-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jak wolisz. Jeśli to już wszystko, wolałbym się pożegnać. Blade niezbyt uprzejmie
skłonił głowę, a potem uniósł ją do góry.
- I jeszcze coś - dodał Lucien, stojąc w drzwiach. Moje kondolencje z powodu śmierci
twego brata.
Wydawało się, że Blade nie zwrócił uwagi na te słowa. Brat Jacindy wiedział stanowczo
za dużo.
Lucien kordialnie skinął mu głową i zamknął za sobą drzwi. Blade usłyszał, jak klucz
przekręca się w zamku. Odczuł to jako niezamierzoną zniewagę. Nie martw się, lordzie
Lucienie! Gdybym chciał się włamać do twojego domu, zrobiłbym to tak, że nawet byś
nie zauważył, pomyślał.
Przeklęci arystokraci! Ze złością wskoczył na kozioł dorożki i siedział tam, obok woznicy,
przez całą drogę do dzielnicy ruder. Nie potrzebował, żeby go obwożono po mieście
niczym jakiegoś zakichanego księcia.
Pojazd mknął przez mroczne, wyludnione ulice. Blade spojrzał na swoje szorstkie, pełne
zgrubień dłonie, leżące na kolanach. Zadrżały ze złości i upokorzenia, gdy sobie
przypomniał, jak nisko upadł. Poczuł się nieswojo, niby uczniak, który akurat oberwał
skrzydełka motylowi, złapanemu w siatkę na rozsłonecznionej łące.
Za nic w świecie nie chciał przecież jej zranić.
45
Jacinda, czekając na brata w ciemnym salonie, krążyła po nim niespokojnie, póki nie
usłyszała, że frontowe drzwi się zamykają. Podbiegła pospiesznie do sofy, siadła na niej
sztywno wyprostowana, wygładzając suknię. Uniosła głowę, szykując się do walki.
Lucien, dyplomata, miał najbardziej otwarty umysł ze wszystkich braci i był najbardziej z
nich wyrozumiały, ale... Tym razem, dobrze to wiedziała, dostanie za swoje.
Chwilę pózniej Lucien wpadł do salonu.
- Coś ty najlepszego zrobiła?
Jacinda milczała ze wzrokiem utkwionym w przestrzeni.
Czyś ty rozum straciła?
Miałam swoje powody.
Zapewniam cię, że bardzo byśmy chcieli je poznać. Powiesz coś na swoją obronę, zanim
cię zabiorę do Knight House, żebyś się wytłumaczyła przed wszystkimi?
Aż jęknęła na myśl o naradzie rodzinnej.
Lucien, błagam cię...
Nie będę przed tobą ukrywał - rzekł sucho - że zrobiłaś straszne głupstwo. Nie mam
pojęcia, dlaczego taki rzezimieszek jak Blade cię oszczędził, ale dzięki Bogu to zrobił.
Skrzyżowała ręce na piersiach i prychnęła pogardliwie. Lucien podszedł bliżej.
Zrobił ci coś złego? Ubliżył ci w jakiś sposób?
Był tylko arogancki.
Wiesz, co mam na myśli! Przyznał się, że cię pocałował. Gdyby chodziło o coś więcej,
któryś z nas powinien go wyzwać na pojedynek.
Krew odpłynęła jej z twarzy.
- Nie! Na Boga, tylko nie to! Nie zrobił niczego złego. A do pocałunku doszło wyłącznie z
mojej winy.
- Z twojej?
- Całkowicie - Zaczerwieniła się po uszy. -Ja... ja chyba... mu się spodobałam.
Lucien uniósł brwi.
- Oczywiście, nie cierpię go. Chciałam pojechać do Francji, a ten wredny prostak mi w
tym przeszkodził!
Lucien potarł podbródek. Miał dziwną minę.
Czego zażądał w zamian za to, że mnie tu przywiózł? - spytała z cynizmem.
Niczego. Widocznie uznał, że jeden pocałunek wystarczy. - Wzruszył z ironią ramionami.
Powiesz innym, że go pocałowałam? Proszę cię, Lucien, nie rób tego! To wszystko jest
dość upokarzające!
Lucien przez chwilę rozważał jej słowa, a potem westchnął z rezygnacją.
W końcu nic ci się nie stało, a już i tak masz sporo kłopotów, żeby jeszcze dodawać do
nich i ten. Poza tym lepiej, żeby Damien czy Alec nie wpakowali mu kulki w łeb, bo ten
Å‚ajdak siÄ™ nam przydaje.
Kim on naprawdÄ™ jest?
No... - Lucien uśmiechnął się niewyraznie - przywódcą Ognistych Sokołów, rzecz jasna.
Chodz, moja droga. Zobaczymy, co reszta rodziny powie o twoim wybryku.
Eddie Knykieć żył niczym uliczny kot. Większość dzieci w jego wieku bezpiecznie spała
w łóżkach, a on przemykał się przed świtem w pobliże targu Covent Garden. Chciał
46
sprawdzić, czy nie uda mu się czegoś skubnąć sprzedawcom, którzy zaczynali
rozstawiać tam swoje kramy. Rozpustnicy z towarzystwa, którzy każdego ranka wytaczali
się chwiejnym krokiem z burdeli za placem, byli równie łatwym celem. Chłopak nieraz już
kradł im jedwabne chustki do nosa albo złote zegarki.
Zbliżył się do skrzyżowania dwóch wąskich uliczek niedaleko kościoła Zwiętego Idziego.
Rozmyślał nad tym, od czego zacznie dzisiejszego ranka, gdy nagle ktoś chwycił go za
ramię i zakrył usta łapą tak potężną, że sięgnęła niemal od ucha do ucha. Ciśnięto go w
kąt niby szmacianą lalkę i przyduszono do ceglanej ściany.
- Mam go, O'Dell. To ten mały sukinsyn.
Wielkie łapsko niemal odcinało dopływ powietrza i Eddie nie mógł oddychać. Ze zgrozą
ujrzał wokół siebie kilku ludzi z bandy Szakali. Zrozumiał, że to ci sami, którzy zrobili tę
okropną, niewyobrażalną rzecz Mary Murphy, ledwie kilka lat starszej od niego.
Złapał go Tyburn Tim, lecz był tam również Krwawy Fred, dopiero co wypuszczony z
Bedlam, na wpół szalony; pozujący na dandysa Flash i Baumer, którego rechot
przywodził na myśl trzęsienie ziemi. Serce Eddiego załomotało o żebra, kiedy Szakale
rozstąpili się, żeby przepuścić swojego przywódcę, żylastego rudzielca Cullena O'Della.
Każde inne dziecko zaniosłoby się przerazliwym krzykiem na jego widok. Eddie przełknął
tylko głośno ślinę, gdy zobaczył, co się stało z twarzą O'Della. [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zambezia2013.opx.pl