-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
właśnie tutaj. Dzwięki syren nadciągały do Sweetgrass Inn, żądne schwytania
winnego.
Zawołała Boone a.
- Skończyłam! Chodzmy! Z pokoju nie było odpowiedzi.
- Boone?
Podeszła do drzwi, starając się nie patrzeć na zwłoki. Boone stał w głębi
pokoju, odcinając się na tle zasłon. Nie słyszała jego oddechu.
- Słyszysz mnie? - spytała.
Nie poruszył żadnym mięśniem. Nie mogła dostrzec wyrazu jego twarzy
w półmroku, ale zauważyła, że zdjął okulary.
- Mamy mało czasu - powiedziała. - Idziesz?
Kiedy mówiła, Boone wydychał powietrze. To nie był normalny oddech i
wiedziała o tym, zanim jeszcze dym wydobył się z jego gardła. Kiedy się
pojawił, podniósł ręce do ust, jak gdyby chciał go zatrzymać, ale zawisły na
wysokości podbródka i zaczęły drżeć.
- Odejdz - powiedział, na tym samym oddechu, który mieszał się z
dymem.
Nie mogła się poruszyć, ani nawet oderwać od niego wzroku. Półmrok
nie był na tyle gęsty, aby nie zauważyła nadchodzącej zmiany. Jego twarz
ulegała transformacji za woalem dymu, światło płonęło w ramionach i falami
wspinało się po szyi, aby roztopić kości głowy.
- Nie chcę, żebyś patrzyła - błagał ją zamierającym głosem.
Za pózno. Widziała już człowieka z ciałem pogrążonym w ogniu w
Midian; i panterę z głową psa i jeszcze więcej. A teraz Boone rozbierał swoją
ludzką postać w jej oczach. Jak istota z koszmarów. Nic dziwnego, że wył, z
odrzuconą w tył głową, kiedy jego twarz rozpływała się.
Ten dzwięk został jednak niemal całkiem zagłuszony przez syreny.
Policja znajdowała się nie dalej niż o minutę drogi. Gdyby teraz wyszli,
zdążyliby uciec.
Naprzeciw niej stał gotowy Boone, całkiem złożony (albo rozłożony).
Opuścił głowę, resztki dymu unosiły się wokoło. Potem zaczął się poruszać, a
nowa muskulatura unosiła go lekko, jak atletę.
Miała nadzieję, że teraz zrozumie niebezpieczeństwo i podejdzie do
drzwi, aby szukać ocalenia. Ale nie. Poszedł w stronę zmarłych, tam gdzie
wciąż leżało menage a trois, i zanim zdążyła pomyśleć, jedna z pazurzastych
rąk sięgnęła po zwłoki ze sterty, przyciągając je do swoich ust.
- Nie, Boone! - wrzasnęła. - Nie!
Jej głos dotarł do niego, czy też - do tej części, która wciąż była Boonem,
ale utonął w chaosie potwora. Oderwał się od mięsa i spojrzał na nią. Wciąż
miał niebieskie, pełne łez oczy.
Ruszyła w jego Stronę.
- Nie - błagała.
Przez chwilę wydawało się, że waży miłość i apetyt. Potem zapomniał o
niej i podniósł ludzkie mięso do ust. Nie patrzyła, jak zaciskają się szczęki, ale
dobiegły ją odgłosy jedzenia. Z trudem zachowała świadomość, słysząc, jak
Boone rozdziera i żuje mięso.
Na dole zgrzytały hamulce, trzaskały klamki. Zaraz otoczą budynek,
zablokują wszelką nadzieję ucieczki, po chwili będą na schodach. Nie miała
wyboru - musiała zostawić bestię z jej głodem. Boone był dla niej stracony.
Wybrała powrót nie tą drogą, którą przyszli, lecz tylnymi schodami.
Dobra decyzja; kiedy tylko skręciła górnym korytarzem, usłyszała policję na
drugim jego końcu, dobijającą się do drzwi. Niemal w tejże chwili usłyszała, jak
policjanci forsują wejście i wydają okrzyki niesmaku. Jeszcze nie znalezli
Boone a, on nie przebywał za zamkniętymi drzwiami. Wyraznie odkryli coś
jeszcze na górnym korytarzu. Instynkt mówił jej wyraznie, że Decker był
poprzedniej nocy skrupulatny. Gdzieś w budynku przeżył pies; przegapił też w
swojej pasji niemowlę, ale reszcie nie przepuścił. Wrócił prosto z Midian, po
swoich niepowodzeniach i zabił każdą żywą istotę w tym miejscu.
Na górze i na dole oficerowie śledczy zapoznawali się ze wszystkimi
faktami, ale szok, jakiego doznali, czynił ich nieudolnymi. Lori bez trudu
wymknęła się z budynku i pobiegła w stronę zagajnika na tyłach, gdzie znalazła
schronienie wśród drzew. Jeden z policjantów wychynął zza węgła, ale nie miał
zamiaru jej szukać. Gdy tylko zniknął kolegom z oczu, zwymiotował śniadanie,
a potem wytarł starannie usta chusteczką i wrócił natychmiast do pracy.
Była bezpieczna, bo zanim nie skończą poszukiwań wewnątrz, nie zajmą
się otoczeniem. Czekała. Co zrobią z Boonem, kiedy go znajdą? Pewnie go
zastrzelą. W żaden inny sposób nie mogła go przed tym ustrzec. Ale minuty
mijały, a chociaż w budynku rozlegały się jakieś krzyki, nie słyszała strzałów.
Musieli go do tego czasu znalezć. Może lepszy widok na to, co się dzieje,
miałaby od frontu budynku.
Z trzech stron hotel otaczały zarośla i drzewa. Z trudem przedzierała się
przez poszycie na pobocze zagajnika, a z każdym jej ruchem przybywało
policjantów z tyłu budynku, którzy przychodzili tu od frontu i zajmowali
pozycje. Przybyły jeszcze dwa wozy patrolowe. Pierwszy był pełen uzbrojonych
policjantów, a w drugim przybyła ekipa specjalistów. Za nimi przyjechały dwie
karetki.
Potrzeba będzie ich więcej - pomyślała ponuro. O wiele więcej.
Chociaż zgromadzenie tylu samochodów i uzbrojonych ludzi przyciągało
publiczność złożoną z przechodniów, sytuacja od frontu budynku została
opanowana i wszystko wyglądało niemal banalnie. Ten dom zamienił się w
dwupiętrową trumnę. Prawdopodobnie zamordowano tu więcej ludzi w ciągu
tej jednej nocy, niż zginęło śmiercią gwałtowną w Shere Neck od czasu
założenia miasta. Każdy, kto się tu znalazł dziś rano, stał się częścią historii. Ta
świadomość uciszała ludzi. [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zambezia2013.opx.pl