• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    PatrzÄ™ na prokuratora, kiedy pyta. PatrzÄ™ na niego, kiedy odpowiadam.
     Właśnie. Dobrze. A teraz, pamiętaj  powiedziałem, pochylając się do przodu podparty
    rękami o biurko  kiedy cię pyta, robisz dwie rzeczy. Odpowiadasz tylko na pytanie, które zadał.
    Nie udzielasz żadnych dodatkowych informacji. Mówisz prawdę, ale tylko wtedy, kiedy cię o to
    pytają. Dam ci przykład. Pyta cię, czy jesteś zamężna. Mówisz prawdę.  Tak . Nie mówisz:
     Tak, jestem żoną Johnny ego Morela, oskarżonego. Pobraliśmy się wtedy i wtedy, tu i tam .
    Chwytasz? Zrozumiałaś?
    wiczyliśmy tak przez ponad godzinę. Był środek popołudnia i słońce świecące przez okno
    padało na równo opaloną skórę jej twarzy i ramion. Potrząsnęła głową i odwróciła się, aż światło
    przestało razić ją w oczy.
     A co mam mówić o skazaniu za narkotyki?
    Wyprostowałem się i powoli usiadłem w fotelu. Patrzyłem na nią przez moment.
     Ciągle mnie o to pytasz. Czy myślisz, że odpowiedz się zmieni? To proste. Mówisz
    prawdę. Zostałaś skazana za popełnienie przestępstwa. To było dawno temu. Od tamtej pory nie
    zostałaś za nic skazana. Powiedz prawdę. Prawda nie zawsze popłaca  przyznałem  ale ma tę
    zaletę, że najłatwiej ją zapamiętać.
    Kiwnęła głową tak jak zawsze i wiedziałem, że myśli, że to coś, co po prostu musiałem
    mówić, czy w to wierzyłem, czy nie.
     Wyrok nie jest problemem. Ważne jest, czy prokurator znajdzie, świadka, który zacznie
    opisywać twoje życie jako narkomanki.
    Nie odwróciła wzroku, tylko lekko się wzdrygnęła.
     W porządku, trochę biorę, nie dużo, tylko trochę, żeby wytrzymać, kiedy tego potrzebuję.
    Pamiętałem, jak pierwszy raz wmaszerowała do mojego gabinetu, jak pewna siebie
    wydawała się wtedy.
     A wtedy, kiedy przyszłaś do mnie po raz pierwszy?
    Nie odpowiedziała, ale nie musiała nic mówić. Nie było nic, co ja lub ona mogliśmy jeszcze
    dodać. Wróciliśmy do początku i od nowa powtórzyliśmy jej zeznanie, każde pytanie, każdą
    odpowiedz, aż do końca.
     Wystarczy  powiedziałem, machając ze zmęczeniem ręką.  Powtórzymy to w przyszłym
    tygodniu.
    Wstała, żeby wyjść.
     Nadal chcesz to nazwisko?
    Nie miałem pojęcia, o czym mówiła.
     Jakie nazwisko?  zapytałem, również wstając.
     Poprzednim razem powiedziałeś, żebym spróbowała przypomnieć sobie, kto mógłby
    zeznać, jak Johnny traktował Michelle i jak się zachowywała.
     Jest ktoś taki?  spytałem.
    Sięgnęła do torebki i wręczyła mi skrawek papieru.
     Myrna Albright. Mieszka w Oregon City. Tu jest jej adres. Nie mogłem w to uwierzyć.
     Kto to?  zapytałem, czytając nazwisko i adres zapisane dziecinnym charakterem pisma na
    kawałku papieru w linie.
     Moja stara przyjaciółka. Mieszkała ze mną i Michelle, zanim wyszłam za Johnny ego. Ona
    wszystko ci powie.
     Więc dlaczego nie powiedziałaś mi o niej wcześniej?  zapytałem ostro.
    Ani na chwilę się nie zawahała. Nic nie sugerowało, że potrzebowała czasu na
    zastanowienie.
     Nie widziałam się z nią od jakiegoś czasu. Nie byłam pewna, czy nadal mieszka w okolicy.
    Nie uwierzyłem jej, ale to nie miało znaczenia. Sam dowiem się, co Myrna Albright
    naprawdę wiedziała.
     Więc ją odnalazłaś. Rozmawiałaś z nią na ten temat?
     Nie. Jeden z moich znajomych powiedział mi, gdzie mieszka. Ale nie wiedziałam, czy
    powinnam z nią rozmawiać przed panem.
     I słusznie  zapewniłem ją, otwierając jej drzwi.
    Zaraz po jej wyjściu podniosłem słuchawkę i zadzwoniłem do Helen.
     Odwołaj wszystko, co jeszcze mam na dzisiaj. Muszę pojechać do Oregon City.
    Oregon City było położone pół godziny jazdy samochodem od mojego biura. Ponad sto lat
    temu tam właśnie kończył się Szlak Oregoński. Około sto osiemdziesiąt kilometrów na wschód
    nadal widać było bruzdy od kół krytych wozów, które rok po roku przez trzy miesiące
    przemierzały prerie, góry i pustynie, wędrując z Missouri i Nebraski na zachód. Ciągnięci przez
    jakiś niewytłumaczalny impuls, że znajdą coś lepszego w miejscu, którego nigdy nie widzieli,
    osadnicy  tysiące osadników  ruszali w podróż, pozostawiając za sobą rodziny, przyjaciół i
    wszystko, co znali. Przybywali jak jakaś nieznosząca sprzeciwu siła natury, aż dolina Willamette
    wypełniła się ich farmami i nie było już żadnej ziemi do wzięcia. A teraz wszystko, na co całe
    życie pracowali, zniknęło. Ostatnia farma w Oregon City została sprzedana developerom i jedyną
    rzeczą, która przypominała jeszcze, że mężczyzni i kobiety kiedyś ryzykowali życie, by tu
    przyjechać, był mały, zniszczony przez pogodę pomnik w parku miejskim.
    Dom, w którym mieszkała Myrna Albright, okazał się dwupiętrowym budynkiem, oklejonym
    u dołu papą. Stał na końcu ulicy, na wzgórzu. Daleko w dole, w pobliżu rzeki, unosiła się szara
    chmura popiołu z ceglanego komina fabrycznego. Przy oszklonych drzwiach wejściowych
    wisiała mała drewniana tabliczka z napisem MIESZKANIA AVON. Zacząłem czytać nazwiska
    na skrzynkach pocztowych, aż znalazłem tę, która należała do Myrny Albright. Mieszkanie
    numer 6A. Przeszedłem przez śmierdzący pleśnią korytarz do drzwi na końcu. Zapukałem lekko i
    czekałem. Nikt nie odpowiedział. Zapukałem mocniej. Dosłyszałem szmery po drugiej stronie.
    Drzwi otworzyły się powoli na szerokość paru centymetrów. Nad mosiężnym łańcuchem
    pojawiło się oko.
     Kto tam?  zapytała podejrzliwie. Przedstawiłem się. Drzwi zamknęły się cicho i
    usłyszałem dzwięk zdejmowanego łańcucha. Chwilę pózniej drzwi znowu się otworzyły.
     Proszę wejść  powiedziała, wskazując ruchem głowy przedsionek.
    Była wysoka, miała szerokie męskie ramiona i duże, grubokościste ręce. Krótko
    przystrzyżone czarne włosy okalały trójkątną twarz z wystającymi kośćmi policzkowymi.
    Ciemnozielona, długa do ziemi suknia sunęła za nią jak bandaże mumii.
    Usiadła przy stole w jadalni, pokrytym stosem gazet, kolorowych pism i nieotwartymi
    listami. W rogu było miejsce na butelkę piwa i szklaną popielniczkę wypełnioną petami. Na
    brzegu popielniczki balansował niebezpiecznie zapalony papieros, a dym z niego unosił się
    cienką smużką do sufitu. Podniosła go i zaciągnęła się głęboko jak pływak łapiący powietrze.
    Zaciągnęła się kolejny raz i spojrzała prosto przed siebie. Drgały jej mięśnie szczęk, a na
    ustach z wydatną dolną wargą czaił się potępiający uśmieszek. Kiedy w końcu spojrzała na mnie
    i wskazała drewniane krzesło po drugiej stronie stołu, jej spojrzenie było twarde i cyniczne.
     Więc to pan jest adwokatem Johnny ego Morela. Zabawne, nie wygląda pan na obrońcę
    przydzielanego przez sÄ…d.
     Bo nim nie jestem.
    Uniosła brwi.
     Czyli że do pana też się dobrała. Trzeba przyznać, że umie to robić  powiedziała.
     Nie wiem, o czym pani mówi. Nikt się do mnie nie dobierał. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl