-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
86
zaraz na stacji w Głazach? Gdy zobaczyłaś nasz powóz"? Czy ty
naprawdę nie widzisz, jak bardzo cię oszukałam? Ale to wiedz, że nie
przypuszczałam... Nie wiedziałam o takich wakacjach... Dopiero moja
mama i ciotka tak o tobie pomyślały inaczej. A ja? Opowiadałam ci
brednie o moim bogactwie, żebyś nie myślała o mnie wiocha" i nie
odsuwała się ode mnie, jak wtedy z początku, kiedy wyśmiewali mnie
wszyscy...
Przecież to nie jest ważne! Nie wspominajmy już tego, teraz jest dom i
są wakacje. Haneczko, nigdy nie myślałam zle o tobie. I uwierz mi, ty
nawet nie wiesz, jak mi siÄ™ u was podoba!
Ty naprawdę? Podoba ci się u nas? Nie brzydzisz się mną? Ja już nigdy
tak nie postÄ…piÄ™ z nikim... I... i nie opowiesz o tym dziewczynkom we
wrześniu? Bardzo jesteś dobra. Chodz, idziemy. Oczywiście, na bosaka!
Na ten deszcz! Pokażę ci każdy kamień i drzewo, i kwiatek w naszym
Korowcu!
Biegały po mokrej trawie i śmiały się mokrymi twarzami do siebie i do
krzywego płotu, i do mokrych czereśni nad płotem. Hanka zrywała je
całymi garściami, stojąc na słupku wjazdowej bramy, a Danusia łykała
słodkie kule o smaku nieba i słońca. Gdakały wesoło kury pijące wodę z
zagłębienia ścieżki, ujadał Burek piskliwie witający Hankę. Krowy ryczały
w stajni za domem, a wtórowało im bekliwie cielątko, kwiczały świnie.
Ale najgłośniej skwierczały wróble w chmarze nad sadem. Hanka złożyła
dłonie w trąbkę i straszyła je głosem, a one przesiadały się tylko z gałęzi
na gałąz, aby kraść co ładniejsze czereśnie. Za chwilę nadleciały stada
krzyczących kawek i szpaków. Cały ten najazd na sad musiała Hanka
odpędzić klaskaniem w dłonie podobnym do strzałów.
Załamał ręce ojciec na widok uroszonych i zmokłych dziewcząt i wołał z
daleka:
No to ładnie! Tak miałyście spać i spać, a tu wcześniej od nas na
nogach? Po takiej mokwie? Boso? Przecież dziś niedziela!
Jak spałyście? troszczyła się mama. Musisz włożyć suche kiecki,
jeżeli chcesz ze mną do stajni. Już po deszczu. Po co to było tak się
umoczyć? Oj, dzieci z was, moje panny, takie duże dzieci. Hanko, ty miej
litość nad panną Danusią, może ona jeszcze by spała. Tak człowieka na
czczo po rosie i po deszczu ciągać. Co? Nie na czczo? A któż to czereśnie
je przed śniadaniem? Oj, Hanko, Hanko!
87
Proszę pani, to ja prosiłam o czereśnie tłumaczyła Danusia. A
chciałam też prosić, niech pani mówi do mnie Danka.
I pana też proszę.
Checheche... To nie jest tak łatwo zaśmiał się gajowy. Ale
spróbować trzeba, prawda, Hanuś? Tyś matka, to ci zręczniej.
Danusiu powiedziała ciepło mama Hanki wskazując dłonią na las
patrz! To jest dobry znak, tęcza nad lasem w pierwszym
dniu wakacji.
Jejku pisnęła Danusia z zachwytem jaka wspaniała! Ile barw! A
jaka ogromna! Haneczko, czy zawsze taka jest piękna?
Ano bywa przeważnie taka uśmiechnął się do tęczy ojciec
Hanki.
Prawda? %7Å‚e to oznacza pogodÄ™? ProszÄ™ pana, a ten poranny deszcz to
był potrzebny na buraki? Hanka mówiła, że co noc powinien padać deszcz,
a w ciągu dnia świecić słońce? Proszę pana, a te dzwony to z kościoła? Z
tego, który wczoraj widziałam? Teraz wieś wydaje się bliżej. Tak prosto w
dół i już. Jak tu jest ślicznie! Zupełnie jak na obrazku. Tyle domów w
dolinie i droga, a naokoło wysokie lasy. Czy pan w niedzielę nie musi
pilnować lasu? Na przykład przed pożarem? Czy tu przyjeżdżają na
niedzielę wycieczki z miasta? pytlowała Danusia na środku podwórka,
chociaż gajowy wyraznie nie miał czasu na pogawędkę, bo przytakiwał jej
tylko, jednocześnie zrzucając z wozu siedzysko i wygarniając resztki
słomy.
Czy pan po tę trawę pojedzie? spytała Danusia i poprosiła
nieśmiało: A czy ja mogłabym z panem pojechać?
Dlaczego nie. Niech Danusia siada na wóz, ale bez siedzyska, bo trawy
trzeba dużo przywiezć. Idę po konia. Zaraz jedziemy!
Siwy człapał ciężko krzywymi kopytami po mokrych kamieniach, potem
nie miał ochoty stanąć przy dyszlu i pan Wojtowicz złościł się na niego
bardzo. Danusia próbowała nawet pomagać przy zaprzęganiu, ale jedno
śmignięcie ogona Siwego przestraszyło ją, więc odskoczyła z okrzykiem
na bok. Dopiero tata Hanki zapewnił ją, że koń jej nie skrzywdzi, tylko
zwyczajnie tak sobie macha ogońskiem, bo zły. Zatrzepotało wozem
potężnie i Danusia złapała rękaw gajowego, żeby nie fajtnąć na zakręcie w
miękką miedzę pod las. Trzymała się tego rękawa i na kamienistej drodze,
a nawet na samej łące, która miała miękkość dywanu i bez-
88
szelestnie uginała się pod kołami wozu. Patrzyła we wszystkie
możliwe strony na obraz kraju pod tęczą.
Szerokim pasmem stały naokoło góry granatowe od świerków. Jaśniejsza
zieleń liściastych drzew schodziła zakosami w panoramę uprawnych pól.
Na północ migotała pokrętna rzeka, na południe widać było skaliste
wierzchołki Babiej Góry w błękitnej mgle oddalenia. Od wschodu ciągnął
pachnący zwiędłą trawą powiew ostrego wiatru, a w zachodniej kotlinie
barwiła się dachami wieś z piasko-woszarą przepaską kapryśnie wiodącej
przez nią drogi. Nad tym widokiem wisiało jasne niebo koloru wody z
ultramaryną, z rozrzuconymi chmurami jak z mydlin, białych jak śnieg.
Słońce raziło oczy migotliwym blaskiem i' nie pozwalało patrzeć na
wschodnią stronę widnokręgu skąpaną w jego świetle.
Gajówka wydawała się stąd mała, wtulona w zieleń drzew. Dym szedł
prosto z komina, podobny do kociego ogona, tak samo puszysty i [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zambezia2013.opx.pl