-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jedynej kobiety, którą naprawdę kochał przez całe swoje długie życie.
W drodze na lotnisko Gus co chwila zerkał na puszkę leżącą na fotelu i początkowo
wydawało mu się nawet, że jest coś niestosownego w tym, że fotel od zawsze należący do jego
żony mieści teraz prochy kogoś, kto niegdyś był panną Trish Cooper. Te ich marzenia i radości,
sprzeczki i godzenie się, wspólne gotowanie, kochanie się i czytanie po prostu wspólne życie
wszystko sprowadzone do garstki popiołu. Tak, w tym na pewno było coś niestosownego, tyle że im
dłużej wpatrywał się w pojemnik, tym wyrazniej uświadamiał sobie coś jeszcze: jego żona miała
kapitalne poczucie humoru. Boże, ależ by się uśmiała, widząc swoje prochy w pojemniku, jadące na
fotelu dla pasażera. Był pewien, że spogląda teraz z góry i beztrosko chichocąc, wypomina mu, że
przed wyruszeniem z domu nie zapiął jej pasa bezpieczeństwa. O tak, taka właśnie była Trish.
Umiała zawsze znalezć coś zabawnego w nawet najbardziej stresującej sytuacji.
Teraz jej prochy były już bezpieczne i otulone jego dłońmi czekały na swój ostatni lot.
Jemu nie pozostawało nic innego, jak czekać wraz z nimi.
Usłyszał stuknięcie siatkowych drzwi i odwróciwszy się, zobaczył, że z baraku ktoś
wychodzi. Mężczyzna ubrany był w poplamiony olejem drelichowy kombinezon z białym golfem
pod spodem i ubłocone buty do pół łydki. Miał gęstą czarną czuprynę i bujną brodę opadającą mu
aż na piersi. Pilot podszedł bliżej i kiwnął głową na powitanie.
Gus?
We własnej osobie.
Mężczyzna wyciągnął rękę i Gus oderwał na chwilę dłoń od puszki, żeby ją uścisnąć.
Frank Grissom przedstawił się. Chyba razem dziś lecimy.
Chyba tak.
Gus poczuł, że dłoń zaczyna mu drżeć i szybko ją cofnął. Poczuł też mrowienie w
kolanach i upomniał się w duchu.
Spokojnie, stary. Tylko spokojnie.
Frank zrobił krok do tyłu i przyjrzał mu się.
Wiesz co?... Mam takie dziwne uczucie, jakbyśmy się już kiedyś spotkali.
Gus z trudem opanował chęć potarcia górnej wargi.
Naprawdę? Myślę, że mogę cię z czystym sumieniem zapewnić, że nigdy się nie
poznaliśmy.
Co, ściśle rzecz biorąc, było zgodne z prawdą. A trzymanie się prawdy bardzo mu dziś
odpowiadało.
Skoro tak mówisz. Frank wzruszył ramionami. To co, gotowy do drogi?
Tak jest.
To ruszajmy.
Gus poszedł za Frankiem w stronę hangarów i kilku zaparkowanych przed nimi
samolotów, które stały zabezpieczone linami i pasami. W większości były to cessny i cherokee, ale
Frank je minął i Gus z dreszczem na plecach patrzył, jak podchodzi do piper cuba LR-2 małego
samolociku w kolorze ciemnozielonym, oznakowanego na skrzydłach i kadłubie emblematami
korpusu powietrznego armii z czasów drugiej wojny światowej. Nie mógł opanować rosnącego
podniecenia i w miarę zbliżania się do samolotu zaczął bezwiednie zwalniać. Frank widać wyczuł,
że pasażer się ociąga, bo obejrzał się.
Wszystko w porządku? zapytał.
Jasne. Wszystko okej odparł Gus, czując suchość w ustach.
JesteÅ› pewien? Bo wyglÄ…dasz... jakby trochÄ™ dziwnie.
Gus odchrzÄ…knÄ…Å‚.
Tak się składa, że kiedyś czymś takim latałem bąknął.
NaprawdÄ™? Gdzie?
ETO. W czterdziestym czwartym i piÄ…tym.
E co?
ETO. Europejski Teatr Operacji.
Poważnie? uśmiechnął się Frank. Latałeś jako pilot?
Gus zaprzeczył ruchem głowy.
Nie, jako obserwator artyleryjski. Za sterami siedział ktoś inny. Startowało się o
świcie, leciało nad niemieckie pozycje i wypatrywało punktów koncentracji wojsk, czołgów,
artylerii, dział samobieżnych... wszystkiego, do czego nasza artyleria mogła potem strzelać.
Rany parsknął Frank. No to wyobrażam sobie, że Szwabom zdrowo się
naraziliście. A nie próbowali was zestrzelić?
Bez przerwy próbowali.
Gus wsadził puszkę z prochami Trish pod prawe ramię i podszedł do samolotu.
Wyciągnął rękę, przejechał dłonią po skrzydle i uśmiechnął się do wspomnień. Naprężony brezent, i [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zambezia2013.opx.pl