• [ Pobierz całość w formacie PDF ]

     Chce cię odwiezć do domu.
     Wolałabym wrócić z wami  powiedziała ona.  Chcę zobaczyć Julinę  wyjaśniła
    szybko.  Upewnić się, czy nic się jej nie stało.
     Oczywiście  powiedział Krzyś skwapliwie. Wyciągnął rękę i dotknął złotych włosów
    Sabiny. Ona podniosła głowę i spojrzała na niego poważnie. Ich oczy spotkały się. W spojrzeniu
    Sabiny malowało się coś tak niezwykłego, jakaś dziwna bezradność, strach i smutek, że doktor
    miał ochotę wziąć ją w ramiona i nigdy nie wypuścić. Jedyne, czego teraz pragnął, to chronić ją
    przed całym złem tego świata.
     Jestem!  zawołał Marek Rokosz, otwierając z impetem drzwi swej terenówki. 
    Sabina, ale nam napędziłaś stracha! Nic ci się nie stało? Policja z nadleśniczym złapali
    kłusownika. To człowiek z Brzózek, podobno od dawna go podejrzewali, od razu się przyznał do
    wszystkiego. Strzelał do zwierząt w lesie i do naszych psów i kotów  to jakiś zwyrodnialec.
    Sabino, co ci jest?  powiedział nagle, a ona spojrzała na niego spłoszonym wzrokiem.
     Pewnie się tym wszystkim strasznie przejęłaś, niepotrzebnie mówiłem o kłusowniku,
    tylko cię zdenerwowałem!  usprawiedliwiał się gorączkowo Rokosz.
    Południewska zaczęła go zapewniać, że jest cała i zdrowa, tylko bardzo zmęczona.
    Cieszyła się, że kłusownik został ujęty. Chciała po prostu wrócić do domu.
     Przeżyła szok, prawda, doktorze?  spytał Marek, pomagając Południewskiej wsiąść do
    samochodu.  Odwiozę cię do hotelu, musisz uspokoić się, odpocząć. Nie daruję sobie, że tak
    was puściłem! O mały włos, a byłoby nieszczęście. Jesteś dzielna dziewczyna, Sabino!
     Chciałabym zobaczyć Julinkę  powiedziała cichym głosem Południewska, gdy Krzyś
    też wsiadł i ruszyli przecinką na drogę.  Wrócę z doktorem.
    Marek Rokosz drgnął i spojrzał na nią z urazą. Chciał coś powiedzieć, ale przygryzł wargi
    i tylko rzucił zimnym głosem:
     Dobrze, jak sobie życzysz!
    Przez całą drogę się nie odzywał. Gdy dotarli do łąki, pożegnał się krótko i, wydawszy
    dyspozycje panu Janowi co do koni, odjechał, wzniecając kłęby kurzu. Sabina patrzyła za nim
    chwilę, po czym zwróciła się do Julinki:
     Jak się masz?
    Dziewczynka zrobiła coś niespodziewanego. Odrzuciła koc i wyskoczyła z samochodu,
    rzucając się Sabinie na szyję.
     Sabina! Tak strasznie cię kocham!  wykrzyknęła, dusząc ją w uścisku.
     Daj spokój, Julina  mitygował córkę z zakłopotaniem Krzyś.  Nie duś jej! Miała
    dzisiaj dosyć wzruszeń, podobnie zresztą jak ty!
    Obie się roześmiały, a Sabina pogładziła dziewczynkę po włosach.
     Co za ulga, że ci nic nie jest  powiedziała z promienną twarzą.
     Drogie panie, jedziemy!  odezwał się Krzyś.  Dzisiejszy dzień obfitował we
    wrażenia, ale mam nadzieję, że to ich koniec. Obie musicie odpocząć. Julinka już dostała krople,
    ale może i tobie by się przydały, Sabino?
    Południewska pokręciła głową.
     Wolę metody niefarmakologiczne na uspokojenie. Napiję się rumianku.
     Słusznie. Babcia Madejowa by to pochwaliła i dorzuciła okład z żabiego skrzeku. To
    robi dobrze na migreny i włosy, więc zapewne koi także skołatane nerwy.
    Wszyscy się roześmiali. Krzyś spojrzał na Południewską z czułością. Wyciągnął rękę, by
    pogładzić ją po złocistych włosach, ale szybko ją cofnął. Sabina znowu patrzyła przez okno.
    Czuła się wyczerpana, ale bardzo, bardzo szczęśliwa. I sama nie wiedziała czemu.
    26
    Wczesnym przedpołudniem następnego dnia Sabinę wyrwał ze snu telefon. Przebudzenie
    nastąpiło w środku bardzo męczącego koszmaru. Znowu była na łące. Julinkę poniósł koń, a ona
    nie mogła za nimi nadążyć i ocalić dziewczynki. Widziała zrozpaczoną twarz Krzysia i obrażone
    oblicze Marka Rokosza, dokładnie takie jak wtedy, gdy odjeżdżał poprzedniego dnia do domu.
    Podniosła słuchawkę. To był jej wydawca.
     Pani Sabino!  mówił podekscytowany.  To będzie sukces! Czytałem całą noc, nie
    mogłem się oderwać. Moja żona też! Czytała i płakała. Ja nie płakałem co prawda, ale miałem
    łzy w oczach! Bijemy we wszystkie dzwony! Dzisiaj po południu wyjdą oficjalne zapowiedzi do
    księgarni z krótką notką o treści, spodziewam się lawiny zamówień. Proszę już wracać do nas
    z tego wygnania, bo na pewno ma pani dosyć prowincji. Pod koniec tygodnia zaprezentujemy
    pani wstępne projekty okładek, więc dobrze, gdyby pani już wtedy z nami była&
    Sabina przestała go słuchać, bo najwyrazniej z zachwytu wpadł w słowotok. Pod koniec
    tygodnia& Wiedziała, że kiedyś skończy się jej piękny sen o dolinie mgieł, ale teraz miała to
    zakończenie wyraznie przed sobą. Jeszcze tylko trzy dni& Poczuła wielką przykrość, tęsknotę,
    wręcz rozpacz. Zacisnęła palce na słuchawce. Mogłam mu wczoraj nie wysyłać jeszcze pliku 
    pomyślała, ale przecież doskonale zdawała sobie sprawę, że niczego by to nie zmieniło. To była
    kwestia co najwyżej paru dni, może tygodnia.
    Kiedy poprzedniego dnia wróciła do pałacu, czuła się, jakby nie była sobą.
    Zdenerwowana, pobudzona, a jednocześnie szczęśliwa i dumna, że dała radę zachować zimną
    krew w tak strasznej sytuacji. Krzyś krótko poinformował przerażoną Milę, co się stało, dając jej
    na wszelki wypadek jakieś leki dla Sabiny. Południewska nie chciała nic brać. Doktor prawie siłą
    zmusił ją, by pozwoliła sobie zmierzyć ciśnienie krwi i osłuchać serce.
     Wszystko w porządku  powiedział uspokojony do Mili, traktując ją jak opiekunkę
    Sabiny, wręcz matkę wyjątkowo krnąbrnego pacjenta.  Dopilnuj, żeby się położyła i odpoczęła.
    Koniecznie!
     A kolacja?  Mila zatroszczyła się jak każda dobra gospodyni.  Podam coś lekkiego,
    może zupę?
     Nie zmuszaj jej do niczego. Jeśli nie chce jeść, to trudno, najważniejsze, żeby
    wypoczęła i się uspokoiła.
     Dobrze!  Mila się zgodziła. Zaparzyła rumianku i zabrała Sabinę na górę. Dla świętego
    spokoju Południewska rozebrała się i położyła do łóżka. Zrobiła to tylko po to, by nie zadawano
    jej wciąż tych samych pytań. Wiedziała, że Mila martwi się o nią, ale to ciągłe nagabywanie ją
    drażniło. Miała świadomość, że tam na dole w jadalni wszyscy plotkują o wypadku. Plotka na
    pewno wyolbrzymia wszystko i zaraz się okaże, że Sabina i Julinka galopowały w stadzie dzikich
    mustangów, a Marek Rokosz gonił je, wymachując lassem. Uśmiechnęła się na tę myśl. Napięcie
    powoli zaczynało z niej opadać. Mięśnie, zesztywniałe strachem i emocjami, rozluzniały się.
    Zgubiłam moją skarpetkę do włosów  uświadomiła sobie i ta niedorzeczna myśl
    wywołała u niej taki napad śmiechu, że zaczęła pokładać się po łóżku. Nie wiedziała, że
    zaniepokojony Krzyś kazał Mili dodać kilka kropli lekarstwa uspokajającego do herbaty. Po paru
    minutach poczuła się już tak dobrze, że wstała i zrobiła sobie kąpiel, hojnie dodając soli [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl