• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    - By Jove! - zawołał w pewnym momencie Geoffrey, widząc, że butelka została juz wypróżniona.
    Spojrzał na żonę, odchrząknął i ugryzł się w język.
    Nastąpiła chwila krępującej ciszy. Peter, chcąc ja przerwać, zaproponował koledze, by popisał
    się przed synem strzeleckim kunsztem, jako ze w ogródku za bungalowem widniała tarcza, a na
    ścianie obok dwóch  coltów , wisiał ćwiczebny pistolet-wiatrówka. Tanner zmieszał się, pokręcił
    niespokojnie w krześle.
    - Widzisz, hm... Eileen nie lubi strzelaniny...
    - Przepraszam, nie wiedziałem... No, Geoff, ciekawe, co z tamtymi, prawda? Co z Whittle'm,
    Tommym,  Tigerem ? Myślę, że Mannock nigdy nie dobrał się do Teruci.
    Oczy Geoffreya błysnęły wojowniczo.
    - By Jove! Gdybym ja tego łajdaka... - urwał rzucił wzrokiem na Eileen, zamilkł.
    Wypili po filiżance kawy, wspomnieli o van Tillenie. Geoffrey napomknął o gruszkach miłosnych
    Alcocka, ale znów popatrzył bojazliwie na żonę. Wreszcie Peter spojrzał na zegarek, wstał, począł
    się żegnać. Drogi jego i Tannera rozchodziły się. Geoffrey powrócił do rodziny, do żony i dzieci, był
    w swej ojczyznie. Zdołał wypełnić pustkę. Peter ciągle pozostawał zawieszony w próżni. Nie
    pasował do bungalowu przy Victoria Street, był intruzem. Wspomnienia... tak, mieli wspólne
    wspomnienia, ale samymi wspomnieniami człowiek żyć nie może. Kalejdoskop się zmienił, a w jego
    wizerunku Shannon nie dostrzegał nic.
    Obiecał przyjść nazajutrz, umówił się z Geoffreyem na powojenną popijawę, opuścił bungalow i
    nigdy do niego nie wrócił. Przez tydzień włóczył się bez celu po Melbourne, wyczekiwał na rozkazy.
    Po tygodniu zameldował się u pułkownika Scotta i poprosił o przerwanie urlopu i odesłanie
    pierwszym samolotem do Anglii. Group Captain chętnie obiecał zarezerwowanie miejsca w
     Sunderland , ale nie ukrywał zdziwienia.
    - Dlaczego tak się pan śpieszy, kapitanie? Należy się panu przecież wypoczynek. Ma pan tutaj
    wszystko, czego dusza zapragnie.
    Teraz zaś, na cejlońskim lotnisku Kogala, Shannon oczekiwał następnego samolotu. Za dwa, może
    trzy dni znalezć się miał w Londynie, tam zaś czekał go gmach Admiralty. Tylko tam można się było
    wreszcie wyzbyć gniotącej i dobijającej niepewności.
    Od strony baru dolatywały coraz głośniejsze słowa rozmowy. Piloci byli już po wielu kolejkach i
    z właściwą młodym fanfaronadą przechwalali się swym kunsztem, obiecywali sobie wspaniałe
    sukcesy w walkach z Japończykami, wyśmiewali się z myśliwskich  Zero , kpili z nieudolności
    japońskich lotników.
    Peter wzdrygnął się. W ten sam sposób zachowywali się ongiś oficerowie w Hotelu Morskim w
    Singapurze.
     Historia się powtarza - pomyślał melancholijnie.- Ci również dostaną po skórze, nauczą się na
    własnym doświadczeniu albo niczego się nie nauczą i zginą. Gdybym powiedział im teraz prawdę,
    nie uwierzyliby i wyśmiali. Et, ten pomysł z instruktorką w Anglii jest zupełnie poroniony .
    Wysączył wermut, ziewnął przeciągle. Odlot nastąpić winien pod wieczór, pozostawało wiele
    czasu, z którym nie wiadomo było, co robić. Można, co prawda, przespać się, ale Peter wiedział, że
    nie zdoła zmrużyć oka. Można przespacerować się po lotnisku i okolicy - na to brakło energii i
    zainteresowania. Można wychylić szklaneczkę whisky z pilotami przy barze. Najlepsze wyjście.
    Czasem i alkohol przydaje się na coś, chociaż nieczęsto. Wtedy, w kabinie japońskiej maszyny,
    przydał się bardzo. Nie ruszał się z miejsca.
     Jestem wyładowany jak zużyty akumulator. Akumulator można naładować. A mnie?
    Machnął ręką, ziewnął ponownie, zamówił drugą szklaneczkę wermutu.
    Przy barze perorował wysoki blondyn z różową twarzą cherubinka i piegami na zadartym nosie,
    łuszczącym się od pierwszych ukąszeń podzwrotnikowego słońca. Blondyn ubrany był w zielonkawy
    amerykański mundur.
    - Popatrzcie na tego ponuraka - mówił, wskazując podrzutem głowy Shannona. - Smętny gość, co?
    Wygląda, jakby wypił butelkę octu.
    - Raczej butlę whisky - poprawił Kanadyjczyk. - Oni podobno wszyscy tutaj chlają jak świnie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl