-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mu coś więcej do powiedzenia, toteż wzruszył ramionami i powiedział:
- W takim razie, dobranoc. Chyba że macie jeszcze coś do mnie?
- Chwileczkę! - rzekł Otto. - Zanim pan sobie pójdzie... czy mogę się do pana zwrócić
ze zgoła bezczelnym żądaniem?
- Nie wiem - odparł ostrożnie Bob. - Zależy, o co chodzi.
- Nie powie pan o nas nikomu ani słowa.
Bob podejrzliwie i z wolna zaciągnął się papierosem.
- Czemu miałbym to zrobić? Wszystko mi jedno, czyj to amulet, o ile wróci on do
swojego właściciela.
- Ale nie powie pan ani słowa?
- Słuchaj pan - powiedział mu Bob - to wolny kraj. Jeśli będę miał ochotę, to powiem.
Jeśli nie, to nie.
- Helmwige? - poddał Otto. Helmwige uśmiechnęła się.
- Nie było żadnego amuletu. Możemy się na to zgodzić, nicht wahr? %7łe nie było
żadnego amuletu?
Coś mówiło Bobowi, iż ta wymiana zdań wyszła już poza ramy możliwej do
zaakceptowania ekscentrycznosci. Poczuł niebezpieczeństwo; w identyczny sposób wyczuwał
je w Sajgonie. Unikaj jak ognia szajbusów - powiedział mu raz William Trueheart. - Od
wesela do żądzy mordu to dla nich tylko jeden kroczek .
- Pewnie - przytaknął, wyjmując z ust papierosa. - Pewnie, możemy się na to zgodzić.
Otto zbliżył się do niego. Wiatr niósł odeń woń mlecznych holenderskich cygar,
lawendy i śmierci. Otto polizał duży palec, zdjął z kołnierzyka koszuli Boba malutkiego
pajączka i zgryzł go w zębach. Owadzi kawior - pomyślał Tuggey. - Ich drobne czarne ciałka...
tak samo robią pop!, kiedy się je gryzie .
- Słuchajcie - niepewnie powiedział Bob. - Nie mam pojęcia, o co tu, do cholery,
chodzi.
- I wcale mieć nie musisz - nalegała Helmwige. - Jedyne, co trzeba zrobić, to nie mówić
nikomu ani słowa. Czy to doprawdy tak trudno zapamiętać?
- A co jest takiego cholernie ważnego z tym pierścieniem, że mam o nim zapomnieć?
Jeśli mam już zapomnieć, to niech przynajmniej wiem o czym.
- Bob - odparł Otto z głębokim, środkowoeuropejskim ukłonem. - Ta sprawa w ogóle
pana nie dotyczy. Lepiej będzie, jeśli pan przyjmie do wiadomości, że są na tym świecie rzeczy
niedostępne panu i jemu podobnym. Niech pan robi, co doń należy. Nikomu ani słówka. Jest
pan mrówką i tyle.
Bob po długiej szychcie przy smażeniu hamburgerów był już zmęczony i skłonny do
irytacji.
- Czekaj pan - rzucił. - Kogo niby nazywa pan mrówką?
- Jest pan aż tak wyczulony na punkcie przyziemnych realiów swego istnienia? Ależ
jest pan mrówką. To bynajmniej nie mój osobisty pogląd. To fakt.
- Nie jestem żadną pierdoloną mrówką. Helmwige podeszła z drugiej strony i stanęła
naprzeciw niego. Nieznacznie potrząsnęła głową.
- Masz nie odzywać się do Herr Mandera w ten sposób.
- Przepraszam, paniusiu, ale mogę się do niego odzywać, jak mi się podoba. A jeśli się
spodziewacie, że będę trzymał buzię na kłódkę co do tego amuletu, co do was albo co do tej
komedii, którą tu teraz odgrywacie, to jeszcze czeka was niespodzianka. I to jaka!
Podniósł do góry dwa palce, w których trzymał papierosa, i szyderczo zasalutował.
- Cóż, jeszcze się zobaczymy - rzekł Otto z uśmiechem cienkim jak pergamin.
- Nie, o ile zobaczę was pierwszy - odparł Bob. Obszedł dookoła Helmwige i ruszył w
kierunku samochodu. Jezu Chryste - pomyślał w duchu - szajbusy to nie jest dobre określenie
dla tych dwojga. To król i królowa świrów we własnej osobie .
Był w połowie drogi do samochodu, gdy wtem poczuł, iż podeszwy butów zaczynają
się robić gorące. Nie tym gorącem, które powstaje na skutek spocenia i zmęczenia się staniem
przez cały dzień przy kuchni, lecz prawdziwym żarem, jak przy chodzeniu po plaży w środku
lata.
Nieomal podskoczył i przyspieszył kroku. Było dziś ciepło, to prawda, lecz nie aż tak,
by rozgrzać beton parkingu do podobnej temperatury. Czuł, że stopy zaczynają parzyć go
żywym ogniem.
Zerknął za siebie. Otto i Helmwige w dalszym ciągu stali tam, gdzie ich pozostawił,
jedynie mężczyzna osłonił sobie oczy kościstymi dłońmi.
Nagle stopy zabolały Boba tak bardzo, że począł krzyczeć na głos i przeskakiwać z nogi
na nogę.
- O Jezu! Palę się! - wrzeszczał. - O Jezu! Co wyście ze mną zrobili?
Padł na ziemię i szarpnął za sznurówki znoszonych tenisówek. Dziurkami oraz
bocznymi otworkami wentylacyjnymi wydobywał się dym. Jego stopy paliły się naprawdę!
Ciężko dysząc z bólu i wysiłku, ściągnął tenisówki i dymiące odrzucił w drugi koniec
parkingu. Boże słodki, ta cała Helmwige niezle mu dołożyła! Nawet skarpetki były przepalone!
Lecz nim zdążył wstać, obie stopy zajęły mu się prawdziwym ogniem, rozbłyskując i sycząc
niczym świece woskowe. [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zambezia2013.opx.pl