• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    jedenasta. Jej droga powrotna trwała ponad godzinę. Nie ma mowy,
    żeby jutro przed siódmą zdążyła do pracy. Powiesiła mokrą spódnicę
    w kuchni i wykręciła numer rezerwatu.
    - Tak? Słucham. - Pete odezwał się dopiero po czwartym
    sygnale.
    Odchrząknęła.
    - Pete? - powiedziała zmienionym głosem, jakby od wieków nie
    rozmawiała z istotą ludzką - Pete...
    - Coś się stało?
    - To słychać? - zapytała, próbując ukryć lęk.
    - Głos masz okropny - stwierdził Pete bez ogródek.
    - Ktoś próbował zepchnąć mnie z drogi, jak wracałam do domu -
    wyjaśniła.
    - Co takiego? Nic ci się nie stało?
    - Nie, już dotarłam do domu. Problem w tym, że mój samochód
    został w rowie kilka kilometrów stąd. Nie mogłam go wyciągnąć. Jest
    sprawny, ale będę musiała poczekać do rana i sprowadzić pomoc
    drogową. Jest mi strasznie przykro, że robię wam to już drugiego dnia
    pracy, ale pewnie się spóznię.
    Mówiła chyba zbyt dużo, ale nie mogła przestać.
    - Jestem u ciebie za dwadzieścia minut - usłyszała w słuchawce.
    - Pete, ja...
    W słuchawce rozległ się długi sygnał.
    Usłyszała trzaśnięcie drzwiczek samochodu, kiedy wkładała jeden
    ze starych wełnianych swetrów Adama.
    Pete musiał pędzić jak wiatr. Ledwo zdążyła włożyć dżinsy,
    usłyszała ostry dzwonek do drzwi wejściowych i pobiegła otworzyć.
    - Już idę! Chwileczkę! - zawołała.
    Z impetem otworzyła drzwi, nie zastanawiając się, czy stoi za
    nimi Pete, czy może seryjny zabójca.
    Za drzwiami stał Pete, który naprawdę wyglądał jak seryjny
    zabójca. Wtargnął do korytarza ze zmierzwionym włosem, porwał ją
    w objęcia i mocno pocałował.
    Tala na sekundę znieruchomiała, a potem objęła go i przylgnęła
    do niego całym ciałem. Całowali się bardzo długo. Dłonie Pete'a były
    delikatne, dotyk łagodny, ale jego pocałunek - gorący i zaborczy. Nikt
    nigdy nie całował jej w ten sposób. I nikt nigdy tak mocno jej nie
    ściskał.
    Po chwili Pete zwolnił uścisk i spojrzał na nią z niepokojem.
    - Nic ci się nie stało?
    - Chyba mam tylko wybite przednie zęby.
    - Uderzyłaś się o kierownicę? Poduszka powietrzna zawiodła?
    Tala machnęła ręką.
    - Nie o to chodzi. Nie uderzyłam się o kierownicę ani nie
    zawiodła poduszka.
    Przez chwilę patrzył na nią zmieszany.
    - Strasznie przepraszam - wybąkał potem. - Ja czasem nie zdaję
    sobie sprawy z tego, jak bardzo jestem silny.
    - Na to wyglÄ…da...
    - Jeszcze raz bardzo ciÄ™ przepraszam.
    Postąpiła krok do tyłu, ale po chwili znowu znalazła się tuż przy
    nim.
    - Następnym razem będzie lepiej - powiedziała.
    - Co?
    Najgłupszy facet na świecie! Nic do niego nie dociera. Tala
    wspięła się na palce, objęła go za kark i pochyliła ku sobie jego głowę.
    Zaczęła go całować, a on objął ją delikatnie i czule, jakby trzymał w
    ramionach figurkÄ™ z cennej porcelany.
    Tala czuła się zupełnie niezwykle, tak jakby trzymał ją w
    objęciach ogromny niedzwiedz. W jego ramionach było jej ciepło i
    przytulnie, a ciało zaczynało płonąć. Teraz nikt nie mógł jej zagrozić.
    Była całkowicie bezpieczna. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego,
    jak bardzo się bała tam na szosie.
    - Widziałem na drodze twój samochód - szepnął jej we włosy. -
    Boże, gdyby coś ci się stało...
    - Ale się nie stało i nie stanie. Nie teraz.
    - Pragnę cię od momentu, kiedy cię zobaczyłem, kiedy
    spojrzałem w twoje oczy. - Delikatnie pocałował jej powieki.
    Odsunęła się i spojrzała na niego, a on wtedy palcem obwiódł
    kontur jej twarzy.
    - Kiedy cię zobaczyłem, zrozumiałem, że jeszcze nigdy nie
    widziałem kogoś tak pięknego. Stałem jak odurzony i nie wiedziałem,
    jak mam się zachować.
    Tala roześmiała się.
    - Jesteś strasznie romantyczny. Pete zaczerwienił się.
    - Mówię poważnie. Pożądanie, które we mnie wzbudziłaś,
    przewróciło wszystko do góry nogami. Nie wiem, jak sobie dam radę,
    ale nie mogę dłużej ukrywać swoich uczuć.
    Przytuliła twarz do jego piersi.
    - Tak się czuję, jakby mnie przejechała ogromna ciężarówka -
    westchnęła.
    Pete skrzywił się.
    - Porównanie bardzo odpowiednie do sytuacji. - Ujął jej twarz w
    dłonie i pocałował koniuszek nosa. - Naprawdę wszystko w porządku?
    Nic ci się nie stało?
    - Mam trochę zadrapań i siniaków, a do tego silne postanowienie,
    że już nigdy w życiu nie włożę długich butów, ale to wszystko. Cena
    nie była zbyt wysoka.
    - Ale ryzyko ogromne. Mogli cię zabić, ja nie żartuję. Pokaż mi
    te skaleczenia.
    - Daj spokój, nie warto. Nie zamierzam się teraz rozczulać nad
    tym, jak wielkiego uniknęłam niebezpieczeństwa.
    - A ja właśnie zamierzam się rozczulać. Wziął ją na ręce i zaniósł
    na kanapÄ™.
    - A teraz pokaż. Tak strasznie się o ciebie bałem. Tala usiadła i
    spojrzała na niego. Zaczyna robić się niebezpiecznie, najwyższy czas
    wszystko obrócić w żart.
    - Nie pozwolę ci bawić się w doktora moim kosztem.
    - Ale ja naprawdÄ™ jestem doktorem.
    Wskoczył na kanapę i Tala kopnęła go. Po chwili tarzali się,
    śmiejąc się i chichocząc jak dzieci. A potem nagle przestali się śmiać.
    Pete leżał na Tali, przygniatając ją swoim ogromnym ciałem. Uniosła
    na niego oczy, czarne jak otaczajÄ…ca ich noc.
    - Niech Bóg ma nas w swej opiece - powiedział uroczyście Pete i
    pochylił ku niej twarz. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl