• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    Nie miała o tym pojęcia, a teraz było już za pózno na ponowny prysznic. Szybko
    uprasowała bluzkę i wróciła do siebie na górę, tym razem przez nikogo nie
    zauważona. Pospiesznie ubrała się, a potem zwlekała chwilę, by uspokoić myśli
    i ochłonąć. Nie chciała zejść na dół zdyszana; włożyła przecież tyle trudu, by
    elegancko wyglądać.
    Wąskie spodnie w czekoladowym kolorze, które włożyła na tę okazję,
    sprawiały wrażenie, jakby uszyto je z jedwabiu. Bluzka w tym samym odcieniu
    ciasno opinająca ciało oraz złoty pasek i dwie złote bransoletki, które ojciec
    przywiózł jej kiedyś z Egiptu, stanowiły doskonałe zestawienie. W złotych
    pantoflach na wysokim obcasie wyglądała doprawdy elegancko i - tak jak sobie
    tego życzyła - przynajmniej na trzydzieści lat.
    Uśmiechnęła się do swego odbicia w lustrze, przerzucając przez ramię
    lekki płaszcz. Nie zamierzała go wkładać, żeby nie popsuć efektu. Pomyślała
    jeszcze, że Matthew musi być przyzwyczajony do świata gwiazd filmowych,
    - 43 -
    S
    R
    skoro jego książki często były filmowane. No cóż, nie przypomina żadnej
    sławnej aktorki, ale postara się być dziś szykowną, elegancką kobietą.
    Schodziła ze schodów powoli, celowo zatrzymując się na każdym stopniu,
    jak zwykle czyniły to aktorki w filmach, i przesuwając smukłą dłonią po
    poręczy, obserwowała grę światła na złotych bransoletkach. Jakież to proste!
    Czuła się jak prawdziwa gwiazda światowego kina. Gdy podniosła wzrok i
    zobaczyła Matthew stojącego na dole schodów i obserwującego tę błazenadę,
    ogarnęło ją zakłopotanie.
    - Jestem... jestem gotowa - wyjąkała zarumieniona ze wstydu. Jakąż
    idiotkę z siebie zrobiła! Chociaż miała ogromną ochotę zawrócić i pobiec do
    swego pokoju, musiała schodzić po schodach niżej i niżej, aż wreszcie
    zatrzymała się na wprost gospodarza.
    - Wyglądasz bardzo pięknie. - Oczy Matthew jaśniały dziwnym blaskiem.
    - To wielki zaszczyt, że mogę ci towarzyszyć.
    To był niewątpliwie komplement, ale Sophie czuła się nadal okropnie.
    Dopiero gdy wyszli na dwór i zobaczyła bezkresne morze tonące w poświacie
    księżyca, przystanęła oczarowana pięknem tego miejsca. Z oddali dobiegał
    rytmiczny Å‚oskot fal uderzajÄ…cych o brzeg.
    - Przemarzniesz w tej cienkiej bluzce - ponaglił ją.
    - Och, nie sądziłam, że ogród jest taki piękny wieczorem - westchnęła. -
    Piękny i tajemniczy... A morze takie dzikie i podniecające!
    - Przede wszystkim niebezpieczne - dodał cicho, również wpatrzony w
    zalany światłem księżyca pejzaż. - W pięknie często drzemie
    niebezpieczeństwo.
    - Wiem - odparła, idąc do samochodu. - Przeczytałam wszystkie twoje
    książki.
    - Doprawdy? - Uśmiechnął się do niej, otwierając drzwi.
    - Czy to ze względu na nasze rodzinne powiązania, czy też naprawdę cię
    zainteresowały?
    - 44 -
    S
    R
    - Po trosze z obu powodów - wyznała szczerze, sadowiąc się w
    samochodzie. - Pierwszą kupiłam z ciekawości, ponieważ cię trochę
    pamiętałam, potem wciągnęłam się w lekturę.
    Matthew obszedł samochód i zasiadł za kierownicą.
    - Pamiętałaś mnie? - podjął wątek.
    - Jak przez mgłę - powiedziała z wahaniem. - Wystraszyłeś mnie trochę i
    chyba dlatego cię zapamiętałam... Właściwie... - zawahała się. - Wryło mi się w
    pamięć określenie matki. Nazywała cię Czarnym Kornwalijczykiem.
    Do licha! I znów się wygłupiła. Wypaplała wszystko jak dziecko.
    Spojrzała na niego wystraszona, ale Matthew uśmiechał się tylko tajemniczo i
    spokojnie obserwował drogę.
    - Czarny Kornwalijczyk, powiadasz? Cóż, nazywano mnie już znacznie
    gorzej. Przykro mi, że cię wtedy wystraszyłem.
    - Teraz jestem już wystarczająco duża i się nie boję - rzuciła z werwą.
    - Owszem, nie zapominaj jednak, że niebezpieczeństwo można znalezć
    wszędzie, jeśli się go szuka.
    Nie zrozumiała, co miał na myśli. Powiedział to dziwnym tonem, a potem
    zamilkł na długą chwilę. Odezwał się, dopiero gdy dotarli do Port Withian. Do
    tej pory odwaga i brawura Sophie zdążyły już całkiem wyparować.
    W Port Withian było zadziwiająco cicho; małe miasteczko u progu sezonu
    turystycznego wyglądało jak wymarłe. Zaparkowali przy portowym nabrzeżu,
    nikogo po drodze nie napotykajÄ…c.
    - Wydaje się, jakby nikt tu nie mieszkał - odezwała się Sophie
    podenerwowanym głosem.
    Matthew zerknął na nią i roześmiał się tym niskim, gardłowym śmiechem,
    do którego zaczęła się przyzwyczajać.
    - Spójrz tam! - Wskazał ręką mały pub znajdujący się przy końcu ulicy.
    Płynące stamtąd światła rzucały refleksy na wyboisty bruk. - Niedługo Eve i
    - 45 -
    S
    R
    Brad będą musieli zakasać rękawy. To bardzo popularny lokal, latem ciężko tu o
    stolik - dokończył.
    A więc mąż Eve miał na imię Brad... Sophie zaczęła się zastanawiać, jak
    wyglądał, czy był równie przystojny jak Matthew. Oczami duszy widziała Eve [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl