• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    Roześmiała się, a Seb zapragnął ją pocałować, zupełnie
    jak za dawnych lat. Czy była tego świadoma? Czy nie
    zdradzało go spojrzenie, wciąż uparcie powracające w oko-
    lice jej ust?
    - Zatrzymałem się u niego na weekend po spotkaniu z
    tobą w Londynie - dodał w ramach wyjaśnienia. - Przesyła
    ci pozdrowienia.
    - Aha - mruknęła, nerwowym gestem zakręcając i od-
    kręcając termos.
    - Idziesz w jakieÅ› konkretne miejsce?
    - Miejsce? Ach, na kawę? Nie, pierwszy raz wybrałam
    siÄ™ w tym kierunku.
    - A mogę się dołączyć?
    Rzuciła mu na tyle zaskoczone spojrzenie, że przez
    chwilę obawiał się odmowy.
    - Możesz, proszę bardzo - odparła po dłuższej chwili.
    - Wystarczy kawy dla nas dwojga, pod warunkiem że
    lubisz słodzoną z mlekiem.
    Nie lubił, wolał czarną i bez cukru, zresztą tak napraw-
    61
    S
    R
    dę w ogóle nie miał ochoty na kawę, ale chęć spędzenia
    z Marianne dodatkowego kwadransa była silniejsza.
    - Możemy równie dobrze usiąść tutaj - zaproponowała,
    zsuwajÄ…c ramiÄ…czko plecaka. - Widok stÄ…d jest bajeczny.
    - Chodz. - Wyciągnął rękę po jej plecak i poprowadził
    ją skrótem przez łąkę, zupełnie zapominając o eleganckich
    butach, które w ten sposób skazał na zagładę. Senność,
    która jeszcze przed kwadransem go dręczyła, uleciała cał-
    kowicie, był podekscytowany, pełen energii, czuł się jak
    dziesięć lat młodszy.
    - Jesteśmy na miejscu - oznajmił, kładąc na ziemi jej
    plecak. - I co sÄ…dzisz o tym widoku? Jestem bardzo cie-
    kaw twojej opinii.
    Obserwował, jak się odwracała, by spojrzeć w dół na
    zamek Poltenbrunn. Z tego punktu dwunastowieczne,
    siermiężne zabudowania gospodarcze były całkowicie
    niewidoczne, widać było jedynie przepiękny zamek, jak
    gdyby żywcem wyjęty z dziecięcej baśni.
    - Wydaje mi siÄ™ znajomy.
    - To ujęcie najczęściej przedstawiane na widokówkach.
    O każdej porze dnia, w każdej porze roku. Widziałem
    pewnie z tysiÄ…c fotografii przedstawiajÄ…cych zamek z tej
    perspektywy, a żadna nie oddała całego jego uroku.
    - Sprawia wrażenie, jak gdyby lada moment z okienka
    w wieży miała wyjrzeć uwięziona w niej księżniczka -
    zauważyła, rozkładając na trawie sweter.
    - Może to właśnie powinniśmy zrobić z Isabelle? - za-
    stanawiał się żartobliwie. - Zamknąć ją w wieży? To by
    zapobiegło kolejnej katastrofie, które ostatnio przytrafiają
    jej się w ilościach hurtowych.
    62
    S
    R
    - Wez tylko pod uwagę, że w bajce zła wiedzma, która
    zamknęła tam księżniczkę, skończyła raczej nie najlepiej.
    - Obawiam się, że i w naszym przypadku to by nie po-
    działało, Isabelle nawet w zamknięciu zrobiłaby coś nie-
    odpowiedzialnego. Choć nie przychodzi mi do głowy, co
    mogłoby być gorsze od zniknięcia na tydzień.
    - Ty zniknąłeś na dłużej - przypomniała.
    Rzeczywiście, miała rację, a nigdy nie przyszło mu do
    głowy, by poczynić takie porównanie. Czy to możliwe, by
    siostra była równie nieszczęśliwa jak on?
    - Isabelle jest starsza niż ja wtedy. Ma dwadzieścia dwa
    lata.
    - Czyli nie jest tak dużo starsza - zauważyła, odkręcając
    termos.
    Była to prawda, ale on w tym wieku pogodził się już ze
    swym przeznaczeniem, wstąpił na tron i ożenił się z Ame-
    lie. Wziął ją za żonę, choć był zakochany w Marianne...
    - O której wyleciałeś z Nowego Jorku? - zapytała, na-
    lewajÄ…c kawy.
    - Około dwudziestej trzeciej. Od razu po zakończeniu
    uroczystej kolacji, na którą zostałem zaproszony.
    - Tak pózno? A czy twoi współpracownicy nie woleliby
    się dobrze wyspać przed taką męczącą podróżą?
    - Uznałem, że ucieszą się, mogąc jak najszybciej wrócić
    do swych rodzin.
    - Tak uznałeś, ale ich nie zapytałeś? - Zerknęła na nie-
    go spod oka.
    - To ich praca...
    - Chronić cię i spełniać twoje życzenia - dokończyła,
    podając mu kubek. - Już to gdzieś słyszałam. Musi pan
    63
    S
    R
    być nie do wytrzymania jako szef, Wasza Książęca Wyso-
    kość.
    Sącząc kawę, przypatrywał jej się znad krawędzi kubka.
    Była w niej pewność siebie, której nie widział podczas
    ostatniego spotkania, a która bardzo przypadła mu do gu-
    stu.
    - Nie ma pani zbyt dobrej opinii o książętach, doktor
    Chambers.
    - Powiedzmy, że troszeczkę zraziłam się przy pierw-
    szym zetknięciu.
    - Dzięki.
    - Nie ma za co - roześmiała się.
    Podobał mu się sposób, w jaki z nim rozmawiała. Lu-
    dzie rzadko mieli odwagę śmiać się i żartować w jego
    obecności, jak gdyby książęcy tytuł czynił go całkowicie
    odmiennym od reszty. Tylko Nick traktował go normalnie,
    ale to zapewne dlatego, że chodzili razem do szkoły i robili
    sobie nawzajem dowcipy. Podobnie Marianne, która nie
    tylko nie widziała w nim księcia, ale i traktowała go jak
    zwykłego śmiertelnika.
    - Co sądzisz o naszych skarbach? - zmienił temat. -
    Miałaś już chyba okazję im się przyjrzeć?
    - Tak, są fascynujące - przyznała, a jej oczy aż zalśniły
    z entuzjazmu. - Wczoraj na przykład natknęłam się
    na spis majÄ…tku Konrada I z Turyngii, wykonany w 1236
    roku.
    -A Konrad I był...?
    - Och, przepraszam. - Zarumieniła się. - Wielkim mi-
    strzem zakonu krzyżackiego.
    - Chyba naprawdÄ™ kochasz to, co robisz.
    64
    S
    R
    - Oczywiście. Jaki jest sens robienia czegoś, czego się
    nie lubi?
    Z poczucia obowiązku, odpowiedział w myślach.
    - Eliana mówi, że wykonywanie pracy, której się nie
    kocha, jest jak powolne umieranie - dodała, nadgryzając
    jabłko. - %7łe w życiu najważniejsza jest pasja i odnajdowa-
    nie przyjemności w najdrobniejszych rzeczach.
    Jej filozofia stała w jawnej sprzeczności z tym, do cze-
    go go od zawsze wychowywano. W jego życiu nie było
    miejsca na przyjemności, a dominującymi pojęciami były
    obowiązek, lojalność i odpowiedzialność.
    Ku swemu ogromnemu zdziwieniu Marianne odkryła,
    że spacer i rozmowa z Sebem sprawiły jej ogromną przy-
    jemność. W pierwszej chwili, gdy go ujrzała, wychodząc
    na skraj lasu, chciała w panice cofnąć się za drzewo, ale
    teraz czuła się naprawdę dobrze w jego towarzystwie, zu-
    pełnie jak gdyby byli starymi przyjaciółmi.
    - Czemu akurat ten widok jest ci najbardziej bliski? -
    zainteresowała się, bowiem do niej najmocniej przema-
    wiały solidne, oszczędne w formie zabudowania gospo-
    darcze. - Jest ładny, jak wszystko wokoło, ale co cię w nim
    szczególnie pociąga?
    - Odkąd miałem osiem lat, przychodziłem tu z ojcem
    raz, dwa razy w tygodniu. Tylko tutaj udawało nam się
    spędzić trochę czasu sam na sam.
    - A co na to twoje siostry? Nie buntowały się?
    - Isabelle nie, była zbyt mała, ale możliwe, że Wiktoria
    była nieco zazdrosna - przyznał. - Wiedziała jednak, że
    jako następca tronu mam specjalne względy, wychowy-
    65
    S
    R
    wano nas ciągle w tym poczuciu. Widzę, że nie pochwalasz
    sukcesji w męskiej linii - dodał, widząc na jej twarzy
    wyraz dezaprobaty. - Ciekawe, czemu mnie to nie dziwi.
    A jeśli powiem ci, że to tradycja sięgająca 1138 roku?
    - Podobnie jak obowiązek posiadania żony przez panu-
    jącego monarchę, który ty osobiście zniosłeś - zauważyła.
    - I tu się mylisz, ten przepis obowiązywał dopiero od
    1654 roku. - Jego ciemne oczy zalśniły wesoło.
    - To całkowicie zmienia postać rzeczy - zaśmiała się,
    wylewajÄ…c na trawÄ™ ostatnie kropelki kawy.
    Tęskniła za takimi rozmowami, za serdeczną bliskością,
    której nie doświadczała w kontaktach z nikim innym.
    Ciekawa była, jak by zareagował, gdyby mu powiedziała,
    że od czasu rozstania z nim nie kochała się z żadnym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl