• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    jej w głowie. Wyciągnęła rękę, aby uspokoić rozedrgany świat, lecz nagle zmiękły pod nią
    nogi. Osunęła się na chodnik i pogrążyła w wirującej ciemności, która z rykiem wdzierała się
    w jej umysł.
    Parę minut pózniej Berry dzielnie starała się przebić przez mrok podświadomości.
    Otworzyła oczy.
     Dziękuję za pudding, mamo.
    Jake przytulił ją mocniej.
     Co takiego?
     Pudding. Był wspaniały.
     Kochanie, ja nie jestem twoją mamą. Spójrz na mnie.
    Berry zebrała się w sobie i spojrzała, otrząsając się z resztek zamroczenia. Czyżby
    nazwała Jake'a Sawyera mamą? Cóż, nadawał się na mamę, silny, dający poczucie
    bezpieczeństwa, zwłaszcza teraz, kiedy całował jej skronie i włosy. Nie miałaby nic przeciwko
    temu, aby podobne zachowanie weszło mu w nawyk. Przyzwyczaiłaby się bez większego
    wysiłku. Jake mógłby być fantastyczną matką dla jakiejś kobiety... ale w tej chwili wyglądał
    strasznie. Rozmazany na twarzy brud podkreślał zacięty wyraz ust i paniczny strach
    widniejący w zaczerwienionych oczach. Czubkiem palca dotknęła spoconego kosmyka
    włosów, który opadał mu na czoło.
     WyglÄ…dasz okropnie.
    Jake wybuchnął śmiechem, a jego zęby zalśniły bielą w pobrudzonej sadzą twarzy.
     CzujÄ™ siÄ™ dobrze, a ty?
     Zwietnie.
     Zemdlałaś.
     Tak bywa, kiedy brakuje czasu, aby zjeść śniadanie. Słabniesz. Mama mnie ostrzegała.
    Twarz Jake'a złagodniała.
     %7łebyś mi nigdy więcej nie opuszczała śniadań. Starczy, że raz nastraszyłaś mnie
    śmiertelnie.
    20
    RS
    Z niedowierzania Berry aż się uśmiechnęła. Zatem to ona spowodowała ów wyraz w jego
    oczach. Martwił się o nią.
     Och, ty sukinsynu  szepnęła do siebie.  Czy to nie wspaniałe?
    Jake pomógł jej stanąć na nogi, a następnie otrzepał z kurzu kolana.
     Co ma być wspaniałe?
     Hmm? Ach, czy nie w s p a n i a 1 e, że nikt nie odniósł obrażeń.
    Jake przyjrzał się Berry troskliwie.
     Jesteś pewna, że dobrze się czujesz? Twoje mieszkanie właśnie przed chwilą zwęgliło
    się jak frytka, a ty uśmiechasz się od ucha do ucha niczym Cheshire Cat*.
     Wiem. Ale nie mogę się opanować.  Berry ściągnęła palcami koniuszki ust, starając
    się powstrzymać uśmiech.  Postaram się wyglądać poważniej.
    Pani Fitz wytarła nos chusteczką.
     Lingonberry, tak mi przykro. To przeze mnie. Dostałam całkiem spory napiwek za
    dostarczenie tych pizz i wydałam go na jakieś elektroniczne lokówki, podobno ostatni krzyk
    mody, a to przeklęte urządzenie spaliło mieszkanie.
    Berry spojrzała na Jake'a.
     Czy to prawda? Tak się zaczął pożar?
    Jake skinął potakująco głową.
     Pani Fitz włączyła lokówki do kontaktu, żeby się nagrzały, a potem położyła je na
    tapczanie. Jakimś cudem przegrzały się i zaczęły iskrzyć. Najpierw zapalił się tapczan, potem
    zasłony.
     WyglÄ…da bardzo zle?
     Mogło być gorzej. Paliło się właściwie tylko wokół tapczanu. Najwięcej zniszczeń
    spowodowały sadza i dym. Na parterze w ogóle nic się nie stało.
     Czy mogę wejść?
     Tak. Przed chwilą byłem tam z dowódcą strażaków. Już się pakują. Pózniej będziesz
    musiała pójść do straży pożarnej, wypełnić jakieś formularze.
    Berry przytaknęła ruchem głowy i wyruszyła na inspekcję domu stając na czele pochodu,
    w skład którego wchodziły trzy staruszki oraz Jake Sawyer. Wymaszerowała po schodach na
    górę, do living roomu. Czuła, że wyciska stopami wodę z dywanu. Wszystko wokół było czarne
    niczym węgiel drzewny: ściany, sufit, dywan, okna. Tapczan, spalony na popiół, wyglądał tak,
    jakby w walce z żywiołem nadgorliwie roztarto go najpierw na proch, a następnie utopiono.
     Boże drogi.
     Chce mi się płakać na sam widok  odezwała się pani Fitz.  Był taki wygodny.
    Pani Dugan pociągnęła nosem.
     Wszystko tu śmierdzi, wszystko. Nasze ubrania, pościel, nawet herbata w torebkach.
    Berry zmarszczyła nos.
     Niezle cuchnie. Jutro rano otworzymy okna i spróbujemy wywietrzyć.
     Być może powinnyśmy wrócić na pewien czas na dworzec  stwierdziła Mildred. 
    Możesz iść z nami, Lingonberry.
    Cierpiętnicze westchnienie Jake'a poruszyłoby nawet kamień.
     Nie pójdziecie na żaden dworzec. Mam dom, w którym jest dużo miejsca. Możecie
    mieszkać w nim, dopóki nie doprowadzimy mieszkania do ładu.
    Berry spojrzała nań z ukosa.
     Jesteś pewien, że tego chcesz?
     Nie. Tak.
    *
    Kot z  Alicji w krainie czarów", który bez przerwy się uśmiechał, (przyp. tłum.)
    21
    RS
     Dom!  Pani Fitz trąciła łokciem panią Dugan.  Słyszysz? Będziemy mieszkały w
    domu.
    Mildred ostrożnie przebrnęła przez pokój.
     Wezmę szczoteczkę do zębów i nocną koszulę.  Przystanęła w drzwiach łazienki i
    głośno zaczerpnęła tchu. Wyciągnęła z umywalki okopcony bury przedmiot, po czym
    podniosła go bliżej oczu, aby lepiej zobaczyć.  To ma być moja szczoteczka do zębów?  łzy
    wypełniły jej okrągłe oczy, spłynęły strumykami po pokrytych sadzą policzkach.  Tego już
    za wiele. Nawet moja szczoteczka.
    Jake ogarnął panie ramionami i sprowadził po schodach na parter.
     Kupimy nowe szczoteczki i nowe koszule. Chodzmy. Rano wszystko będzie wyglądało
    lepiej.
    Berry postępowała za nimi, zdziwiona, że wcale się nie martwi. Mieszkanie wyglądało jak
    pobojowisko. Każdy przy zdrowych zmysłach wypłakiwałby sobie oczy, tymczasem ona czuła
    się śpiewająco. W końcu doszła do wniosku, że jej zachowanie jest wynikiem szoku albo
    jakiejÅ› dziwacznej reakcji na tragediÄ™.
    Obserwowała lśniącą czarną czuprynę Jake'a, taksowała jego szerokie ramiona, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl