-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zielona w pobliżu strumienia, nieco rzadsza w pewnej odległości od niego, usiana małymi dzikimi
kwiatkami o intensywnie niebieskiej barwie. To zestawienie jaskrawych kolorów raziło oczy, lecz
jednocześnie było ukojeniem dla duszy.
- Piękne - westchnęła Pilar i opierając ręce na kuli, wychyliła się z siodła.
- Nazywamy je el conejo - odezwał się Charro, po czym zsiadł z konia, zerwał kwiatek rosnący w
trawie u ich stóp i podaÅ‚ go Pilar. - Widzisz biaÅ‚y Å›rodek kwia¬tu, ukryty wÅ›ród niebieskich
pÅ‚atków? Przypomina kit¬kÄ™ królika - el conejo. OdtÄ…d bÄ™dziesz widywać ich caÅ‚e Å‚any. A tam -
wskazał ręką kraniec równiny - pasie się dzikie bydło.
Pilar tak pochÅ‚onęło oglÄ…danie ,kwiatów, że nie zauwa¬Å¼yÅ‚a dotÄ…d stada krów.
Kiedy podążyÅ‚a wzrokiem za dÅ‚oniÄ… Charro, zdziwio¬na uniosÅ‚a brwi.
- Czy mi się wydaje, czy one rzeczywiście są większe od krów w Hiszpanii?
- Masz rację. To potomkowie uciekinierów ze stad, sprowadzonych przez pierwszych podróżników,
ludzi pokroju Coronada. Przetrwały tylko najsilniejsze sztuki, o rogach na tyle potężnych, by się
nimi bronić przed za¬kusami drapieżników. To one daÅ‚y poczÄ…tek tutejszej ra¬sie. Musisz przyznać,
że te zwierzęta budzą podziw.
Rzeczywiście, przewodnik stada, brązowy byk, nie był niższy od konia, a rogi miał tak rozłożyste,
że nawet rozpostarte ramiona dorosÅ‚ego mężczyzny nie siÄ™gaÅ‚y¬by obu zakrzywionych koÅ„ców.
ProwadziÅ‚ za sobÄ… oko¬Å‚u dwudziestu rogatych krów, niewiele mniejszych od niego.
- To dzikie bydło? - upewnił się Vicente.
- Najwyrazniej. Nie ma w pobliżu żadnej osady - powiedział Charro, dosiadając z powrotem konia.
- We¬dÅ‚ug prawa zwierzÄ™ta należą do Korony, ale na dobrÄ… sprawÄ™ każdy może je sobie
przywłaszczyć, oczywiście pod warunkiem, że zdobędzie się na odwagę, aby je oznakować.
- Czy właśnie takie bydło hoduje twój ojciec? Charro przytaknął z dumą.
- Tych zwierząt nie da się zaganiać pieszo jak owiec.
Są przebiegłe, zręczne i rącze jak konie. Codziennie przemierzają wiele kilometrów w
poszukiwaniu pa¬stwisk. Dlatego w Tejasie pojawili siÄ™ pierwsi charros, czyli pasterze na koniach.
A jak sami dobrze wiecie, hiszpańscy arystokraci od dawna uważają, że mężczyzna się zmienia,
kiedy dosiada konia. Nabiera odwagi i pew¬noÅ›ci siebie. Mamy tu, w Tejasie, takie powiedzienie:
"Charro jest panem, a ranchero królem".
- Już teraz rozumiem, skÄ…d siÄ™ u ciebie wzięły te wiel¬kopaÅ„skie maniery - powiedziaÅ‚a Pilar,
posyłając mu rozbawione spojrzenie.
Zadowolony odwróciÅ‚ siÄ™ ku niej, patrzÄ…c rozradowa¬nymi niebieskimi oczami.
- A mam je?
- Tylko od czasu do czasu - zastrzegła się śpiesznie.
- Z tego, co mówisz, zgaduję, że estancja twojego ojca musi być rozległa - odezwał się Vicente.
- Nie tak bardzo. Jego mercedes, czyli przydziaÅ‚ nada¬ny z Å‚aski króla, opiewa na jakieÅ›
dwadzieÅ›cia mil kwa¬dratowych. Znam wiÄ™ksze hacjendy.
- Hodujecie bydło na skóry?
- I na łój. Mięso jest nieco żylaste, ale pocięte na cieniutkie steki, doprawione pieprzem i cebulą,
smakuje wspaniale. W tej chwili oddałbym pół życia za talerz takiego mięsiwa.
Pilar rozumiała go doskonale, sama też miała dość monotonnej diety. Kiedy spojrzeli na siebie,
jednoczeÅ›¬nie zaÅ›witaÅ‚ im ten sam pomysÅ‚. Zmrużyli oczy w znaczÄ…cym uÅ›miechu i przenieÅ›li
wzrok na stado.
- Ale ze mnie głupiec - jęknął Charro. - Zamiast mleć ozorem po próżnicy od razu powinienem był
na to wpaść.
- Poczekamy na resztę? - zapytała Pilar.
Refugio rano udał się na rekonesans i jeszcze nie wrócił. Dona Luisa zażądała przerwy i w
towarzystwie Isabel udała się za potrzebą do lasu. Lada chwila maruderzy powinni do nich
dołączyć.
Charro sięgnął po lasso, z którym nigdy się nie rozstawał.
- Zdążę oprawić krowę, zanim przyjadą - stwierdził, rozplątując zwoje powrozu. - Chwila nam
sprzyja. Mamy korzystny wiatr. Wieje w naszą stronę, więc krowy nie są wystraszone, co najwyżej
cieka~i je nasza obecność. TÄ™¬tent koni może spÅ‚oszyć stado.
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz - powiedziała Pilar.
- Mogę ci pomóc? - zainteresował się podekscytowany Vicente.
Charro odłożył lasso i z olstra przy siodle wyciągnął muszkiet. Podsypując prochu na panewkę,
przeczÄ…co po¬krÄ™ciÅ‚ gÅ‚owÄ….
- Zostań tu razem z Pilar.
Vicente nie protestowaÅ‚ i tylko wzrokiem peÅ‚nym za¬zdroÅ›ci odprowadzaÅ‚ Charro, który
ścisnąwszy konia piętami, powoli zjeżdżał ze wzgórza.
Byk obserwował zbliżającego się jezdzca, uderzając rytmicznie ogonem o boki. Jedna z krów, nieco
większa od pozostałych, czujnie uniosła łeb. I choć nie wydawała się nadmiernie zaniepokojona,
wysunęła siÄ™ do przo¬du i zatrzymaÅ‚a miÄ™dzy Charro a cielakiem, który szczypaÅ‚ trawÄ™, nieco
oddalony od stada.
Pilar miała nadzieję, że Charro nie wybrał właśnie jej, bo na tle rozświetlonej wiosennym słońcem
Å‚Ä…ki wyglÄ…¬daÅ‚a tak godnie, a jednoczeÅ›nie bezbronnie. Nagle przeszÅ‚a jej ochota na miÄ™so.
Młody ogier dosiadany przez Vicente, prawdopodobnie nigdy przedtem nie widział bydła, bo zaczął
parskać i wierzgać, wycofując się tyłem. Pilar ściągnęła klaczkę, żeby ustąpić mu z drogi. Koń
zarżał cicho, zarzucił łbem i ruszył galopem po zboczu z Vicente przyklejonym do jego szyi.
Byk zaryczał i pochylił łeb. Poruszone krowy obchodziły go wkoło. Przyglądały się Charro, nadal
nie widząc w nim niebezpieczeństwa. Charro krążył stępa z muszkietem wspartym w poprzek ud.
Potem zsiadł z konia, podczołgał się wśród wysokich traw, przyklęknął na jedno kolano i złożył się
do strzału.
Głośny huk rozdarł powietrze. Jedna z krów zaryczała, opadła na kolana i osunęła się w trawę.
Pozostałe, podskakując i porykując, rzuciły się na oślep przed siebie. Kiedy zbliżyły się do Pilar i
Vicente, zwolniÅ‚y kro¬ku. TruchtajÄ…cy za nimi byk zaryÅ‚ kopytami w ziemiÄ™ i uniósÅ‚szy Å‚eb, prychaÅ‚
rozjuszony.
N a odgłos wystrzału koń Vicente stanął dęba, opadł na cztery nogi, zarzucił zadem tak, że jezdziec [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zambezia2013.opx.pl