• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    zechcemy ich nazwać, traktowani byli przez wszystkich białych, z którymi wtedy w
    roku 1942 pracowałem, z tak absolutną obojętnością i tworzyli tak zamkniętą kastę,
    że właściwie nigdy się o nich nie mówiło i nikt prócz mnie nie zwracał się do nich w
    żadnych sprawach nie dotyczących bezpośrednio wykonywanej pracy. Jeden lub
    dwaj z mojego działu, ci, z którymi najczęściej miałem styczność i - powodowany
    tym, co obecnie poprawnie charakteryzujÄ™ jako w najlepszym razie protekcjonalnÄ… i
    afektowaną akceptację - starałem się nawiązać przyjazną rozmowę, rozsądnie
    wycofywali się i trzymali na dystans. Bardziej aniżeli całkowity brak stosunków
    między białymi i czarnymi zdumiewała mnie najwyrazniej powszechna złośliwość, z
    jaką protestanci traktowali katolików. Po raz pierwszy zwrócił na nią moją uwagę
    ciemny pulchny irlandzki kowal, z którym często pracowałem i który dorastał w
    Irlandii Północnej, doświadczając tam wrogości protestanckich  oranżystów - nigdy
    przedtem nie słyszałem tego słowa - a teraz znalazł się w stoczni marynarki wojennej
    Norfolk w Portsmouth w Wirginii, nie akceptowany i wyśmiewany przez innych.
    Oświecony przez niego, od razu dostrzegłem, jak nieufnie traktują i bojkotują go jego
    koledzy.
    Czarni byli pogardzani i ignorowani, katolicy zaÅ› znienawidzeni i otoczeni
    wrogością. Lecz nowojorski %7łyd, taki jak ja, stanowił prawdziwą nowość. Miejscowi
    nigdy kogoś takiego nie widzieli; byłem jedynym %7łydem na całej hali. Ja z kolei
    nigdy jeszcze nie spotkałem południowców. Istniała między nami wzajemna
    ciekawość, której chętnie hołdowaliśmy.
    Kiedy gawędziliśmy w naszej grupce podczas przerw na lunch i na kawę, inni
    podchodzili blisko, żeby się na mnie pogapić i szczerząc życzliwie zęby, posłuchać
    naszej rozmowy. Zawsze się ze sobą dogadywaliśmy - prawie zawsze - a oni z dużą
    uprzejmością i troską wyjaśniali mi sekrety różnych mechanizmów i związane z
    pracą zagrożenia, z których nie zdawałem sobie wcale sprawy. Pierwszego dnia
    brygadzista kazał mi zawiezć do ściernicy beczkę ze śrubami, żeby zetrzeć z ich
    główek niepotrzebne metalowe frędzle. Spojrzałem na beczkę, spojrzałem na ręczny
    wózek i nie wiedziałem, co robić. Zdawałem sobie sprawę, że to nic nie da, ale
    postanowiłem spróbować: na oczach brygadzisty i jego zastępcy przykucnąłem,
    objąłem rękoma beczkę najszerzej, jak mogłem, i usiłowałem ją podnieść. Zastępca
    brygadzisty, facet o nazwisku Beeman, który rzadko się uśmiechał do mnie i do
    kogokolwiek innego, dał znak ręką, żebym się odsunął, i pokazał, jak łatwo jest
    wsunąć dolną krawędz wózka pod beczkę i przenieść cały jej ciężar na koła. Szybko
    się tego nauczyłem. Beeman zaprowadził mnie do elektrycznej ściernicy, żeby
    zobaczyć, czy wiem, jak wkłada się gogle, i pokazać mi, co mam zrobić.
    Udowodniłem, że tego też potrafię się szybko nauczyć.
    Harmonijne stosunki, jakie utrzymywałem z kolegami z pracy, zostały
    zakłócone tylko raz, podczas jednej z naszych codziennych przerw na lunch, kiedy
    rozmowa zeszła na tematy religijne i pośpieszyłem z wyjaśnieniem, że Jezus był w
    rzeczywistości %7łydem i miał żydowskich rodziców. Krąg białych twarzy
    natychmiast zastygł w zgodnym bezruchu i zorientowałem się, że nikt im tego
    przedtem nie powiedział i nie życzą sobie, by ktoś to mówił - teraz ani kiedykolwiek.
    Zjeżyli się nawet moi najbliżsi kumple. A ja dyskretnie postanowiłem nie rozwijać
    tematu. Symboliczne litery INRI na obrazach ukrzyżowania z pewnością by ich nie
    przekonały; poza tym przyznaję, że nie wiedziałem wówczas, iż stanowią one skrót
    łacińskich słów i oznaczają: Jezus Nazarejczyk Król %7łydowski.
    Wiele lat pózniej, w roku 1962, po publikacji  Paragrafu 22 spotkałem w
    letnim kurorcie Fire Island Mela Brooksa i usłyszałem, jak przemawiając tym swoim
    ochrypłym krzykiem, bez którego trudno go sobie wyobrazić, oświadczył, że każdy
    %7łyd powinien mieć za przyjaciela dużego goja. Moim najlepszym przyjacielem w
    kuzni był największy z pracujących tam robotników, niezgrabny poczciwy facet
    będący również synem jednego z brygadzistów. Z takim protektorem nikt nie
    ośmieliłby się mi dokuczać, ale i bez niego nie spotykały mnie żadne zaczepki ani
    bardziej subtelne próby nękania. Przez wszystkie tygodnie, które tam spędziłem,
    nikt nie wytykał mi mojego żydo-stwa, choć wiele było docinków na temat mojego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl