-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gy wprawdzie flirtuje z Paulem, ale robi to z niewinnością
bawiÄ…cego siÄ™ dziecka.
- Radzę ci, żebyś uważał - ostrzegła brata, kiedy wcho-
dzili na górę. Niósł walizkę, którą wyjął z samochodu. Rhoda
S
R
też miała bagaż. Najwidoczniej przyjechali z zamiarem zo-
stania na dłużej.
- Na co?
- Georgy. Jack pozwala jej robić do ciebie słodkie oczy,
bo woli, żeby zajęła się tobą niż Henrim. Ale bardzo się
troszczy o swoją małą córeczkę.
- Siostrzyczko, nie boję się twego męża. Odkąd mam tę
pracę, jestem niezależny.
Kaye umilkła.
Na drugi dzień zabrała matkę na zakupy. Poszły do Dor-
rella, gdzie zafundowała Rhodzie elegancki kostium. Kiedy
płaciła, sprzedawczyni powiedziała:
- Mam paczkę dla panny Masefield. Zamierzałam ją
właśnie wysłać...
- Wezmę ją ze sobą - zaproponowała Kaye z uśmiechem.
Po zakupach udały się na górę do restauracji. Rhoda za-
chowywała się co najmniej dziwnie. Nie potrafiła powstrzy-
mać się od złośliwości. W pewnym momencie zauważyła
z przekÄ…sem:
- Pewnie teraz stale robisz tu zakupy.
Kaye obiecała sobie, że nie da się wyprowadzić z równo-
wagi.
- Jeśli chciałabyś coś wymienić...
- Och, nie, podoba mi się. Będzie pasował do płaszcza,
który Paul kupił mi za swoją pierwszą tygodniówkę. Oczywi-
ście on nie ma za wiele pieniędzy, w przeciwieństwie do
ciebie. Prezent od niego jest tym cenniejszy, że musiał ciężko
pracować, aby mi go kupić.
- To bardzo miłe z jego strony - powiedziała uprzejmie
Kaye. Wreszcie zrozumiała, że matka naprawdę ani jej nie
S
R
kocha, ani jej nie lubi. Zawsze ją wykorzystywała, zwłaszcza
do tego, by pomagać Paulowi. Wyciągała z niej wszystko, co
mogła.
Kaye udawała sama przed sobą, że ta świadomość nie bo-
li.
Teraz miała Jacka.Tyle że i on jej nie kochał.
Zostawiła paczkę na łóżku Georgy, by tam na nią czekała.
Pudło było duże, ozdobne i Kaye zaciekawiła się, co takiego
Georgy kupiła, więc niecierpliwie wyglądała, kiedy ją Harry
przywiezie do domu po uroczystości zakończenia roku szkol-
nego.
Właśnie zaczęła szykować kolację, kiedy w kuchni za-
dzwonił telefon. Dzwoniła Georgy, z samochodu.
- Kaye, jeśli Paul jest w pobliżu, zatrzymaj go na chwilę
- błagała. - Umarłabym ze wstydu, gdyby zobaczył mnie
w mundurku.
- Nie martw się, jeszcze nie wrócił z pracy - pocieszyła
ją Kaye, nie mogąc powstrzymać śmiechu.
Georgy pojawiła się po dziesięciu minutach. Kaye wyszła
jej na spotkanie, mówiąc:
- Nie widać go. Jesteś bezpieczna.
- Dzięki Bogu - mruknęła Georgy i popędziła na górę.
Potrawa, którą Kaye przygotowywała na kolację, wyma-
gała dużego wkładu pracy. Zanim Kaye skończyła, do domu
wrócił Jack, ale Paula wciąż nie było widać.
- Ciekaw jestem, co takiego mogło go zatrzymać w piąt-
kowe popołudnie - zastanawiał się Jack. - Czy jedzenie straci
na smaku, jeśli poczekamy?
- Z pewnością. Zjemy teraz. Paul może sobie głodować
- powiedziała stanowczo Kaye.
- To mi siÄ™ podoba! Masz dobre serce.
Roześmiała się i poszła na górę powiedzieć Georgy, że
S
R
kolacja gotowa. Na progu pokoju stanęła jak wryta.
- Jak ty wygładzasz?
Georgy odwróciła się od dużego lustra, w którym właśnie
się przeglądała. Miała na sobie oblepiającą ciało kreację ze
szkarłatnej satyny. Suknia, mocno wydekoltowana, z głębo-
kim rozcięciem w bocznym szwie, wyglądałaby wyzywająco
nawet na kobiecie dwa razy starszej. Georgy, z wysoko
upiętymi włosami, z pewnością nie sprawiała wrażenia
uczennicy.
- Gdybym wiedziała, co jest w tym pudle, nikt nie zmu-
siłby mnie, abym przywiozła je do domu - skomentowała
Kaye. - Oszalałaś?! Co by powiedział twój ojciec, gdyby
cię w tym zobaczył?
- Pewnie wszystko mu wypaplesz. - Georgy odęła wargi.
- Nie będzie nic do powiedzenia, bo zwrócimy suknię do
sklepu.
- To nie w porządku. Chcesz, żebym już zawsze wyglą-
dała jak dziecko.
- Nie pleć bzdur. Szybko dorastasz, ale ciesz się młodo-
ścią, póki możesz. No, już, zdejmuj ją.
- Nie ma mowy.
- A jednak. - Kaye nierozważnie postanowiła załatwić
sprawę z miejsca. Wyciągnęła rękę, próbując dosięgnąć za-
mka błyskawicznego na plecach. Georgy odwróciła się gwał-
townie. Po chwilowej szarpaninie rozległ się odgłos rozdzie-
ranego materiału.
Obydwie popatrzyły na pęknięcie z boku, teraz jeszcze
dłuższe niż przed chwilą.
- W sklepie już jej nie przyjmą - zauważyła Georgy z za-
dowoleniem w głosie.
S
R
- To prawda, ale ty też nie będziesz jej nosić. Zdejmuj ją,
i to zaraz.
Georgy wzruszyła ramionami i zaprzestała oporu. Kaye,
zapakowawszy suknię do pudła, podeszła do drzwi.
- Konfiskuję ją - oświadczyła.
- To nie fair! - wrzasnęła Georgy. - To kradzież.
- W porządku - powiedziała spokojnie Kaye. - Poskarż
się ojcu. Jeśli powie mi, żebym ci ją zwróciła, z pewnością to
zrobiÄ™.
Pokonana dziewczyna wpatrywała się w nią z nienawi-
ścią.
- Nic cię nie obchodzi, że jestem nieszczęśliwa - szlocha-
ła. - Chcesz zrujnować mi życie, i tyle.
- Z pewnością - zgodziła się uprzejmie Kaye. - Teraz
jestem zajęta podawaniem kolacji. Najpierw zjemy, a życie
zrujnujÄ™ ci potem.
Wyszła, zamykając za sobą drzwi. Ku jej uldze z dołu
dobiegł do niej głos Paula. Pospiesznie ukryła pudło w swo-
im pokoju i zeszła do jadalni.
- Właśnie zamierzałam wysłać ekipę na poszukiwania.
- Miałem kłopoty z samochodem, więc wziąłem taksów-
kę - wyjaśnił niefrasobliwie.
- Nie chcesz chyba powiedzieć, że ta wspaniała maszyna
cię zawiodła? - spytał z niedowierzaniem Sam.
- Przeczuwałem coś takiego - mruknął Bertie pod nosem.
Paul rzucił mu gniewne spojrzenie i poszedł za Kaye do
kuchni.
- Możesz pracować bez samochodu? - spytała, podając
mu szklaneczkę sherry. Ostrożnie dobierała słowa, żeby się
nie zdradzić, iż sporo wie o jego pracy.
- Cóż, dali mi inny - przyznał Paul.
S
R
- Dlaczego więc nim nie przyjechałeś?
- Chyba bym umarł, gdyby zobaczył mnie w nim ktoś
znajomy. - WzdrygnÄ…Å‚ siÄ™. - To furgonetka z logo firmy.
Nie mogła się powstrzymać od śmiechu. W końcu Paul
i Georgy to po prostu dwójka rozkapryszonych dzieci. Ta
myśl pocieszyła ją na tyle, że była w stanie pogodnie po-
zdrowić Georgy, która właśnie zeszła na dół w swetrze i
spodniach.
Dziewczyna w odpowiedzi przeszyła ją wrogim spojrze-
niem, dając do zrozumienia, że sprawa nie została jeszcze
zakończona.
Cokolwiek się przytrafiło lśniącemu pojazdowi Paula,
naprawa najwyrazniej musiała potrwać. Dni mijały, a on
wciąż korzystał z furgonetki i przyjeżdżał do domu taksów-
ką. Raz pożyczył samochód od Kaye, żeby zabrać Georgy do
kina. Zgodziła się pod warunkiem, że dziewczyna będzie
w domu przed dziesiątą. Ku jej zaskoczeniu wrócili wcze-
śniej.
Dni mijały. W luksusowych warunkach matka złagodnia-
ła i rozmawiała z Kaye stosunkowo przyjaznie. Kaye nie
sprawiało to zbytniej przyjemności, a właściwie działało na
nerwy, bo Rhoda zachowywała się tak, jakby córka podziela-
Å‚a jej
poglądy na życie i małżeństwo.
Pewnego dnia, kiedy właśnie wróciły do domu po męczą-
cym dniu i popijając zimne napoje, siedziały w pokoju, któ-
rego okna wychodziły na ogród, Rhoda zauważyła:
- No, niezle się urządziłaś, bez dwóch zdań. Wiedziałaś,
co robisz, pozbywajÄ…c siÄ™ biednego Lewisa, prawda?
- Mamo, przecież to nie było tak!
- A niby jak? Dobra robota. Musisz wykorzystać to naj-
lepiej, jak się da. Jak myślisz, długo to potrwa?
S
R
- Nie rozumiem, po co pytasz?
- Kiedy się tobą znudzi? Będziesz potrzebowała dobrego
adwokata, by uzyskać przyzwoite alimenty, ale na razie wy-
ciągaj z niego, co tylko możesz. Jest tysiąc sposobów, by
mężczyzna tańczył, jak mu zagrasz.
- Mamo! Przestań, proszę! - Kaye skarciła Rhodę obu-
rzonym spojrzeniem.
- Założę się, że Jack ma o wiele więcej forsy niż Lewis.
- Przestań! - Kaye z trudem trzymała nerwy na wodzy. [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zambezia2013.opx.pl