• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    personel sklepu, a nowy właściciel, małomówny Pakistańczyk, oświadczył, że nie wie, kiedy i
    dlaczego je zamknięto. W pewnym momencie uświadomiła sobie, że wszyscy ją obserwują.
    Czuła się, jak parias. Uczucie to pogłębiło się, gdy wychodząc z supermarketu zauważyła
    Josie. Zawołała ją tylko po to, by nie iść samotnie wąskimi uliczkami. Nagle straciła całą
    pewność siebie.
    Stała ze łzami w oczach, zakłopotana własną głupotą. Nie pasowała do tego miejsca.
    Ileż to razy krytykowała innych za ich zarozumiałość i brak zrozumienia? A teraz sama
    przychodziła tutaj z aparatem fotograficznym i listą pytań, traktując życie i śmierć tych ludzi
    jak materiał na plotki opowiadane przy herbacie. Nie miała żalu do Anne-Marie, że zamknęła
    jej drzwi przed nosem. Czyż nie zasłużyła sobie na to?
    Zmęczona i zmarznięta uznała, że najwyższy czas przyznać Purcellowi rację.
    Wszystko, co jej opowiedziały, było fikcją. Zabawiły się jej kosztem, wyczuwając jej
    pragnienie usłyszenia jakiejś strasznej historii, a ona - kompletna idiotka - uwierzyła w każde
    ich słowo. Najwyższy czas spakować manatki i jechać do domu.
    Tak czy inaczej, zanim wróci do samochodu, chciała ostatni raz spojrzeć na portret w
    mieszkaniu pod numerem 14. Kiedy tam dotarła - okazało się, że drzwi są zamknięte na
    klucz, a okna pozabijane deskami.
    Jednak nie dała tak łatwo za wygraną. Obeszła dom od podwórza i znalazła tylne
    drzwi. Wyglądało na to, że zamknięto je od środka, ale pchnęła z całej siły i, ku jej
    zdziwieniu, ustąpiły. Przejście zagradzały stare dywany, kartony i sfatygowana choinka z
    ozdobami.
    Wspięła się do okna zabitego deskami. Na dworze było jeszcze jasno, ale wewnątrz
    panował mrok, więc niewiele mogła zobaczyć.
    Wtem przez sypialnię przesunął się jakiś cień. Odskoczyła ze strachu. Nie była pewna,
    co właściwie zobaczyła. Może to był jej własny cień? Ale ona nie ruszała się, a on tak.
    Ostrożnie zbliżyła się do okna. Powietrze drgało. Słyszała czyjś oddech, ale nie była
    pewna, czy dochodził z pokoju. Ponownie zajrzała przez szpary między deskami i nagle coś
    doskoczyło do okna. Krzyknęła. Coś skrobało od wewnątrz, jakby chciało się wydostać.
    Pies! I to duży, bo skoczył dość wysoko.
    - Głupia - powiedziała do siebie głośno. Odetchnęła z ulgą.
    Skrobanie ucichło, ale nie miała odwagi znowu podejść. Pewnie robotnicy, którzy
    zabezpieczali mieszkanie, nie sprawdzili go dokładnie i przez pomyłkę uwięzili w nim to
    biedne zwierzę. Dobrze, że nie udało jej się wejść do środka. Nie wiadomo, jak długo już tam
    siedział. Na samą myśl o zgłodniałym, może oszalałym w pułapce psie ciarki przeszły jej po
    plecach.
    Czuła, że obserwuje ją. Słyszała jego równy oddech i skrobanie pazurami w parapet.
    - Paskudna sprawa... - szepnęła. - Nie mogę go tak zostawić.
    Cofnęła się do tylnych drzwi i zaczęła wyciągać choinkę, a potem kartony i dywany,
    ale nie było to takie proste. Niektóre kartony były pełne i za ciężkie, by mogła ruszyć je z
    miejsca. Zamknęła drzwi i obeszła dom od frontu. Wtedy usłyszała syreny. Zatrzymała się
    zdezorientowana. Coś działo się na Placu Buttsa. Dopiero teraz zauważyła kilku policjantów
    biegnÄ…cych przez trawnik i ambulans zatrzymujÄ…cy siÄ™ na chodniku po drugiej stronie placu.
    Ludzie wyszli z mieszkań i stali na balkonach, spoglądając w dół. Inni zebrali się na dole.
    Helen poczuła skurcz żołądka, gdy dotarło do niej, że wszystko rozgrywa się przed drzwiami
    Anne-Marie. Policja torowała przejście dla lekarza i sanitariuszy. Po chwili podjechał drugi
    radiowóz, z którego wysiadło dwóch oficerów.
    Podeszła do tłumu. Gapie rozmawiali półgłosem, a jedna czy dwie starsze kobiety
    płakały. Stawała na palcach, ale nic nie mogła zobaczyć ponad ich głowami. Zapytała
    stojącego obok mężczyznę. Słyszał, że ktoś nie żyje, ale nie był pewny.
    - Anne-Marie? - zapytała Helen. Kobieta stojąca przed nią odwróciła się.
    - Znasz ją? - zapytała takim tonem, jakby chodziło o kogoś bardzo jej bliskiego.
    - Trochę - odpowiedziała z wahaniem. - Czy może mi pani powiedzieć, co się stało? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl