-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- A, to... Jasne. Umiem też przepowiedzieć kilka godzin wcześniej, kiedy wiatr zmieni
kierunek. Cały problem w tym, że moi krewni ze strony Siuksów oczekują, iż będę pogardzał
białymi tak jak oni, natomiast biali krewni mają mnie za człowieka tylko w siedmiu ósmych.
Jechali na zachód, wzdłuż południowego brzegu rzeki Minnesota, której Lily nie
widziała - śnieg padał taki gęsto, że mogła dostrzec tylko sosny na poboczach, uginające się
pod śnieżnymi czapami. Po jakichś dwudziestu minutach Shooks niespodziewanie skręcił z
drogi numer 101 i ruszył wąskim, wyboistym traktem, biegnącym wzdłuż gęstniejącego lasu.
Wyglądał, jakby rano oczyścił go pług śnieżny, ale teraz świeży śnieg zaczynał już wypełniać
koleiny.
- Jeszcze kawałek - powiedział Shooks. Buick ze skrzypieniem podskakiwał na
wybojach.
- Nie martwię się o to, czy dotrzemy, tylko czy wrócił my - odparła Lily.
- Nic się nam nie stanie. Są gorsze rzeczy od spędzenia nocy u George a %7łelaznego
Piechura. To człowiek o ogromnej wiedzy, zwłaszcza jeśli chodzi o kulturę Indian. Wie
wszystko, wie, w jaki sposób bobry przygotowały Ziemię dla ludzi...
- Bobry? Myślałam, że to Bóg stworzył świat.
- To taka legenda plemienia Mdewakanton, ale George traktuje te sprawy bardzo
poważnie. Zaangażował się mocno w sprawy Indian. Słyszała pani o kasynie w Thunder
Falls? To w większości dzieło George a. Proszę mi wierzyć,-; w mgnieniu oka odmieniło
rezerwat nie do poznania. Dzięki pieniądzom z kasyna Mdewakantoni mają prąd, kanalizację
i ośrodki zdrowia. Zbudowali też sobie kryty basen. Mają nawet klinikę ortodontyczną.
Lily spojrzała przez szybę. Przed nimi, po lewej, las zaczął się wznosić. Nagle
zauważyła coś. Nie była pewna czy to nie złudzenie optyczne, ale wydawało jej się, że
dostrzegła dziesięć, może jedenaście szarych sylwetek, biegnących między drzewami.
- Czy to wilki? - zapytała Shooksa. Detektyw spojrzał w kierunku, który wskazywała.
- Niczego nie widzÄ™.
- Na pewno widziałam wilki.
- Hm... Może to były bezpańskie psy. W tym rejonie jest ich pełno, szukają resztek
żywności.
- Były zbyt duże jak na psy.
- A może czarownice - mruknął Shooks.
- Czarownice?
- Wielu Indian wierzyło niegdyś, że wilki są czarownicami przyjmującymi zwierzęcą
postać. W języku Lakota słowo wilk znaczy też wiedzma .
Buick nagle zaczął począł ślizgać się bokiem, więc Shooks skręcił mocno w lewo, a
potem w prawo, próbując wyprowadzić wóz na prostą.
- Lepiej, żeby to były tylko wilki. W całej Ameryce Północnej nigdy nie słyszano, aby
wilk zagryzł człowieka. Za to Indianie znają pełno opowieści o czarownicach, które potrafiły
spalić czyjąś chatę z odległości kilkudziesięciu kilometrów albo obdzierały niemowlęta ze
skóry...
Lily milczała. Nie miała ochoty rozmawiać o pożarach ani o okaleczaniu dzieci.
Wciąż budziła się nocami, łapiąc rozpaczliwie powietrze i czując, że jej skóra i włosy płoną.
Nie chciała nawet sobie wyobrażać, co można zrobić bezbronnym dzieciom - zwłaszcza
dzieciom, które porwano w środku nocy i które nie wiedziały, jak wrócić do domu.
- Dobrze się pani czuje? - spytał Shooks.
***
W końcu dojechali na szczyt wzniesienia i ujrzeli poniżej okolony werandą parterowy
dom. Wśród padającego śniegu snuł się posępnie dym wydobywający się z ceglanego
komina. Przy domu stała pomalowana na ceglasty kolor stajnia z zaparkowanymi wokół niej
trzema pick-upami oraz całkiem nowym niebieskim subaru foresterem.
Shooks objechał stojący przed domem samochód i nacisnął klakson. Niemal
natychmiast otworzyły się drzwi domu i stanął w nich wysoki mężczyzna, ubrany w kraciastą
czerwoną koszulę i dżinsy. W kilku susach pokonał schody i otworzył drzwi po stronie Lily.
- Witam w Dolinie Czarnych Kruków - oświadczył, wyciągając dłoń. - Jestem George.
- Miło mi cię poznać - powiedziała Lily, spoglądając na Indianina i mrużąc oczy przed
płatkami śniegu. - Lily.
Dopiero gdy wysiadła z samochodu, zdała sobie sprawę, jak wysoki jest George -
musiał mieć co najmniej sto dziewięćdziesiąt centymetrów. Był także niezwykle przystojny -
miał krótkie włosy, szerokie czoło i mocną szczękę. W jego oczach dostrzegła łobuzerski,
świadczący o pewności siebie błysk. Lily zawsze lubiła coś takiego u przystojnych mężczyzn,
choć nigdy by się do tego nie przyznała.
Na masywnej szyi Indianin nosił kilka krótkich srebrnych naszyjników oraz jakąś
ozdobę z koralików, kości i piór przypominającą łapacz snów.
- Zapraszam do środka - powiedział, podtrzymując Lily za łokieć, kiedy wchodziła po
oblodzonych schodach. - Nie wybraliście sobie dobrego dnia na odwiedziny. Mówię o
pogodzie. Według prognoz ma padać całą noc i przez większość następnego dnia.
- Wszystko przez tych Kanadyjców - mruknął Shooks. - To od nich przyszło.
- Nie bądz dla nich zbyt surowy. - George %7łelazny Piechur uśmiechnął się. -
Zawdzięczamy im nie tylko tę zakichaną pogodę. Przyjeżdżają tu przegrywać i zostawiają u
nas swoje pieniÄ…dze.
Wprowadził Lily do salonu. Pomieszczenie było obszerne, choć niskie, i porządnie
ogrzane. W wielkim kominku huczał ogień. Zciany udekorowano wielobarwnymi indiańskimi
pledami oraz zdjęciami słynnych wodzów plemienia Mdewakanton i obozów Siuksów. Meble
były stare, w stylu Sears-Roebuck z początku XX wieku, a na każdym siedzisku leżała wielka
wyszywana poducha.
Przy kominku klęczała dziewczyna. Miała wysokie kości policzkowe i błyszczące,
ciemne, sięgające do pośladków warkocze z wplecionymi koralikami. Ubrana była w
ciemnoczerwony golf i obcisłe dżinsy. Mimo iż klęczała, widać było, że jest wysoka i ma
długie nogi.
- Hazawin - powiedział George do dziewczyny, a ona odwróciła się ku niemu. Byłaby [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zambezia2013.opx.pl