• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    Nie odpowiadając na ostatnie jej pytanie, Filip obrócił się do Brokawa i agenta kroczących
    blisko z tyłu.
    - Muszę państwa na chwilę opuścić. Wytłumaczyłem już wszystko pannie Eileen. Wrócę zresztą
    niezwłocznie.
    Nie tracąc ani sekundy pognał z powrotem na molo. Jak się tego niestety spodziewał Janka i jej
    towarzyszy znikli. Lecz był jeden tylko kierunek, dokąd mogli się oddalić niepostrzeżenie: urwisko.
    Ledwo smuga boru osłoniła go przed oczyma ciekawych, Filip począł prawie biec. Dotarł właśnie
    do stóp stromej skały unoszącej się z morza nieomal prostopadle, gdy w dół po ścieżce zaczął mu
    ktoś schodzić na spotkanie. Był to chłopak indiański. Filip pośpieszył ku niemu rozumiejąc, że jeśli
    Piotr i Janka szli tędy przed chwilą, wyrostek musiał ich niewątpliwie zauważyć.
    Zanim wszakże zdążył przemówić, chłopak podbiegł ku niemu pierwszy wyciągając rękę. Zamiast
    pytać, Filip krzyknął z radości, gdyż drobna, ciemna dłoń podawała mu chusteczkę tę samą, którą
    przed paroma dniami znalazł na skale i którą tam pózniej odniósł. Może była to zresztą inna chustka,
    lecz blizniaczo podobna. Związana w węzełek taiła coś we wnętrzu, gdyż pod palcami wyraznie
    chrzęścił papier. Filip omal nie podarł delikatnej tkaniny, tak mu było pilno poznać tajemnicę. Po
    chwili trzymał już w ręku drobny arkusik. Trzy krótkie linijki skreślone staroświeckim pismem
    zawierały treść wystarczającą by serce Whittemore'a poczęło naraz bić dziko i nierówno.
    Czy zechce pan przyjść nocy dzisiejszej na urwisko, gdzieś między dziewiątą a dziesiątą?
    Brakło jakiegokolwiek podpisu, lecz mimo to Filip wiedział, że liścik pochodzi od Janki, gdyż
    tylko ona mogła skreślić tak mikroskopijne literki, podobne naprawdę do koronkowego wzorku
    zdobiącego chusteczkę. Przy tym ten styl naiwny a zawiły! Przeczytał notatkę kilkakrotnie, by
    odwróciwszy się stwierdzić, że mały Indianin zmyka prześlizgując się pośród skał.
    - Ej, ty! - krzyknął Filip w ślad za malcem. - Chodz no tutaj!
    Indianin błysnął w uśmiechu białymi zębami, machnął ręką i jął zmykać szybciej. Odwracając
    oczy od Filipa, zerknął ku szczytowi góry. Filip podążył za jego wejrzeniem i zrozumiał. Z
    wierzchołka urwiska Janka i Piotr spostrzegli nadchodzącego, a że równocześnie mały Indianin
    musiał się im nawinąć, wykorzystali go jako posłańca. Być może obserwowali teraz jakie wrażenie
    wywarła ich kartka. Filip wybuchnął śmiechem i powiał kapeluszem na znak, że przyjmuje dziwaczne
    zaprosiny.
    Zastanowił się nieco, dlaczego wyznaczyli mu spotkanie o nocnej porze, gdy znacznie łatwiej
    mogli się spotkać zaraz za dnia. Lecz całość tajemnicy narastającej wkoło od dłuższego czasu była
    zbyt skomplikowana, by drobne szczegóły mogły mieć głębszą wartość; zawrócił więc do Churchill
    w radosnym przekonaniu, że los poczyna mu wreszcie iść na rękę.
    Jeszcze parę godzin, spotka Jankę i Piotra, a równocześnie wyjaśni przynajmniej część
    dręczących zagadek.
    Mniej jednakże szło o zagadki, a więcej o Jankę. Myśl o tej leśnej dziewczynie burzyła w nim
    krew.
    Zamierzał początkowo odszukać pana Brokaw i jego córkę, lecz niebawem zmienił zdanie.
    Najpierw odnajdzie Gregsona i pogada z nim. Wiedział, że malarz oczekuje go w chacie, udał się
    więc do niej niezwłocznie, sunąc skrajem boru dla niepoznaki.
    Gdy wszedł do izby Gregson przemierzał ją właśnie nerwowym krokiem. Ręce zasunął głęboko
    w kieszenie. Na podłodze walały się niezliczone niedopałki papierosów wypalonych zaledwie do
    połowy. Na widok przyjaciela malarz stanął, patrząc nań chwilę w zupełnym milczeniu.
    - No i co? - rzekł wreszcie.  Co masz mi do powiedzenia?
    - Nic! - odparł Filip. - Sam niewiele rozumiem. Liczę, że ty mi coś wyjaśnisz!
    Twarz Gregsona ściągnięta w surowe linie nie miała w sobie obecnie nic kobiecego. Uśmiechnął
    się szyderczo, choć ledwo dostrzegalnie.
    - Wiedziałeś przecież ... - rzekł chłodno.  Wiedziałeś dobrze cały czas, że panna Brokaw i
    osoba którą narysowałem jest jedną i ta samą istotą! Po cóż mnie zwodziłeś?
    Filip pominął pytanie milczeniem. Zbliżywszy się szybko, ujął przyjaciela za ramię.
    - To niemożliwe! - zawołał stłumionym głosem. - To zupełnie wykluczone! To nie może być ta
    sama osoba! Odkąd statek wypłynął z Halifax nie przybijał do brzegu ani razu! Panna Brokaw
    wysiadła dziś na ląd po raz pierwszy w życiu! Wszelkie inne przypuszczenia są absurdem, wierutnym
    nonsensem!
    - A jednak  odparł Gregson niewzruszenie  kobieta, którą spotkałem przed paroma dniami,
    była panną Brokaw i to jest jej portret!
    Wskazał wiszący na ścianie rysunek, po czym oswobodziwszy ramię z uścisku Filipa, zapalił
    nowego papierosa. Głos miał tak pewny i stanowczy, że Whittemore zrozumiał, iż żadne argumenty,
    najbardziej rzeczowe, nie zachwiejÄ… jego przekonaniem.
     To z pewnością była panna Brokaw!  rzekł znowu Gregson.  Przypuśćmy na chwilę, że
    przybyła do Churchill w balonie, zjadła tu lunch i odleciała na statek z powrotem. Tak czy inaczej nie
    wątpię ani chwili, że właśnie ją spotkałem wtenczas na przechadzce. Będę prowadził śledztwo w
    tym kierunku, proszę cię więc o pożyczenie mi na czas nieograniczony listu lorda Fitzhugh Lee. Ale
    daj mi jeszcze słowo, że w ciągu paru dni najbliższych nie powiesz nikomu o istnieniu tego listu?
     Właściwie powinienem go koniecznie pokazać panu Brokaw!  wahał się Filip.
     Koniecznie, niekoniecznie. Brokaw wie i bez tego listu, że sytuacja jest poważna. Słuchaj Fil,
    ty rób swoje, a ja swoje, to znaczy zdaj na mnie całą tę sprawę. Nie wspominaj nawet Brokawowi,
    że ja istnieję. Nie chcę spotykać ani jego, ani jej, choć Bóg widzi, że gdyby nie moja przeklęta [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl