-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jedno: doprowadziłeś technikę protetyczną na same wyżyny. Dzięki temu ludzie będą mogli
przedłużać sobie życie lub unikać niedołęstwa i debilizmu na stare lata. Zdaję sobie sprawę, że jesteś
już bogaty, a kiedy twoje urządzenia wejdą na rynek, staniesz się bogaty ponad wszelkie
wyobrażenia. Być może posiadanie większych pieniędzy niewiele dla ciebie znaczy, ale fama i tak
obiegnie cały świat. Cały świat będzie wdzięczny. Dlaczego więc nie chcesz poprzestać na tym, co
już masz? Po co podejmować to szaleńcze ryzyko utraty wszystkiego, co osiągnąłeś? Dlaczego chcesz
igrać ze swoim ciałem? Andrew nic nie odpowiedział. Ale też nie zamierzał dać się przekonać
żadnemu z argumentów Alvina Magdescu i zepchnąć z raz obranej drogi. Po ustanowieniu
podstawowych pryncypiów związanych z protetykami mógł się zająć dalszymi innowacjami.
Wszystko też poszło tak, jak przepowiedział Magdescu: pieniądze, zaszczyty i sława. Ale osobiste
konsekwencje, o których mówił, nie urzeczywistniły się. Częste usprawnienia i modyfikacje nie
wyrządziły mu żadnej szkody. Z każdym krokiem zbliżał się coraz bardziej do norm definiujących
parametry ciała ludzkiego. Kancelaria Feingold i Charney dopomogła mu w negocjacjach
dotyczących patentów na urządzenia protetyczne, opracowane w Laboratoriach Andrew Martina.
Produkcją i rozprowadzaniem miała się zająć korporacja Amerykańskie Roboty i Mechaniczni
Ludzie. Wszyscy byli zadowoleni. Jakiekolwiek uprzedzenia, które korporacja mogła mieć
w stosunku do Andrew, odeszły w zapomnienie lub przynajmniej w cień. Chcąc nie chcąc, i tak
musieli teraz traktować go z szacunkiem. ARML zorganizowała hale produkcyjne na wszystkich
kontynentach oraz na niskich orbitach planetarnych. Eksperci od marketingu działali na całej kuli
ziemskiej i rozprowadzali towar nawet w odległych koloniach. Chirurdzy, zarówno ludzie, jak
i roboty, przeszli stosowne kursy instruktażowe. Zapotrzebowanie na mechanizmy protetyczne było
ogromne, a prawa do patentu oczywiste, ogromne były również wpływy. Andrew był teraz
właścicielem całej posiadłości Martin-Charney oraz przyległych gruntów. Mieszkał w wielkim
domu, ale wciąż lubił przebywać w małej chatce, w której niegdyś miał swój warsztat. Na terenach
posiadłości wybudował wspaniałe pomieszczenia dla swoich Laboratoriów Andrew Martina. Miał
z tym, co prawda, trochę kłopotów, ponieważ władze planowania przestrzennego utrzymywały, że
centrum naukowe jest za duże na tak spokojną okolicę. Odbiły się tu echem wpływy lobby
przeciwnego tak otwartej działalności kogoś, kto był przecież tylko robotem. Ale prawnicy Andrew
powiedzieli po prostu: Andrew Martin dał światu protetyczną nerkę, protetyczne płuca, protetyczne
serce... W zamian chce tylko, by mu pozwolono kontynuować w spokoju badania, i to na terenie
posiadłości, w której mieszka i pracuje od ponad stu lat. Któż z nas śmiałby się sprzeciwić takiej
prośbie, gdy świat tyle może zyskać? Po krótkiej dyskusji udzielono zgody. Niedługo potem na
terenie dawnej posiadłości Geralda Martina, pośród sekwoi i cyprysów, stanęły budynki Centrum
Naukowego Laboratoriów Andrew Martina. Każdego roku Andrew odwiedzał fabryki ARML, by
zademonstrować nowe techniki protetyczne. Niektóre z nich były drobnostkami: a to nowy typ
paznokci, bardziej z wyglądu przypominających ludzkie, to znów element palca u nogi. Ale niektóre
miały ogromne znaczenie, jak na przykład system percepcji wzrokowej ze wszystkimi elementami,
nawet z gałką oczną. Nie wiń nas, jeśli wyjdziesz z tego kompletnie ślepy powiedział kwaśno
Magdescu, gdy Andrew poprosił go o transplantację oczu. Spójrz na to racjonalnie, przyjacielu
odparł Andrew. Najgorsze dla mnie to powrót do komórek fotooptycznych. Nie istnieje żadne
ryzyko utraty wzroku. Cóż odparł Magdescu i wzruszył ramionami. Andrew miał oczywiście
rację. Nikt więcej nie był skazany na trwałą ślepotę. Istniały bowiem sztuczne oczy i można było
wymienić komórki fotooptyczne, które były oryginalnym elementem ciała androida na nowe,
organiczno-syntetyczne gałki oczne wyprodukowane przez Laboratoria Andrew Martina. Fakt, że
setki tysięcy starzejących się ludzi było do tej pory zadowolonych z fotooptycznych komórek był dla
Andrew bez znaczenia. Dla niego wyglądały one zbyt sztucznie i nieludzko. Zawsze chciał mieć
prawdziwe oczy i teraz je miał. Magdescu już więcej nie protestował. Przychodził i przekonywał się,
że Andrew wszystko robi po swojemu i nie ma sensu, by się temu sprzeciwiać. Poza tym Magdescu
zaczął już się starzeć i tracić swój dawny zapał. Sam również przeszedł już kilka operacji
protetycznych; miał nowe nerki i nową wątrobę. Powoli zbliżał się do wieku emerytalnego. A potem
umrze, pomyślał Andrew, za dziesięć, dwadzieścia lat... Zabierze go bezlitosna rzeka upływającego
czasu. Andrew oczywiście w ogóle się nie starzał. Czasem zastanawiał się, czy nie dodać sobie kilku
zmarszczek, na przykład kurzych łapek, albo nie pofarbować włosów na siwo. Przemyślał jednak tę
sprawę i zdecydował, że świadczyłoby to jedynie o głupiej afektacji. Nie na tym miały polegać jego
usprawnienia. Chodziło mu jedynie o to, by pozostawić za sobą swe robocie pochodzenie i jak
najbardziej zbliżyć się do postaci człowieka. Nie mógł zaprzeczyć, że to właśnie jest jego celem. Ale
przecież nie było sensu być bardziej ludzkim niż sami ludzie. Doszedł do wniosku, że byłoby
absurdem dodawać swemu może bardziej ludzkiemu niż kiedykolwiek pozbawionemu wieku
ciału androida zewnętrzne oznaki starzenia. Próżność nie miała nic wspólnego z jego decyzją;
kierował się jedynie logiką. Był świadom, że ludzie zawsze próbowali zrobić wszystko, by usunąć
efekty starzenia się organizmu. Tak więc byłoby śmieszne, gdyby zadał taki gwałt swojej
pozbawionej wieku naturze androida. Dalej wyglądał więc młodo. Nie tracił również psychicznego
wigoru; zapewniał to bowiem starannie opracowany program. Lata mijały teraz szybko. Andrew
zbliżał się już do sto pięćdziesiątej rocznicy swojej konstrukcji. W owym czasie nie tylko czuł się
doskonale, ale również spotykał się z dowodami uznania, które przewidział Alvin Magdescu.
Wykształcone społeczności ofiarowywały mu swoją przyjazń i nagrody. Szczególne poważanie
znalazł u pewnej społeczności, która poświęciła się nowej, stworzonej przez niego nauce, zwanej
robobiologią lub protetyką. Został nawet mianowany honorowym ministrem życia. Uniwersytety
prześcigały się w nadawaniu mu stopni naukowych. Cały jeden pokój ten, który pięć pokoleń
wcześniej był pracownią rzezbiarską został przeznaczony na magazynowanie niezliczonych
dyplomów, medali i innych dowodów uznania dla jednego z największych dobroczyńców ludzkości.
Pragnienie, by dać dowód uznania dla jego dokonań, było tak powszechne, że Andrew musiał
zatrudnić sekretarza, który odpowiadał na zaproszenia na bankiety, przyjmował nagrody i dyplomy.
Andrew rzadko uczestniczył w takich ceremoniach, zawsze grzecznie odmawiając i tłumacząc, że
badania, które prowadzi, uniemożliwiają mu podejmowanie zbyt wielu podróży. W rzeczywistości [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zambezia2013.opx.pl