• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    pocałowała. Sarah oparła głowę męża na kolanach.
    - Kapitan Dodd - szepnął John. Miał przed sobą wysokiego, przedwcześnie
    posiwiałego mężczyznę w mokrym, kiedyś zapewne białym kombinezonie.
    - Dzięki Bogu, że po tym wszystkim chce pan mnie w ogóle oglądać, doktorze
    Rourke. Chciałbym uścisnąć panu rękę, ale obawiam się, że pańskie dłonie nie
    zniosłyby tego w tej chwili najlepiej.
    - Michael... Co z...
    - Pan Styles twierdzi, że Michael najgorsze ma za sobą. Już zaczęli budzić ze
    snu narkotycznego lekarza, którego mają na pokładzie. Obie z Annie oddałyśmy
    Michaelowi krew.
    - Nasz lekarz wkrótce przyjdzie do siebie, doktorze Rourke.
    - Paul, on potrzebuje...
    Teraz John rozpoznał głos Stylesa.
    - Może mi pan mówić, co mam robić. Możemy razem przygotowywać pana
    Rubensteina do operacji, którą przeprowadzi potem nasz fachowiec.
    - Kiedy byłem w Wietnamie... - powiedział Dodd i dziwnie się przy tym
    skrzywił. Może z powodu deszczu. - No cóż, widziałem ludzi postrzelonych jak
    sito, którzy jednak przeżyli. Jestem pewien, że pan Rubenstein wyjdzie z tego.
    Rourke tylko przytaknął. Natalia i Sarah pomogły mu usiąść. Miał sztywne
    mięśnie, ale mógł oddychać. Zobaczył Paula. Annie ocierała mu twarz i
    podtrzymywała głowę, podczas gdy Elaine, Madison i nieznany mu mężczyzna,
    zapewne oficer pokładowy Craig Lerner, układali go na kocu.
    - Proszę mi wybaczyć. Muszę sprawdzić, co z naszym pacjentem. - Styles
    uśmiechnął się.
    Rourke zdołał wreszcie usiąść. Powiedział do Sarah i Natalii:
    - Niech Kurinami trzyma jeden ze śmigłowców w ciągłym pogotowiu. A wy -
    spojrzał na Sarah, potem na Natalię - zorganizujecie coś w rodzaju systemu
    obrony obozowiska. Gdzieś na północy mają swoją bazę naziści. Są dobrze
    uzbrojeni. W każdej chwili możemy też mieć na karku niedobitki sił
    Karamazowa.
    Rourke próbował wstać.
    - Poczekaj - szepnęła Sarah. Uścisnęła dłoń Natalii, a potem pochyliła się i
    mocno pocałowała Johna w usta. - No cóż... Na jakiś czas zapomniałam o czymś,
    za co cię zawsze kochałam i za co zawsze będę cię kochać, bez względu na to, jak
    nam się w trójkę ułoży. To, co zrobiłeś dla Paula...
    Szybko wstała, wzięła do ręki M-16 i pobiegła w stronę helikoptera
    Kurinamiego, podchodzącego właśnie do lądowania.
    124
    Rozdział 63
    Wolfgang Mann zacisnął pas wojskowego płaszcza, a czapkę z daszkiem
    zsunął niżej na czoło. Wyskoczył ze śmigłowca.
    Jakiś żołnierz biegł w jego stronę. Mann rozpoznał w nim Hauptsturmfuhrera
    Trzeciego Korpusu.
    - Weil, wasz raport - powiedział i dłonią w skórzanej rękawiczce osłonił
    ogienek zapalniczki. Przypalał długiego papierosa. Kiedyś próbował palić tytoń
    uprawiany przy sztucznym świetle podziemnych laboratoriów, ale nie potrafił
    przywyknąć do jego okropnego zapachu. Kiedy tylko stało się to możliwe,
    naukowcy przenieśli uprawę tytoniu na zewnątrz Complexu i nowy gatunek stał
    się prawdziwym sukcesem hodowlanym niemieckich agrotechników. Mann
    pomyślał, że to najlepsze papierosy, jakie kiedykolwiek palił.
    - Rosjanie, którzy nie zdążyli uciec helikopterami, zostali schwytani, Herr
    Standartenfuhrer. Mann skinął głową.
    - Jacyś jeńcy?
    - Niestety, Herr Standartenfuhrer, trzech Sowietów popełniło samobójstwo.
    - A co z innymi? Co z tymi, którym udało się opuścić lądowisko?
    - Radzieckie śmigłowce nie wymkną się spod naszej kontroli, Herr
    Standartenfuhrer. Była bitwa i wtedy... Ale to może się panu wydać niemożliwe.
    - Co takiego, Weil?
    - Jeden z promów kosmicznych, o których można przeczytać w podręcznikach
    do nauki historii, tych zbudowanych przez Amerykanów jeszcze przed wojną
    między supermocarstwami... No więc, jeden z nich... wylądował, Herr
    Standartenfuhrer.
    Mann zaciągnął się papierosem. Tytoń oczywiście był już mokry.
    - Nie podejmujcie żadnych działań. Wezcie zajęty przez nich obszar pod
    ciągłą obserwację, ale nie ujawniajcie swojej obecności w jego najbliższym
    otoczeniu. Zrozumiano?
    - Tak jest, Herr Standartenfuhrer!
    Haupsturmfuhrer służbiście zasalutował. Mann znów tylko skinął głową. Weil
    odwrócił się w miejscu na pięcie i pobiegł w tym samym tempie, w jakim się
    zbliżył.
    Wolfgang Mann obserwował żarzący się koniec papierosa. Deszcz ściekał z
    daszka czapki, nogawki jego spodni były zupełnie przemoczone.
    Prom kosmiczny. Amerykanie. Wciąż żyjący i walczący z Rosjanami. No i
    sami Rosjanie.
     Kluczową sprawą - pomyślał oficer, kryjąc się z powrotem we wnętrzu
    helikoptera - będzie wykorzystanie dzielących ich różnic na naszą korzyść.
    Pierwszy i Drugi Korpus musi zająć się pościgiem za Rosjanami, a z
    Amerykanami należałoby może zawrzeć coś w rodzaju przymierza .
    Mann przypomniał sobie słowa jednego z brytyjskich premierów, sir
    Winstona Churchilla i cicho się roześmiał. Nawet przodek Wolfganga Manna,
    należący do elity najwyższych rangą oficerów SS, przeżył II wojnę światową.
    Mann starał się jak najdokładniej przywołać z pamięci przemówienia Churchilla.
    Stwierdził w duchu, że ten polityk był naprawdę zabawny ze swymi pomyłkami w
    125
    przewidywaniu biegu historii. Ale nie ze swymi deklaracjami, w których w walce
    przeciwko Hitlerowi gotów był do zawarcia paktu choćby z samym diabłem.
    Przynajmniej nie dla Manna.
    Wzruszył ramionami i rzucił papierosa na ziemię. On sam zamierzał stworzyć
    sojusz, którego celem byłoby pokonanie dwudziestej piątej generacji sukcesorów
    szaleńczych idei Hitlera. I on też nie cofnąłby się przed sojuszem z samym
    diabłem, choć wolałby sprzymierzyć się z ludzmi, którzy wierzyli w wolność, tak
    jak on.
    Przez chwilę stał w otwartych drzwiach śmigłowca. Patrzył na deszcz.
    126 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl