• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    park. Jedynie dziesięć kilometrów dzieliło to osiedle od Highland Park, ale czarne maluchy
    przyciskające nosy do szyby, żeby zobaczyć miękkie, obite skórą wnętrze, mogłyby równie
    dobrze mieszkać w Chinach.
    - To fajna bryka, proszę pana - powiedział jeden z czarnych chłopców z szerokim
    uśmiechem.
    - Jestem Louis - wyjaśnił wielkolud. Pokazał ręką na tłumek. - Niech się pan nimi nie
    przejmuje. Niewielu prawników nas odwiedza.
    Louis miał grubo ponad dwa metry wzrostu i ponad sto pięćdziesiąt kilogramów wagi. Przy
    jego rękach dłonie Scotta wyglądały mikroskopijnie. Scott nie wyciągnął więc do niego ręki na
    powitanie, powiedział tylko:
    - Scott Fenney.
    I podał Louisowi wizytówkę. Murzyn dokładnie ją obejrzał.
    - Litera  A to skrót od czego?
    - Od niczego. - Scott wskazał kciukiem na ferrari. - Może powinienem poczekać w
    samochodzie?
    Louis spojrzał groznie na chłopaków:
    - Jak ktoś ruszy ten samochód, to będzie miał ze mną do czynienia. Nic się wózkowi nie
    stanie, panie Fenney. - Louis się obrócił i tłum się rozstąpił. Scott uszedł kilka kroków po
    chodniku, ale Louis zatrzymał się gwałtownie i odwrócił. - Może jednak lepiej byłoby go
    zamknąć.
    - Racja.
    Scott wyciągnął kluczyki z kieszeni i pilotem zamknął ferrari, na co jeden z chłopców
    krzyknÄ…Å‚: - Ale czad!
    Scott odwrócił się i poszedł za Louisem przez szpaler półnagich młodych Murzynów,
    odbijających piłki do koszykówki, których odgłos na betonie przypominał serię z broni dużego
    kalibru: - u - u - u - m, b - u - u - u - m, b - u - u - u - m. Mężczyzni mieli umięśnione torsy
    pokryte potem, ich szerokie ramiona ozdabiały tatuaże z motywem drutu kolczastego, a
    spojrzenia były grozne. Nosi - li nisko spodnie za kolana, na nogach mieli buty firmy Nike za sto
    dolarów, na które Scott nie mógł sobie pozwolić w młodości, i patrzyli na niego jak na zwierzynę
    łowną, którą niewątpliwie by się stał, gdyby nie obecność Louisa. Scott unikał patrzenia im w
    oczy, żeby ich nie prowokować. Chciał się odwrócić, pobiec do samochodu i ruszyć stąd na
    pełnym gazie. Ale nie dobiegłby do ferrari. Przez głowę przebiegł mu obraz stada wilków
    goniących za tłustym królikiem. Zmniejszył więc odległość między sobą a Louisem i szedł w
    cieniu wielkoluda. I musiał się przed sobą przyznać, że on, który nigdy nie czuł strachu na boisku
    futbolowym, teraz się bał. Scott Fenney był przerażony. Kiedy dotarli do mieszkania numer 110,
    serce tłukło mu się w klatce piersiowej jak młot. Cały się też spocił. Louis zapukał do drzwi.
    - Pajamae, tu Louis.
    %7ładnej odpowiedzi. Louis zapukał drugi raz. Okno wyposażone w kraty antywłamaniowe
    było przysłonięte grubymi zasłonami. W mieszkaniu nie paliło się też światło.
    - Może nie ma jej w domu - powiedział Scott. Louis aż zatrząsł się ze śmiechu.
    - Na pewno jest w domu. Boi się wychodzić na zewnątrz. Nawet okien nie otwiera, a tam nie
    ma klimatyzacji. Nie wychodzi, odkąd aresztowali Shawandę. - Nachylił się i powiedział ciszej: -
    Dobrą rzecz pan robi, panie Fenney, że zabiera pan Pajamae do mamy.
    Scott gorączkowo myślał o tym, jakie ma szanse przejść ponownie przez żywy szpaler, rzucił
    więc:
    - A czemu pan tego nie zrobił?
    Po czym zdał sobie sprawę z tego, co powiedział. Ale Louis nie zareagował gniewem. Na
    jego twarzy pojawił się za to uśmiech ukazujący złote zęby.
    - Cóż, panie Fenney. Ja i federalni mamy, jak to powiedzieć, pewne zaszłości, jeśli wie pan, o
    czym mówię.
    Scott wiedział, o czym mówił Louis. Zauważył cień po drugiej stronie judasza. I usłyszał
    cienki głosik: - To ten prawnik?
    - Tak - odpowiedział Louis.
    W judaszu ponownie ukazało się światło i Scott usłyszał, jak coś ciężkiego przesuwa się po
    podłodze za drzwiami, a następnie odgłos otwieranych zasuw. Drzwi się uchyliły i wielkie
    brązowe oczy na drobnej brązowej twarzyczce wpatrywały się w Scotta.
    - Uratuje mi pan mamę? - zapytała dziewczynka.
    - Pajamae. To, hm... nieco dziwne imiÄ™.
    Z twarzą przytkniętą do wylotu wentylatora w samochodzie dziewczynka powiedziała:
    - Mama mówi, że to francuskie imię, ale tak naprawdę to czarne imię. My nie nazywamy się
    Susie, Patty czy Mandy. Mamy takie imiona, jak Shantay i Beyonce, i Pajamae.
    - Moja córka nazywa się Boo. Pajamae się uśmiechnęła.
    - To dopiero dziwne.
    Scott również się uśmiechnął.
    - Ona sama jest dziwna. Spodoba ci się. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl