• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    ale chory nadgarstek nie wytrzymywał ciężaru. Klnąc pod nosem, ponawiał
    próby. Erin wiedziała, że musi wziąć sprawę w swoje ręce.
    - Proszę usiąść na wózku - oświadczyła. - Zawiozę pana do stajni, a pan powie
    mi, co należy robić.
    - To ma sens - zgodził się Tyler ku zaskoczeniu Erin, która była pewna, że
    zaprotestuje.
    RS
    Po kilku minutach byli w stajni. Tyler wyjaśnił jej, gdzie znalezć owies i jak
    podłożyć świeżą słomę do boksów. Erin kręciła się po stajni, uważając przez
    cały czas, żeby nie wejść w końskie kupy leżące niemal wszędzie. Myślała z
    przerażeniem, że jeśli zostanie, będzie musiała codziennie sprzątać to
    obrzydlistwo. Nie przepadała za końmi. Były tak duże, że wolała trzymać się od
    nich z daleka. Tymczasem Tyler nie spuszczał jej z oka. Chciał być pewien, że
    nie zrobi krzywdy jego ulubieńcom. I trudno się dziwić. Nie miała dzisiaj
    najlepszego dnia.
    Kiedy skończyła karmienie zwierząt, było po ósmej. Nawet Tyler wyglądał na
    kogoś, kto bez kłótni da się zawiezć do łóżka. Stali już w drzwiach, kiedy Erin
    usłyszała cichy szelest obok stosu desek. Koty! Przypomniała sobie, że Junior i
    Bucky przyszli pobawić się z małymi kociakami. Puściła wózek i zrobiła kilka
    kroków w stronę desek.
    - Jeśli szukasz kociaków Szeby, nie rób tego - ostrzegł Tyler. - Nie pozwoli ci
    podejść.
    - Tylko na nie popatrzę. A może Szeba chciałaby trochę mleka?
    - Ona chce, żeby zostawić ją w spokoju. - Ton Tylera wyraznie sugerował, że
    nie tylko Szeba tego pragnie.
    - Skoro uwierzył pan, że mogę nakarmić konie, musi mi pan uwierzyć, że nie
    skrzywdzę pańskich kotków.
    - W takim razie rób, co chcesz.
    Erin znowu usłyszała szelest. Odwróciła się szybko i zobaczyła jak czarno-białe
    puszyste zwierzątko znika za belą słomy w jednym z pustych boksów. Podeszła
    na palcach i przechyliła się mocno, żeby jak najwięcej zobaczyć. Za belą nie
    było Szeby ani jej młodziutkiego przychówku.
    Był natomiast skunks.
    RS
    ROZDZIAA CZWARTY
    Erin wrzasnęła cienkim głosem i skoczyła do tyłu, zapominając o resztkach
    wypracowanej z takim trudem godności. Upadła wprost na kolana Tylera.
    - Hej! - jęknął. - Uważaj! Co, do diabła...
    - Skunks! - Histeryczny krzyk odbił się echem od ścian stajni.
    Erin stanęła na równe nogi, gotowa do ucieczki. Nie całkiem jednak zapomniała
    o odpowiedzialności, bo gwałtownym ruchem pociągnęła za sobą wózek.
    - Zamknij się! - syknął Tyler, chwytając za oparcie, żeby nie spaść. - Zamknij
    siÄ™, bo inaczej...
    Ale było za pózno na ostrzeżenia. Przerażony skunks postanowił bronić się w
    sposób, jaki miał dany od matki natury: odwrócił się tyłem, podniósł ogon i
    strzelił w nich paskudnie śmierdzącą mazią. Erin próbowała odskoczyć, ale
    potknęła się o wózek. Mała, cuchnąca bomba wylądowała wprost na jej plecach.
    Piszczała wniebogłosy, czując, jak cuchnąca ciecz przesiąka przez jej ubranie i
    rozlewa się po skórze.
    Tyler wyciągnął zdrową rękę, żeby podtrzymać Erin. Nie udało się. Skulił się z
    bólu, kiedy dziewczyna z impetem wylądowała na jego złamanej nodze. Jedna
    krótka chwila wystarczyła i skunks powtórzył atak, trafiając tym razem w
    odsłonięte ramię Tylera, z mniejszą jednak siłą, gdyż większość mazi zużył już
    na Erin.
    Potem, z triumfalnie uniesionym ogonem, pewny swojego zwycięstwa nad
    gatunkiem ludzkim, wypadł ze stajni i zniknął w ciemności. Erin z
    nieszczęśliwą miną patrzyła na tę demonstrację siły.
    - O Boże! - jęknęła, pociągając nosem.
    RS
    Odór, jaki wydawało jej ubranie i włosy, był nie do zniesienia. Czuła ucisk w
    żołądku. Wiedziała, że zaraz zwymiotuje. Zatkała nos, ale to nic nie pomogło.
    Miała wrażenie, że odór przeniknął aż do najgłębszych części jej ciała.
    - Brrr! - jęknęła znowu.
    - Erin! - odezwał się Tyler zdławionym głosem. -Zejdz ze mnie natychmiast!
    Kompletnie oszołomiona, otworzyła oczy. Tyler, z lewą ręką na gardle,
    ostatkiem sił wstrzymywał oddech. Wydawało się, że za chwilę oczy wyskoczą
    mu z orbit. Nie tylko ona czuła się fatalnie! Chwyciła za poręcze wózka i wstała.
    Nagły ruch sprawił, że nowa fala potwornego smrodu uderzyła w jej nozdrza.
    - Już w porządku? - zapytał Tyler słabym głosem
    - A jag byzlisz? - Erin z całych sił ściskała palcami nos.
    Nie wiadomo po co, bo i tak czuła smród wszędzie. Wewnątrz i na zewnątrz
    siebie. Była pewna, że dłużej nie wytrzyma - albo zwymiotuje, albo zemdleje.
    - No, to wpakowałaś nas w niezłe bagno - z trudem wykrztusił Tyler, masując
    gardło i łapiąc powietrze ustami.
    Erin opuściła ręce, ale kiedy wyczuła pod palcami ohydnie wilgotną spódnicę,
    natychmiast je podniosła. Gdy tak stała, zgarbiona, z rozłożonymi szeroko
    rękami i bladą buzią, wyglądała jak kupka nieszczęścia.
    - To był skunks - oznajmiła niepewnym głosem.
    - Pewnie. Przecież mówiłem, żebyś tam nie szła.
    - Nawet się nie waż - podniosła na niego drżący palec - nawet się nie waż
    powiedzieć jeszcze raz, że coś mówiłeś! - Wielkie łzy spływały jej po
    policzkach.
    - Nie ma takiej potrzeby - mruknął. - Sama dostałaś nauczkę.
    Spojrzał na nią i natychmiast zmienił ton.
    - Wez się w garść - rzucił ostro. - %7ładnego wymiotowania. I nie mdlej!
    Jak on śmie rozkazywać w takiej sytuacji. Erin omal nie zabiła go wzrokiem.
    - Nie dam ci tej satysfakcji! - wycedziła z furią, ale nie wiedziała, czy uda się jej
    dotrzymać obietnicy.
    RS
    Za ich plecami zaczął się ruch. Zaniepokojone konie kręciły się po boksach,
    tupiąc kopytami i węsząc na wszystkie strony. Jedna z klaczy podniosła łeb i
    zarżała żałośnie, najwyrazniej przerażona obcym zapachem. Tyler rozejrzał się i
    zmarszczył brwi.
    - Idziemy stąd. Natychmiast. Konie się boją. - Tyler popatrzył na nią wrogo.
    Erin była na tyle mądra, żeby nie odezwać się ani słowem. Zacisnęła dłonie na
    rączkach wózka i tropem skunksa wyjechali na zewnątrz. Na dworze poczuła się
    nieco lepiej, jednak nie tak dobrze, żeby opanować mdłości, które szarpały jej
    biednym żołądkiem.
    - Nie możemy wejść do domu - powiedział Tyler, kiedy zatrzymali się przy
    tylnym wejściu. - Przynajmniej dopóki nie wezmiemy kąpieli.
    - Kąpieli? %7ładne mydło nie zmyje tego zapachu!
    - Tym razem masz absolutną rację. - Tyler parsknął cichym śmiechem.
    - A poza tym, nie wiem, czy pamiętasz, że łazienka jest wewnątrz.
    Tyler pokręcił głową i przyjrzał się jej z politowaniem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl