• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    nierzeczywistym.
    Zeszedłem do sieni, odsunąłem zasuwkę, a potem wykąpałem się, włożyłem piżamę i
    położyłem się na tapczanie. Mógłbym spać przez tydzień. Zwlokłem się jeszcze raz i
    zasunąłem zasuwkę u drzwi do mieszkania, czego przedtem zapomniałem zrobić. Jak przez
    wysoką zaspę przedarłem się do kuchni i wystawiłem kieliszki i butelkę szkockiego likieru,
    który przechowywałem na okazję jakiegoś uwiedzenia wyższej klasy.
    Z powrotem położyłem się na tapczanie.
    - Módl się - powiedziałem na głos. - Została tylko modlitwa.
    Zamknąłem oczy. Zdawało mi się, że w czterech ścianach mojego pokoju czuje się
    pulsowanie statku, że w ciszy kapie mgła i szeleści morski wiatr. Czułem zatęchły smród nie
    używanego luku. Czułem zapach smaru silnikowego i zobaczyłem Włocha w fioletowej
    koszuli czytającego w świetle nagiej żarówki przy pomocy okularów dziadka. Wspinałem się
    bez końca kanałem wentylatora. Wspiąłem się na sam szczyt Himalajów i wyszedłem na górę,
    gdzie znalazło się naokoło mnie pełno facetów z karabinami maszynowymi. Rozmawiałem z
    niskim i jakimś bardzo ludzkim człowiekiem o żółtych oczach, facetem od ciemnych
    interesów, a może i czegoś gorszego. Pomyślałem o olbrzymie z rudymi włosami i
    fiołkowymi oczyma, który był chyba najmilszym człowiekiem, jakiego w życiu spotkałem.
    Przestałem myśleć. Zamigotały mi światełka pod zamkniętymi powiekami. Zgubiłem
    się w przestrzeni. Byłem złoconą pończochą po powrocie z nieudanej wyprawy. Byłem
    skrzynką dynamitu za sto dolarów, która wybuchła wydając taki dzwięk, jak lombardzista
    oglądający dolarowy zegarek. Byłem żuczkiem o różowym łebku, który wspinał się po
    ścianie ratusza.
    Spałem.
    Obudziłem się pomału, niechętnie i spojrzałem na refleks światła lampy na suficie.
    Coś się po cichu poruszało po pokoju.
    Ruchy te były szybkie, ciche i ciężkie. Przysłuchiwałem się im. Potem powoli
    odwróciłem głowę i zobaczyłem Myszkę Malloya. Był półmrok i poruszał się w półmroku tak
    bezszelestnie, jak już kiedyś. Pistolet w jego ręku miał oleisty, rzeczowy połysk. Kapelusz
    zsunął na tył kędzierzawej głowy i węszył nosem jak pies myśliwski.
    Zobaczył, że otworzyłem oczy. Miękko podszedł do brzegu tapczanu i stanął patrząc
    w dół na mnie.
    - Dostałem twoją kartkę - powiedział. - Jak wychodziłem z tamtej knajpy, nikt mnie
    nie widział. Ani jednego gliny na ulicy. Jak to jest zasadzka, to dwóch nas wyniosą w
    koszykach.
    Przesunąłem się trochę na tapczanie, a on szybko pomacał pod poduszką. Twarz miał
    tak samo wielką i bladą i jego głęboko osadzone oczy wciąż były w jakiś sposób łagodne.
    Dziś miał na sobie płaszcz. Pasował na niego w tych miejscach, gdzie na nim leżał. Na
    jednym ramieniu rozpruty był szew, prawdopodobnie po prostu pękł przy wkładaniu. Płaszcz
    musiał być największego rozmiaru, ale jeszcze nie dosyć obszerny na Myszkę Malloya.
    - Liczyłem na to, że do mnie wpadniesz - powiedziałem. - %7ładen glina nic o tym nie
    wie. Po prostu chciałem z tobą pogadać.
    - To gadaj.
    Bokiem przysunął się do stołu, położył na nim pistolet, ściągnął płaszcz i usiadł w
    moim najlepszym fotelu. Fotel zaskrzypiał, ale wytrzymał ten ciężar. Powoli oparł się i ułożył
    pistolet tak, żeby mieć go w pobliżu prawej ręki. Wygrzebał z kieszeni paczkę papierosów,
    wytrząsnął jednego i włożył go sobie do ust bez pomocy palców. Na paznokciu kciuka
    rozbłysła mu zapałka. Ostry zapach dymu popłynął przez pokój.
    - Jesteś chory czy co? - zapytał.
    - Odpoczywam tylko. Miałem ciężki dzień.
    - Drzwi były otwarte. Czekasz na kogo?
    - Na babkÄ™.
    Popatrzył na mnie w zamyśleniu.
    - Może nie przyjdzie - dodałem. - Jeżeli przyjdzie, spławię ją.
    - Co za babka?
    - Och, taka jedna. Jeżeli przyjdzie, spławię ją. Wolę pogadać z tobą.
    Leciutki uśmiech ledwie poruszył jego usta. Palił jakoś dziwnie, jakby papieros był za
    mały, żeby go mógł wygodnie utrzymać w palcach.
    - Skąd ci przyszło do głowy, że jestem na Montym? -zapytał.
    - Podsunął mi to jeden glina z Bay City. To długa historia i pełna zagadek.
    - Gliny z Bay City mnie szukajÄ…?
    - Co by ci to przeszkadzało?
    Znów leciutko się uśmiechnął. Potrząsnął delikatnie głową.
    - Zabiłeś kobietę - powiedziałem. - Jessie Florian. To był błąd.
    Zastanowił się. Potem przytaknął.
    - To bym wyłączył - szepnął.
    - Ale to wszystko popsuło - ciągnąłem. - Ja się ciebie nie boję. Nie jesteś mordercą.
    Nie miałeś zamiaru jej zabijać. Z tamtego... tam na Centralnej... mógłbyś się jakoś wykręcić.
    Ale nie z tego walenia jej głową o łóżko, aż mózg wypłynął na twarz.
    - Cholernie ryzykujesz, bracie - powiedział miękko.
    - Kiedy się zważy, jak się ze mną obchodzono, to już mi nie zależy. Nie miałeś
    zamiaru jej zabijać, co?
    Oczy miał niespokojne. Głowę przechylił, jakby nasłuchiwał.
    - Już chyba czas, żebyś zrozumiał, jaką masz krzepę.
    - Już za pózno - stwierdził.
    - Chciałeś, żeby ci coś powiedziała - mówiłem dalej. -Złapałeś ją za szyję i
    potrząsałeś. Już nie żyła, kiedy zacząłeś walić jej głową o łóżko.
    Nie spuszczał ze mnie oczu.
    - Wiem, co chciałeś z niej wydobyć.
    - Gadaj.
    - Kiedyśmy ją znalezli, był ze mną glina. Musiałem się wycofać.
    - Na długo?
    - Dosyć długo - odpowiedziałem. - Ale nie na dzisiaj.
    Nie spuszczał ze mnie oczu.
    - OK. Jak się dowiedziałeś, że jestem na Montym?
    Już mnie przedtem o to pytał. Chyba zapomniał.
    - Nie wiedziałem. Ale najłatwiej byłoby ci uciec morzem. Z tymi powiązaniami, jakie
    oni tam mają w Bay City, mogłeś się dostać na jeden z tych statków. Stamtąd miałeś już
    drogę wolną. Z odpowiednią pomocą. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl