-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przyjaciela. - Jesli narozrabiasz, Tucker z przyjemnoscia wsadzi cie za kratki. Ze
smetna mina Johnny patrzyl, jak Farrel podchodzi do Woody'ego i klepie go w plecy.
Mlody czlowiek spochmurnial. Zawahal sie, jakby chcac zaprotestowac, ale dosc
szybko sie poddal i Farrel zajal jego miejsce. Mimo sporej odleglosci Johnny jednak
dostrzegl, jak Nicole zesztywniala. Gdyby jej dobrze nie poznal, pospieszylby wnet z
odsiecza. Wygladala na drobna i piekielnie slaba istotke, ale w rzeczywistosci byla
silna jak malo kto. Gdyby nie chciala tanczyc z Farrelem, to by mu to oswiadczyla.
Johnny mial juz dosc. - Virgil, ide do domu - oznajmil, podnoszac sie z miejsca. -
Jeszcze raz dziekuje za to, ze namowiles Martina, aby pomogl Mae. - Zostaniesz w
Common i bedziesz zarzadzal jej plantacja? Ludzie sadza, ze tak sie stanie. Robia
zaklady, ze wkrotce przeniesiesz sie na swoje stare smieci. - Nie zakladaj sie o to, bo
stracisz pieniadze. - Johnny ruszyl w strone wyjscia.
Byl juz prawie przy drzwiach, gdy nagle, mimo halasu panujacego na sali, do jego
uszu dotarl donosny glos Nicole: - Powiedzialam, ze nie chce z toba tanczyc!
Natychmiast mnie pusc! Zobaczywszy, ze Nicole wyrywa sie z objec Farrela, Johnny
odruchowo zmienil kierunek marszu. Na jego widok kilka tanczacych par wycofalo sie
z parkietu. Zamilkla muzyka. Dobrze wiedzial, jak wyglada Nicole szykujaca sie do
ataku. Szybko objal ja w pasie i zdazyl obrocic, zanim jej reka trafila Farrela w twarz. -
Spokojnie, chérie - szepnal jej do ucha. - Facet jest znany z tego, ze oddaje ciosy.
Nawet kobietom. Nicole wcale nie byla zachwycona pojawieniem sie obroncy. - IdZ
stad! - zazadala. - Farrel zasluguje na to, by podbic mu oko, a jesli mi odda, rabne go
w drugie. Johnny mocniej przytrzymal Nicole. - WyjdZmy przed dom, abys mogla
ochlonac. Strzasnela z plecow jego reke. - Nigdzie nie pojde. To on powinien wyjsc i
ochlonac. Nie traktuj mnie tak, jakbym byla glupia blondynka. - Nicole odwrocila sie i
gniewnym wzrokiem zmierzyla zebranych w poblizu mezczyzn, obserwujacych z
zainteresowaniem wydarzenie na parkiecie. - Slyszeliscie, co powiedzialam? IdZcie
stad. ZnajdZcie sobie inna rozrywke. - Ale ta bardzo sie nam podoba - zadrwil Farrel.
Znajdujacy sie w barze mezczyZni wybuchneli gromkim smiechem.
Nastroj Johnny'ego pogorszyl sie jeszcze bardziej. - Koniec frajdy - obwiescil
zebranym. - ChodZ, chérie. - I tu sie mylisz, zebraczy synu - wycedzil rozzloszczony
Farrel. - To dopiero poczatek. Wyciagnal reke, zeby wziac Nicole ponownie w objecia,
ale Johnny zlapal go za nadgarstek. - Dama nie zyczy sobie z toba tanczyc -
oswiadczyl. - Dala ci to jasno do zrozumienia. - Puscil Farrela i dodal: - Tylko sprobuj
dotknac jej jeszcze raz, a juz nigdy nie bedziesz w stanie posluzyc sie ta reka. Na sali
zamilkly glosy. MezczyZni przestali sie smiac. - Slyszeliscie? - wykrzyknal Farrel. - On
mi grozi! Glupio robisz, Bernard, oswiadczajac to przy tylu swiadkach! Johnny wzruszyl
ramionami i odwrocil Nicole twarza do siebie. - ChodZ. Chyba ze chcesz, bym
skonczyl to, co zaczelas. - Usmiechajac sie, dorzucil kpiacym tonem: - Masz fajny
wybor, co? Obserwowanie barowej bijatyki, z ktorej pewnie wyniosa mnie w trumnie,
albo wyjscie frontowymi drzwiami w towarzystwie najbardziej niepopularnego faceta w
miescie. Tak czy inaczej, jutro ludzie beda mieli o czym gadac. Z hardo uniesiona
glowa Nicole ruszyla szybko ku drzwiom. Jej wyjsciu towarzyszyly obraZliwe,
prowokujace slowa Farrela. Johnny uznal jednak, ze dolozenie facetowi nie jest warte
powrotu za kratki. Dogonil Nicole przed barem. Ze zlosci niemal ziala ogniem.
- Mylisz sie, jesli sadzisz, ze podziekuje ci za wtracanie sie w moje sprawy - wycedzila
przez zeby. - Twoja pomoc nie byla mi potrzebna. Johnny popatrzyl na gromadzacych
sie gapiow. - Idziemy? A moze przed barem tez chcesz zrobic przedstawienie? -
zapytal. - Nie wracam z toba do domu - warknela gniewnie. - Dlaczego? Czyzbys
nagle zaczela sie mnie bac? A moze obawiasz sie tego, co moze sie wydarzyc, kiedy
zostaniemy sami? - Nie wydarzy sie nic, mozesz byc tego pewien. Johnny odwrocil sie
i zwawym krokiem ruszyl w strone zaparkowanego samochodu. - To dobrze. Wobec
tego chodZmy. - Ale ja prowadze - oznajmila, dogoniwszy Johnny'ego. - Slyszysz? To
moj woz i... - W porzadku. Bede mial wolne rece - ze znaczacym usmiechem rzucil
przez ramie. Rozzloszczona Nicole zajela siedzenie dla pasazera. Rozesmiany
Johnny zajal miejsce za kierownica.
Skrecajac w kierunku domu, kierowca wrzucil nizszy bieg. Johnny, pracujacy na
dachu, rozpoznal dostawcza ciezarowke Farrela Craiga, wyladowana po brzegi. Byl to
widok niespodziewany, gdyz po incydencie w barze Johnny spodziewal sie, ze jego
wrog numer jeden zerwie z Oakhaven wszelkie kontakty handlowe. - Przywiozlem
gonty, ktore zamowila pani Chapman! - krzyknal kierowca, wysiadajac z szoferki.
Johnny otarl dlonia spocone czolo i po drabinie zszedl z dachu. Odpial pas z
narzedziami i polozyl go na lawce, a potem wylal sobie na glowe wiadro stojacej w
poblizu wody. Osuszyl twarz bawelniana koszulka, zrzucona pare godzin wczesniej, i
naciagnal ja na siebie. - Sam moglem po nie pojechac - oznajmil kierowcy ciezarowki.
- Po co placic za przywoz, skoro mamy wlasny samochod? - To zalegla dostawa -
poinformowal go pracownik Farrela Craiga. - Dlatego szef nie doliczyl pani Chapman
kosztow transportu. A nawet sprzedal gonty z duzym rabatem. Johnny obejrzal
rachunek. Skrzywil sie na widok rzeczywiscie solidnego upustu i wetknal kwit do
kieszeni, zastanawiajac sie, co tym razem kombinuje Farrel. Wraz z kierowca
rozladowal ciezarowke. Po jej odjeZdzie, ledwie zywy, padl na jeden z wiklinowych
foteli na werandzie. Otarlszy pot z twarzy, spojrzal odruchowo w strone otwartych
balkonowych drzwi, prowadzacych do biura. Zastanawial sie, czy jest tam jeszcze
Nicole. Wczesniej widzial, ze siedzi przy biurku. Od pamietnego wieczoru, kiedy to
odwiozl ja z baru do domu, to znaczy od tygodnia, zamienili ze soba zaledwie kilka
slow. Johnny wstal, przeciagnal sie i podszedl do drzwi. Oparlszy sie o futryne,
zobaczyl, ze Nicole jeszcze siedzi w biurze. Nadal wystukiwala cos na malym
kalkulatorze. Zaklela, a potem wprowadzila ponownie kilka liczb. Zadowolona, zapisala
w notesie policzona sume. - Od kiedy prowadzisz rachunkowosc? - zapytal Johnny. -
Odkad postanowilam nie prosic cie o te przysluge. Jej sluzbowy ton z miejsca [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zambezia2013.opx.pl