-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
łachman. Heng Shih dzwignął ciało w górę i z potężnym rozmachem cisnął je do jamy.
%7łołnierze, zanim włączyli się do walki, położyli świetliste kule na balkonie. Teraz
wszystko oświetlone było niesamowicie jasnym blaskiem. Cymmerianin odsłonił zęby
próbując uśmiechnąć się. Przeciągał dłonią po czole i ścierał krew, sączącą się z rany na
głowie.
Na Croma i Ymira, to była równie porywająca bijatyka jak wtedy, gdy&
Przerwał mu straszliwy wrzask wydobywający się z szybu. Pojedynczy dziki krzyk
świadczył o nieopisanej męce. Włosy stanęły Conanowi dęba na głowie. Cofnął się od brzegu
balkonu, przyciskając plecy do chłodnej kamiennej ściany. Wrzask narastał w nieludzkie
wycie i nagle się urwał. Zaraz inny dzwięk napłynął z głębi szybu. Delikatny szelest powoli
stawał się coraz głośniejszy, aż zmienił się w szorstkie skrobanie, tak jakby ściany drapane
były tysiącem stalowych ostrzy.
Conan rzucił okiem na Heng Shih i zobaczył, że Khitajczyk ostrożnie przesuwa się ku
łukowi, przez który nadciągnęli żołnierze. Cymmerianin również ruszył w tym kierunku.
Przyśpieszył kroku, gdy dzwięki ze studni stały się głośniejsze i coraz bliższe.
Coś wznosiło się z szybu. Poruszało się coraz szybciej, drapiąc ściany wokół siebie, aż
wystrzeliło nad balkon. Przypominało to rozkołysane drzewo, które w ciemności miotało
czarne gałęzie w górę, aż zatrzeszczały o kopułę sklepienia. Tam trwało chwilę w bezruchu,
zawieszone, splątane jak tajemnicza wieżyca szeleszczącej ciemności. Nagle opadło w dół, ku
nim.
Na Croma! wyrwało się z gardła barbarzyńcy, który biegiem ruszył do drzwi
wpadając na Heng Shih. Khitajczyk również ruszył do ucieczki. Ratując się gnali ciemnym
korytarzem, a za nimi podążał rozdzierający krzyk człowieka, któremu w walce Conan złamał
szczękę. Krzyk trwał krótko, a potem usłyszeli jeszcze dziwny przerazliwy szmer. To sunął
po ziemi żądny dalszej krwi Szmaragdowy Lotos ścigający swój łup.
XXXVI
Kiedyś, gdy Zelandra była dwunastoletnią dziewczynką, nabawiła się wysokiej gorączki,
która zagrażała poważnie jej życiu. Gdy nastąpił kryzys choroby, a jej młode ciało było
osłabione dreszczami i maligną, rodzice owinęli ją w wełniane koce i ułożyli na balkonie z
widokiem na tereny ich posiadłości. Zostawili ją tam, by dochodziła do zdrowia.
Siła młodości oraz potężne vendhyańskie leki, które jej dawali, stopniowo zwalczyły
chorobę. Gdy doszła do siebie, czuła się tak, jakby wydostała się z długiego, krętego tunelu
poplątanych snów. Wydarzenia minionych dni rozmazywały się w fantastyczną plątaninę
niewyraznych impresji i nie bardzo zdawała sobie sprawę, gdzie była i jak się tam znalazła.
Miała tylko silne wrażenie, że jest jej dobrze, że w końcu wydobrzała i siedzi bezpiecznie w
swym domu.
Teraz Zelandra na nowo zaznała tego samego uczucia, a jej pomieszana jazń wierzyła, że
ma znowu dwanaście lat i że powróciła na tamten balkon w rodzinnym domu. Przemożna
chęć wydostania się z labiryntu nierzeczywistych wydarzeń była taka sama, jak wtedy.
Zelandra zwilżyła językiem suche wargi i otworzyła usta, by wezwać swą matkę, ale
stwierdziła, że nie może wydobyć z siebie głosu. Gdy zaczęła odzyskiwać wyrazistość
widzenia, usłyszała, że ktoś do niej mówi i że ona zna ten głos.
Był to głos, którego nienawidziła. Niepokój rósł w niej, dopóki z całą jasnością nie nabrała
pewności, że teraz nie znajduje się w domu, na balkonie.
Czarodziejka przyglądała się swoim stopom i ze zdziwieniem spostrzegła, że jej najlepsze
buty do konnej jazdy są w opłakanym stanie. Nie mogła sobie przypomnieć, dlaczego są tak
sponiewierane i brudne. Nienawistny głos monotonnie przemawiał dalej w ten tak irytujący
dla niej sposób, choć sam w sobie mógł uchodzić za głos miły. Zelandra spojrzała w górę, by
zobaczyć, kto to mówi.
Z powrotem jesteś z nami? Tak, wierzę, że tak. To wielki zaszczyt i przyjemność gościć
cię, Lady Zelandro. Przede wszystkim musisz mi jednak powiedzieć, jak ci się udało tak
powoli i rozważnie zużywać mój lotos? Shakar, nędzny głupiec, umarł w dwa dni po zużyciu
całego zapasu. Jak to się stało, że po tak długim czasie tobie jeszcze trochę zostało?
Zelandra stała wyprostowana i dotykała dłonią swych potarganych włosów. Teraz już
wiedziała, gdzie się znajduje, choć dalej nie rozumiała, jak i kiedy tu przybyła. Milcząc
rozglądała się powoli i ostrożnie po olbrzymiej komnacie. Widziała już wyraznie swych
prześladowców, czarny posąg i związaną Neesę. Jej oczy przez chwilę spotkały się ze
wzrokiem sługi, potem Zelandra przeniosła wzrok dalej. Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy
po raz ostatni widziała Heng Shih i Cymmerianina. Była ciekawa, czy jeszcze żyją. Ponownie
otworzyła usta, a gdy wydobyła z siebie głos, to przypominał on skrzypienie zardzewiałych
zawiasów.
Widać Shakar nie uważał twego lotosu za truciznę, jaką on w istocie jest. Albo też
wziął zbyt dużo naraz i nie był w stanie zmniejszać sobie dawki. Ja poczułam żądzę od
samego początku i natychmiast zaczęłam z nią walczyć. Moc, jaką dawał mi narkotyk,
wykorzystywałam do wzmocnienia swego oporu. Mógłbyś zrobić tak samo.
Ach Ethram Fal uśmiechnął się na trafność jej odpowiedzi. Jego cienkie wargi w
obmierzłym uśmiechu odsłoniły pozieleniałe zęby, co nadało jego twarzy wygląd
wyszczerzonej czaszki.
Dobra robota, moja pani. Mały triumf zręczności i determinacji. Ale na razie jesteś
tutaj, o kilka godzin od śmierci w męczarniach mimo jakichkolwiek wysiłków. To wygląda
dość niesprawiedliwie, nieprawdaż? Może nadszedł czas potargować się?
Potargować? Zelandra zatrzepotała rzęsami i położyła lewą dłoń na czole. Musiała
zyskać na czasie, zarówno po to, by przypomnieć sobie jak najwięcej z tego, jak się tu
znalazła, jak i po to, by zaplanować jakiś sposób działania, choćby samobójczy. Udając
większą słabość niż naprawdę czuła, czarodziejka zamknęła oczy i pomasowała czoło.
Tak, oczywiście powiedział Ethram Fal z nie ukrywaną niecierpliwością. Musisz
pamiętać&
Ty byłeś Eldredem Kupcem?
Tak, tak, myślałem, że wszystko zrozumiałaś. Przybyłem do ciebie i Shakara z Keshanu
w tamtym przebraniu, żeby sprawdzić na was działanie mojego lotosu.
Zaklęcie hipnotyzmu?
Ha! Nie bardzo! czarodziej nadął się jak napuszony wróbel. Nic prostszego i
łatwiejszego do dokonania. To był stuprocentowy czar, iluzja idealna dla każdego, kto mógł
na nią patrzeć. Spójrz!
Na oczach Zelandry drobne ciało Ethrama Fala zaczęło migotać jak pustynny miraż.
Obraz szybko się rozmazał, a potem wyostrzył, ukazując zadziwiającą zmianę. Tam, gdzie
był karłowaty Stygijczyk w poplamionych szatach, teraz stał zażywny i dostojny Shemita,
odziany w eleganckie jedwabne szaty zamożnego kupca. Jego czarny zarost przysłaniał
szeroki uśmiech. Obraz drgnął i z powrotem był tam Ethram Fal, wyszczerzając się w równie
szerokim uśmiechu.
Widziałaś? Taka maskarada to teraz dla mnie nic wielkiego.
Ale czas, przygotowania& udawała Zelandra obłudnie, że nie rozumie do końca,
szukając w sobie resztek czarodziejskiej siły. Była załamana swoją słabością. Odrobina [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zambezia2013.opx.pl