• [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    powietrze, pełne jej są krwawe promienie słońca - niebo wydaje mi się podobnym do cichego,
    miękkiego całunu, a Ziemia świeci na nim jak srebrna lampa w grobie. Nigdy jeszcze nie
    czułem tak żywo, jak teraz, że umrę wkrótce...
    Bez bólu, bez żalu i niepokoju myślę o tym, ale - co dziwniejsza - i bez radości, którą by
    powinno wzbudzić w mej piersi nadchodzące ostateczne wyzwolenie.
    98
    Zdaje mi się, że coś mi jeszcze pozostaje do zrobienia -coś niezmiernie prostego, a
    ogromnie ważnego, na co jednak wpaść nie mogę. I to mnie gnębi, to sprawia, że nie cieszę
    się śmiercią wybawicielką, która - wiem - blisko już krąży koło mnie.
    We śnie słyszę wyraznie, jak mnie wołają tam, ze Ziemi. A ja - także we śnie - odpowia-
    dam im za każdym razem: pragnę iść do was, ale nie wiem drogi...
    Czyż nie przez pustynię bezpowietrzną wiedzie droga na Ziemię?
    *
    Byłem niedawno na górze, skąd niegdyś patrzyliśmy z Piotrem na zaćmienie słońca, a
    potem na jezioro, zalewające nagle całą kotlinę biegunową.
    Wziąłem był Adę ze sobą na tę wycieczkę. Prosiła mnie o to sama. Widząc, że wychodzę
    często na okoliczne góry, aby popatrzeć na Ziemię lub pustynię, widną już stąd na kraju nie-
    bokręgu, nalegała, abym ją zabrał kiedy, bo i ona chce widzieć, na co ja patrzę i za czym tę-
    sknię.
    Idąc dziś ze mną, przybrała się w najświetniejsze kapłańskie szaty, a Janowi powiedziała,
    że idzie patrzyć na ojczyznę Starego Człowieka. W drodze śmieszyła mnie jej powaga; zda-
    wało się, patrząc na nią, że wstępuje na tę górę dla spełnienia jakiejś wielkiej i świętej ofiary.
    Jestem pewien, że tak też myśleli ludzie, których zostawiłem w namiocie w dolinie. Poglądali
    za nią z czcią i jakby lękiem.
    Wstępowaliśmy w milczeniu na górę. Zmiech, który mnie zbierał w dolinie, gdym patrzył
    na kapłańskie szaty Ady, odleciał teraz gdzieś daleko ode mnie - zapomniałem nawet, że ta
    kobieta postępuje za mną. Patrzyłem na Ziemię, wznoszącą się z wolna nad horyzont, w miarę
    jak postępowałem wyżej, i na słońce, które tutaj już widoczne, stało jak kula czerwona po
    przeciwległej stronie widnokręgu. Pod nogami miałem kobierzec z rośliny jakiejś do wrzosu
    podobnej a zaróżowionej słońcem - nad głową blade, zastygłe niebo...
    Dziwne przejmowało mnie wrażenie! Zdawało mi się, że wstępując na tę górę, oddalam
    się już na zawsze od księżycowych ludzi i od tego całego obmierzłego mi świata; zdawało mi
    się, że istotnie jestem jakimś tajemniczym Starym Człowiekiem, który spełnił już swe ciężkie
    dzieło i powraca teraz do ojczyzny, tam, między gwiazdy... A słońce pali się za mną czerwo-
    ne i żegna mię na tym świecie, który trudem mi był tylko i boleścią, a Ziemia wznosi się
    przede mną ogromna, jasna, gotowa przyjąć mnie na swe światłe łono...
    Jużem stał na szczycie góry, w otchłani nad wyraz czystego powietrza, gdy spojrzawszy
    na tarczę Ziemi - dostrzegłem przesuwający się po niej jasny klin Europy. Widoczna była
    dokładnie, choć chmury jakieś, przesuwające się nad Francją i Anglią, zatarły z tej strony jej
    kontury... Ale szerokie polskie równiny na wschodzie błyszczały jak srebrne, wygładzone
    zwierciadło, oparte z jednej strony o ciemny pas Morza Bałtyckiego, z drugiej o łańcuch kar-
    packi, lśniący teraz szczytami jak sznur drogocennych pereł. Takie mi było niespodziane a
    czarowne to zjawisko mojej ojczyzny na niebieskim błękicie, że stałem przez chwilę z za-
    trzymanym oddechem, cały w oko zamieniony, aż nagle, ryknąwszy płaczem jak dziecię,
    upadłem na twarz na szczycie księżycowej góry.
    Gdym się po niejakim czasie podniósł, uspokoiwszy się nieco, spostrzegłem ze zdziwie-
    niem, za Ada klęczy u moich nóg, a duże łzy spływają jej po twarzy.
    - Co tobie? - spytałem prawie mimo woli... Ona, zamiast odpowiedzieć, objęła mnie tylko
    rękoma za kolana i wybuchnęła głośnym płaczem. Po chwili dopiero wśród łkań zdołałem
    rozeznać urywane słowa:
    - Ty jesteś nieszczęśliwy. Stary Człowieku! - mówiła.
    - I ty z tego powodu płaczesz?
    Nie odrzekła już ani słowa i tylko, stłumiwszy łkanie, wpatrywała się w złocistą tarczę
    Ziemi...
    I znowu długi czas upłynął w milczeniu.
    Wreszcie Ada podniosła głowę i spojrzała mi w twarz dziwnie przenikliwym wzrokiem.
    99
    - Tutaj na Księżycu jest wszystko smutne i nieszczęśliwe, nawet ty - rzekła. - Po co ty tu
    przyszedłeś? po co... z tej gwiazdy...
    Urwała, a po chwili odezwała się znowu.
    - Tamci, moi rodzice, pomarli. A dlaczego ty nie umierasz?
    - Nie wiem.
    Powiedziałem prawdę; nie wiem istotnie, dlaczego ja nie umieram.
    W owej chwili lęk mnie znowu zebrał, bo przyszła mi na myśl ta okropna księżycowa
    gadka, że ja nie umrę nigdy.
    Ada tymczasem milczała przez jakiś czas, aż wreszcie odezwała się głębokim, stłumio-
    nym głosem, sobie samej odpowiadając:
    - Bo ty jesteś Starym Człowiekiem. A mimo to jesteś nieszczęśliwy...
    - Właśnie dlatego - odparłem bezwiednie.
    Schodząc po jakimś czasie z góry, doznałem jeszcze złudzenia, które mi łzy wycisnęło z
    oczu. Oto, gdy nagle na skręcie zobaczyłem namiot Jana i towarzyszy, stojący na tym samym
    miejscu, gdzie niegdyś stał nasz, zdawało mi się przez krótką chwilę, że w tym namiocie
    oczekuje mnie Marta z maleńkim Tomaszem przy piersi i Piotr zadumany jak zwykle, ale
    jeszcze młody i nie tak złamany, jak pózniej, tam nad brzegiem morza.
    To rozkoszne złudzenie mojej starczej myśli rozwiał brutalnie widok karłów, kręcących
    się dokoła namiotu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl