-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do doliny. Nigdzie nawet cienia człowieka. To właśnie najbardziej
mnie niepokoiło niepewność oczekiwania.
Minuty dłużyły się, a niczym nie zamącona cisza coraz bardziej
denerwowała. Jak długo tak sterczałem za pniem drzewa, nie
wiem. W pewnej chwili, wysoko w górze, tam gdzie kończył się
las i wąski pas nagiej skały zamykał bramę doliny, dostrzegłem
pochyloną sylwetkę człowieka. Przyjrzałem się jej dokładnie. Był
to jeden z młodych wojowników. A gdzie reszta?
Nie potrafiłem ich wyśledzić. Prawdopodobnie kryli się wśród
głazów. Wróg także milczał, chociaż w każdej chwili mógł dać
znać o sobie. Widziałem, jak Indianin powoli zbliża się ku
skrajowi przepaści... Na koniec wyprostował się i skoczył. W tej
sekundzie padł strzał. Indianin dosięgnął zwalonej iglicy i upadł.
Na strzał odpowiedziały strzały moich towarzyszy. Do kogo
mierzyli, nie wiem. Nadal nie widziałem przeciwnika. Czyżby
Indianin został ranny, a może zabity? - o tym również nie
mogłem się przekonać.
Wszystko, co opisałem, trwało najwyżej kilka sekund. Znowu
zapanowała cisza. Indianin nie podnosił się. Ogarnęło mnie
przerażenie. Uchodził on za świetnego biegacza i był niezwykle
zręczny. Jeśli nawet jemu nie udało się wyjść cało z próby
sforsowania przepaści któż to potrafi? Pomysł Karola to czyste
szaleństwo! Stałem bezsilny, niezdolny pomóc im w
czymkolwiek.
Nagle ujrzałem ciemną sylwetkę: ktoś wyskoczył zza potężnego
głazu i dał susa nad przepaścią. Znowu zabrzmiał huk strzału, nie
wiadomo, skąd oddanego, i odpowiedziała mu podwójna palba.
Jeszcze nie przebrzmiało jej echo, gdy dostrzegłem znów dwie
postacie, jedna po drugiej przebywajÄ…ce wielkim Å‚ukiem
przestrzeń pomiędzy obiema iglicami. Raz jeszcze odezwała się
strzelba, raz jeszcze odpowiedziała jej podwójna palba. Ciągle nie
mogłem sobie nawet wyobrazić, co się tam, za tym skalnym
grzbietem, działo.
Niecierpliwość moja rosła z sekundy na sekundę. Czy tutaj w
ogóle potrzebna jest straż? Oba wejścia do doliny zawalone.
Konie nie mogÄ… uciec, nikt ich stÄ…d nie wyprowadzi. Nawet sam
Scott, gdyby jakimś cudem się tu zjawił.
Zdecydowałem, że jeśli w ciągu najbliższych kilku minut nic
się nie wydarzy, rozpocznę akcję na własną rękę. Nie wiedziałem
jeszcze, na czym ona winna polegać, ale wydawało mi się
koniecznością wydostać się na zalesiony grzbiet. Niewiele już
brakowało, a rozpocząłbym swą samotną wędrówkę. Na szczęście
wróg czy przyjaciele dali znać o sobie. Najpierw padł jeden strzał,
pózniej, jak gdyby w odpowiedzi, drugi, na koniec rozpętała się
regularna strzelanina.
Mogłem tylko przypuszczać, w której dzieje się to stronie, bo
stokrotne echo odbijało się o górskie szczyty. Domyślałem się, że
starcie nastąpiło gdzieś za grzbietem nagiej góry. Jak się pózniej
okazało słusznie.
Po pewnym czasie strzelanina ucichła. Wytrzeszczałem oczy na nagie
zbocze, ale nikt się na nim nie ukazał. Znowu huknął pojedynczy strzał i
zapanowała cisza. Cóż tam, się, u licha, działo?
Raz jeszcze odruchowo przyłożyłem lornetkę do oczu. Spojrzałem w
przeciwległym kierunku doliny, gdzie nagie zbocze spadało ku
strumieniowi i gdzie znajdowało się drugie wyjście. Wydało mi się, że
na tle ciemnych skał coś się rusza, coś posuwa się w kierunku wody.
Zwierzę czy człowiek?
Odległość była dość znaczna. Zdecydowałem się opuścić posterunek.
Szybkim krokiem ruszyłem ku przeciwległemu krańcowi doliny. Gdy
przebyłem prawie połowę drogi, ruchomy kształt znajdował się już przy
korycie strumienia. Przyspieszyłem kroku i znowu spojrzałem przez
lornetkę. Wynik był taki, iż zawadziłem nogą o kamień i runąłem na
ziemię. Lornetka wypadła mi z ręki, a lufa sztucera ugrzęzła w piachu.
Był to chyba najpaskudniejszy przypadek, jaki mnie w życiu spotkał.
Kiedy się zerwałem, sylwetka człowieka bo to był człowiek!
znikała juz na skraju lasu. Lufa mojego sztucera porządnie zapchała się
-ziemią. Cisnąłem go jako bezużyteczną teraz broń. Wydobyłem kolta, [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zambezia2013.opx.pl