• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    Ruperta, zdążyła zauważyć Victoria, oczekiwał umundurowany oficer z czerwonymi patkami na kołnierzu. Pomknęli
    sztabowym samochodem do jakiejÅ› rezydencji w Trypolisie.
    Podróżnym przydzielono pokoje. Victoria pomogła pani Clipp umyć się, przebrać w szlafrok i położyć i rozstała się z
    nią do czasu wieczornego posiłku. Oddaliła się do swego pokoju, położyła się i przymknęła oczy, szczęśliwa, że nie
    widzi wznoszącej się i opadającej podłogi.
    Obudziła się po godzinie, zdrowa i zadowolona, i poszła pomóc pani Clipp. Bardzo stanowcza stewardesa
    poinformowała pasażerów, że samochody czekają, by zawiezć ich na kolację. Po kolacji pani Clipp wdała się w
    rozmowę ze współpasażerami. Człowiek w marynarce w krzykliwą szachownicę zapałał sympatią do Victorii i długo
    jej opowiadał o produkcji ołówków.
    Pózniej przewieziono znowu wszystkich do kwater i podano krótki komunikat, że odjazd na lotnisko nastąpi o wpół do
    szóstej rano.
    - Niewiele widziałam z Trypolisu - powiedziała ze smutkiem Victoria. - To tak wyglądają wszystkie podróże
    samolotem?
    - Tak, tak to jest. Prawdziwy sadyzm, ten ich sposób budzenia człowieka o świcie. Często każą potem sterczeć na
    lotnisku przez dwie godziny. Kiedyś, pamiętam, w Rzymie zerwali nas o wpół do czwartej. Zniadanie o czwartej w re-
    stauracji. A z lotniska wystartowaliśmy dopiero o ósmej. Ale cóż, najważniejsze, że zawożą nas błyskawicznie na
    miejsce i że nie bałamuci się czasu po drodze.
    Victoria westchnęła. Chętnie zbałamuciłaby dużo czasu. Chciała zobaczyć świat.
    - Wie pani co? - mówiła pani Clipp w podnieceniu. -Pamięta pani tego interesującego mężczyznę? Już wiem, kto to
    jest. To sir Rupert Crofton Lee, ten słynny podróżnik. Na pewno pani o nim słyszała.
    Tak, Victoria teraz sobie przypomniała. Widziała zdjęcia w gazetach, jakieś sześć miesięcy temu. Sir Rupert był
    wielkim autorytetem w sprawach środkowych Chin, jednym z niewielu ludzi, którzy dobrze poznali Tybet i miasto
    Lhasa. Podróżował przez nieznane regiony Kurdystanu i Azji Mniejszej. Jego książki cieszyły się dużym
    powodzeniem, napisane były żywo i błyskotliwie. Sir Rupert miał więc powody do zachowania zwracającego uwagę.
    Wszystko było w pełni uzasadnione. Płaszcz z kapturem, kapelusz z szerokim rondem - była to, Victoria sobie teraz
    przypomniała, rozmyślnie wybrana przez niego moda.
    - Czy to nie prawdziwa sensacja? - pytała pani Clipp z entuzjazmem tropiciela śladów, leżąc nieruchomo na łóżku,
    podczas gdy Victoria poprawiała pościel.
    Victoria przyznała, że to wielka sensacja, ale stwierdziła w duchu, że przedkłada książki sir Ruperta nad jego
    charakter. Zachowanie sir Ruperta określiłaby jako popisywanie się, jak to mówią dzieci.
    Start odbył się bez zakłóceń nazajutrz rano. Pogoda po-
    prawiła się, świeciło słońce. Victoria wciąż była niepocieszona, że właściwie nic nie widziała z Trypolisu. Za to do
    Kairu samolot miał przylecieć w porze lunchu, odlot do Bagdadu był dopiero na drugi dzień rano, więc po południu
    Victoria mogła trochę pozwiedzać.
    Lecieli nad morzem, ale wkrótce chmury zasłoniły niebieskie wody i Victoria, ziewając, zagłębiła się w fotelu. Sir
    Rupert już spał. Zsunął mu się kaptur, a głowa od czasu do czasu opadała na piersi. Victoria zauważyła ze złośliwą sa-
    tysfakcją, że z tyłu na szyi sir Rupert ma mały czyrak. Dlaczego tak ją ucieszyło to spostrzeżenie - trudno powiedzieć;
    może wielki człowiek stał się w jej oczach bardziej ludzki i bezbronny. W końcu pod tym względem nie różnił się od
    zwykłych śmiertelników - nie omijały go drobne dolegliwości fizyczne. Sir Rupert zachowywał olimpijską postawę i
    kompletnie nie zwracał uwagi na swoich towarzyszy podróży.
     Co on sobie wyobraża? %7łe kim właściwie jest? " - zastanawiała się Victoria. Odpowiedz na to pytanie była oczywista:
    sir Rupertem Croftonem Lee, światową sławą, a ona -Victorią Jones, mierną stenotypistką bez żadnego znaczenia.
    Po przyjezdzie do Kairu Victoria zjadła lunch z panią Clipp, po czym pani Clipp powiedziała, że chce się do szóstej
    zdrzemnąć, i poradziła Victorii, żeby poszła obejrzeć piramidy.
    - Zamówiłam pani samochód. Wiem, że przez te wasze przepisy skarbowe nie mogłaby pani wymierać tu pieniędzy.
    Victoria i tak nie miała żadnych pieniędzy do wymiany, była więc bardzo wdzięczna pani Clipp i okazała to wylewnie,
    - Ależ to nic takiego. Była pani dla mnie bardzo dobra. Dla nas, podróżujących z dolarami w ręku, wszystko jest proste.
    Pani Kitchin, ta dama z dwójką uroczych dzieci, też bardzo chciała się wybrać, więc zaproponowałam, że pojedziecie
    razem, czy to pani odpowiada?
    Victoria zgodziłaby się na wszystko, byle tylko zwiedzić kawałek świata.
    - To świetnie. Najlepiej jechać zaraz.
    Popołudnie w piramidach było wspaniałe. Byłoby jeszcze wspanialsze bez latorośli pani Kitchin, choć Victoria na ogół
    lubiła dzieci. Przy dłuższym zwiedzaniu dzieci stają się uciążliwe. Młodsze zrobiło się tak nieznośne, że trzeba było
    wracać z wycieczki wcześniej, niż zaplanowano.
    Victoria, ziewając, padła na łóżko. Bardzo by chciała zostać przez tydzień w Kairze, popłynąć Nilem.  A skąd byś
    wzięła, dziewczyno, pieniądze? " - ostudziła swój zapał. I tak cudem leciała za darmo do Bagdadu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl