, a w zasadzie to przy Koszykowej. Dla nieznających stolicy: to wąska, ruchliwa ulica
w samym centrum i dosyć trudno znalezć przy niej miejsce parkingowe. Redaktor Tomasz
Lipko też nie mógł znalezć. Zaparkował więc swoje renault 19 na chodniku przed sklepem
z elektronarzędziami. Na zakazie parkowania oczywiście. Pędzony obowiązkami wbiegł na
górę, a tymczasem na dole pojawił się patrol straży miejskiej. Strażnicy długo się nie
zastanawiali i założyli żółty ozdobnik na koło, ciesząc się, że wspomogą w ten sposób
kulejący jak zawsze budżet miasta stołecznego.
Patrol odjechał w poczuciu dobrze wykonanej roboty, z podobnym poczuciem z góry
zszedł też redaktor Lipko. Znów niestety mu się spieszyło - tak to już jest w tym zawodzie, że
człowiek ciągle w niedoczasie. A tu na samochodzie żelazne dyby. W zasadzie powinno się
teraz zadzwonić do straży, poczekać godzinę, aż panowie przyjadą, zdejmą blokadę, wystawią
mandat i jeszcze będą się mądrzyć. A nie można tak na skróty? Można. Obok przecież jest
wspomniany sklep z elektronarzędziami. Redaktorowi zaświtał pewien brawurowy plan
oswobodzenia pojazdu.
Wparował do sklepu, miło zagadał do obsługi, złorzecząc na władze miejskie - to
akurat się nie zmieniło, złorzeczenie na ratusz zawsze budzi współczucie - opisał sytuację
i poprosił o wypożyczenie piły. Sprzedawcę zaciekawił śmiały plan redaktora, chętnie więc
narzędzia użyczył. Technicy z radia przerzucili przez okno na wysokim piętrze przedłużacz
i reporter uzbrojony niczym bohater Teksańskiej masakry ruszył do walki
samochodowowyzwoleńczej. Ciąg dalszy już znamy. Moment przecięcia blokady licznie
zgromadzeni przechodnie nagrodzili rzęsistymi brawami, Tomek Lipko grzecznie
podziękował, oddał elektronarzędzia i wrócił do obowiązków służbowych. Blokadę zabrał
jednak ze sobą i odtąd, gdy tylko znów parkował na zakazie, od razu zakładał ją na koła,
dzięki czemu straż miejska więcej go nie gnębiła.
Renault miało też jedną cudowną cechę - pozwalało omijać korki dzięki wyposażeniu
dodatkowemu: niebieskiemu kogutowi oraz policyjnej syrenie. Dziś dojechać by tak można
pewnie do kryminału, ale w dzikich latach dziewięćdziesiątych nie takie numery
przechodziły. Trzeba w tym miejscu dodać, że wówczas renault 19 i volkswagen vento były
jednymi z najlepszych tajnych radiowozów polskiej policji. Większość funkcjonariuszy
operacyjnych poruszała się zielonymi lub bordowymi polonezami caro. Na dodatkowe
usprawiedliwienie dodamy, że właściciel korzystał z tej służbowej instalacji tylko w stanie
wyższej konieczności. Taki stan zaistniał właśnie podczas jednego z kryzysów
dyplomatycznych.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych przygotowało ostrą w treści pilną notę
i zorganizowało równie pilny briefing prasowy. Czy redaktor dowiedział się o nim pózno, czy
też ruch akurat w stolicy był wyjątkowy - kto by pamiętał, w każdym razie w kilka sekund
tkwiące w korku renault zmieniło się w nieoficjalny pojazd uprzywilejowany. Bomba na
dach, syrena wyje, z piskiem opon rusza w stronę alei Szucha, gdzie mieści się Ministerstwo
Spraw Zagranicznych. Traf jednak chciał, że po drodze pojawili się też prawdziwi policjanci,
którzy pewnie na pamięć znali wszystkie służbowe renówki, a tej jakoś wcześniej nie
zauważyli. Wietrząc maskaradę, zatrzymali naszego bohatera. Ten postanowił zagrać
w otwarte karty. %7łe kryzys dyplomatyczny, że Ministerstwo Spraw Zagranicznych, że korki,
słowem - wyższa konieczność. I co? Mandacik, kolegium? Nie! Droga wolna, redaktorze!
Służba nie drużba.
Z tym renault 19 wiąże się jeszcze jedna opowieść, której jednak sam były właściciel
cudownego pojazdu nie potwierdza. Albo więc memoria fragilis est, albo auto obrosło taką
legendą, że znajomi dopisują do niej dalsze rozdziały. Na przykład właśnie ten. Bodajże
w 1997 roku wielką manifestację w Warszawie szykowała Solidarność. To było wiosną,
jeszcze powódz nie zmyła rządu Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Do stolicy tłumnie
zjeżdżali związkowcy. Kilka godzin pózniej urządzili wielką zadymę i prawie spalili siedzibę
partii rządzącej. O poranku wybuchowe plany demonstrantów nie były jeszcze znane.
Wiadomo tylko, że szefowie związku zajadą na Dworzec Centralny. Redaktor Lipko wsiada
więc w swoją limuzynę i przez poranne korki przebija się na dworzec. W zasadzie pewnie
z Pięknej szybciej by doszedł, no ale skoro już wsiadł, to jedzie. Czyli stoi. Czas ucieka. Co
robić? Trochę w prawo, trochę w lewo, trochę krawężnikiem, a trochę chodnikiem
niepowstrzymany prze do przodu. Niestety, podczas tego parcia dochodzi do drobnego
zwarcia. Gdzieś tam lekko przytarł stojącego w korku poloneza. Drobiazg. Ważne, że
w końcu dociera na czas na Centralny. Albo jednak właściciel poloneza zwracał uwagę na [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zambezia2013.opx.pl