• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    przed sobą zbyt wiele znakówzapytania, od których aż kręciło
    musię wgłowie. Postanowił zająć się czymś konkretnymi po-
    zytywnym.
    Czymś takimbyłobykochaniesię z Livvy.
    Przez całyczas czuł jeszczena wargach smakjej ust. Może
    wciągudniaudamusię skraść zedwapocałunki?Ajeśli będzie
    miał więcej szczęścia, to wsunie rękę pod jedwabną bluzkę
    i ukradkiempopieści pełne, fantastycznepiersi.
    - Conal, ciocia Livvypyta, corobisz! - wykrzyknÄ…Å‚ Bobby
    od stronykorytarza.
    Conal westchnął i z niechęcią ruszył wstronę kuchni. ,Nie
    miał ochotyoglądać pełnegowyrzutu spojrzenia Fern. No, ale
    gdyuprzytomnił sobie, że była tamLivvy, natychmiast odru-
    chowoprzyspieszył kroku.
    janessa+anula
    us
    o
    l
    a
    d
    -
    n
    a
    c
    s
    110
    ROZDZIAA SIÓDMY
    - Następny skręt w prawo - instruowała Livvy siedzącego
    za kierownicÄ… Conala. - Od strony drogi farma jest nie-
    widoczna.
    Conal rzucił okiemna swoją towarzyszkę podróży. Usiłował
    wyobrazić ją sobie żyjącą na farmie. Nie zauważył gigantycz-
    negowyboju. Samochódzarzuciłowlewo. Conal instynktownie
    przytrzymał się kierownicy.
    - CzywstaniePensylwania niedba się ostan dróg?
    - Mój dziadek też zadaje sobie identyczne pytanie. Apoza
    tymjest przekonany, że to komuniści wygrali zimną wojnę
    i teraz wyrównują niesprawiedliwypodział dóbr wdrodzeza-
    bierania majętniejszymich dorobku, nakładając na nich duże
    podatki.
    - CouprawiasiÄ™ nafarmie?
    - Obecnietylkokwiatyi warzywa. Przedlatydziadekoddał
    większość ziemi stryjecznemudziadkowi Henry'emu.
    - Czy mieszkałaś kiedyś na tej farmie? - zapytał Conal.
    Interesowałogowszystko, codotyczyłoLivvy.
    - Nie. Urodziłamsię wdomumamyi tamdotrwałamażdo
    wyjazdu na studia. - Skręć tutaj.
    Naobszernej, szerokiej, frontowej werandzieConal zauwa-
    żył wiele osób. Usiłował wmówić wsiebie, że już się nie po-
    wtórzypechowywczorajszywieczór, kiedyto każdyz krew-
    janessa+anula
    us
    o
    l
    a
    d
    -
    n
    a
    c
    s
    111
    nych Livvy dawał mu do zrozumienia, że nie pasuje do tej
    rodziny.
    - Imponujący automobil - skomentował jeden ze starszych
    panów, któregoimieniaConal niezapamiętał.
    - Dobrze się goprowadzi - oświadczył Conal, chętnie po-
    dejmującneutralny, awięcniegroznywątekrozmowy.
    - Zawsze chciałemmieć mercedesa - odezwał się dziadek
    Harry. - Możesz powiedzieć, ilekosztujecoś takiego?
    - Niewiem- odparł Conal. - Towypożyczonysamochód.
    - Niemasz własnego?! - Zebrani na werandziespojrzeli na
    Conala zmieszaniną zgrozy, niedowierzania, a nawet litości.
    - Synu, jeśli wtakiej sytuacji wydajesz całyswój majątek
    na pierścionekz brylantem, tomaszkiepskowgłowie- oznaj-
    mił dziadek Harry.
    Conal ażzamarł zezdumienia. Tarodzinamiałagozaban-
    kruta. Uważała, że wydał ostatniegrosze, abyzrobić wrażenie
    na Livvy.
    - DziadkuHarry, ja niewymagamkosztownych prezentów
    - oświadczyła Livvy. - Awasz wniosek jest. zbyt pochopny.
    Nikomu, ktomieszka wNowymJorku, samochód niejest po-
    trzebny. Znacznie łatwiej jest korzystać z taksówki.
    - Livvy, niemędrkuj i idz przedstawić babcenarzeczonego.
    Niecierpliwieczeka, żebygopoznać - zawołała Marie.
    Conal pocieszał się, żetendzień kiedyś wreszciesię skończy.
    I znajdą się zLivvywewspólnympokojui będąmogli się ko-
    chać. Taką miał przynajmniej nadzieję. Poczuł instynktowną
    reakcję własnego ciała. %7łeby się odprężyć, skupił wzrok na
    bukieciedalii stojącymnastaroświeckimpianinie.
    - A więc to jest ten mężczyzna, na którego się wreszcie
    zdecydowałaś - bez żadnych wstępówstwierdziła drobna stara
    dama siedząca wgłębokimfotelu.
    Livvypocałowała babkę wpoliczek.
    janessa+anula
    us
    o
    l
    a
    d
    -
    n
    a
    c
    s
    112
    - Babciu, przedstawiam ci Conala Sutherlanda. Conal, to
    jest moja babcia Donagher.
    - Dzień dobry. - Conal skłonił się przedstarą damą.
    Na widok jej badawczegowzroku poczuł się nieswojo. Po-
    dobnie przyglądał mu się Bobby.
    - Mariemówiła, żetakjakLivvypracujeszwNowymJorku
    - babcia Donagher zaczęła rozmowę. Utkwiła wtwarzyConala
    świdrującywzrok. - Jesteś pewny, że będzie cię stać na utrzy- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl