• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    przyjdzie jej spędzić poza domem. W momencie, gdy wracała do sypialni po płaszcz i torebkę, ktoś
    zadzwonił do drzwi.
    A Abby przypomniała sobie, że ma randkę z Torrem Latimerem. Spojrzała ze zgrozą na zegarek. Za
    dziesięć pierwsza. Niech to diabli! Co mu teraz powie? Dlaczego nie pomyślała, by do niego
    zadzwonić i odwołać spotkanie?
    - Strasznie przepraszam, właśnie miałam do ciebie dzwonić - oświadczyła, otwierając mu drzwi.
    Stał w progu jak zwykle elegancki, trzymając na ręku starannie złożoną zamszową kurtkę. Obrzucił ją
    uważnym spojrzeniem, najwyrazniej zdziwiony jej sportowym strojem i niedbałym uczesaniem.
    - W jakiej sprawie miałaś dzwonić? - zapytał rozsądnie.
    - Strasznie mi przykro, ale wypadł mi nagły wyjazd - oświadczyła, usiłując wymyślić możliwie
    przekonujÄ…cy cel swej wyprawy. - Nieoczekiwane wezwanie od rodziny. Wybacz, jestem trochÄ™
    rozkojarzona. Musiałam się szybko spakować i nie...
    - Dokąd wyjeżdżasz? - zapytał i przekroczył próg w sposób tak zdecydowany, że Abby odruchowo
    się cofnęła.
    - Uhmm... na wybrzeże - wybąkała. - Spędzę dwa tygodnie nad morzem.
    Bursztynowe oczy Torra lekko się zwęziły.
    - W kurorcie, w którym minionej zimy spędzałaś weekend?
    Abby pobladła na wspomnienie pobytu, który stanowi przyczynę obecnej katastrofy. Odchrząknęła
    dla zyskania na czasie.
    - Niezupełnie, tym razem będę gdzie indziej, bardziej na północ. W domku należącym do krewnych,
    niedaleko Lincoln City.
    - Jak długo cię nie będzie? - pytał dalej, wchodząc do saloniku.
    - Ach, tydzień, może dwa. - Zaniepokoiła się, widząc, że Torr zmierza do kuchni, gdzie leżała na
    blacie podrzucona wczoraj wieczorem, a teraz zmięta fotografia.
    Ruszyła za nim. Na szczęście Torr nie zwrócił na zdjęcie uwagi.
    - Tak nagle się zdecydowałaś? - Zatrzymał się w niedbałej pozie, oparty plecami o kuchenny blat.
    Abby nie podobały się jego natarczywe pytania, rzucane na pozór niedbałym tonem.
    - Ciotka zadzwoniła dziś rano, że lekarz zalecił jej wyjazd nad morze, a nie może jechać sama. To
    dla mnie wielka okazja. Odpocznę od pracy i odetchnę morskim powietrzem - paplała, spoglądając
    znacząco na zegarek. - Naprawdę muszę już jechać. Robi się pózno, a obiecałam dotrzeć na miejsce
    przed kolacją. Jeśli się spóznię, ciotka będzie się niepokoić.
    - Ja też się niepokoję - zauważył z ledwo widocznym uśmiechem.
    - Czym?
    - O, tym i owym.
    - Torr...
    - Na przykład tym, czemu ni stąd, ni zowąd wyjeżdżasz do ciotki, zapominając, że jesteś już
    umówiona. Albo czemu jesteś taka zdenerwowana perspektywą parogodzinnej jazdy samochodem. -
    Oparł rękę na blacie, przykrywając nią zmięte zdjęcie. - Zastanawiam się też, jaka może być
    prawdziwa przyczyna tak nagłego wypadu nad morze. Jakoś często tam bywasz.
    - Po prostu lubię morze - mruknęła.
    Czuła się coraz bardziej nieswojo. Rozmowa z Torrem zaczynała przypominać spotkanie z dziwnym
    zwierzem, którego reakcji niepodobna przewidzieć. Niech da jej spokój! Ma i bez niego dość
    kłopotów!
    - Ja też. Może ciotunia zgodzi się przyjąć drugiego gościa? Chętnie bym z tobą pojechał.
    Abby wytrzeszczyła oczy.
    - Pojechać ze mną? Nie, Torr, to niemożliwe. Domek jest bardzo mały, a poza tym ciotka nie lubi
    obcych. Zresztą, tak czy inaczej nie mogłabym ot tak... zaprosić cię do rodziny. Przecież prawie się
    nie znamy.
    - Mógłbym zatrzymać się w hotelu.
    - Daj spokój, Torr, to robi się śmieszne!
    - Nie bardziej niż twoje opowieści o tym, że musisz pędzić na wezwanie ciotki, która nie może się
    bez ciebie obejść - oświadczył suchym tonem. - Wcale nie zamierzałaś do mnie telefonować,
    przyznaj siÄ™.
    Wychodziłaś już, kiedy zadzwoniłem do drzwi. O co tutaj naprawdę chodzi? Zawsze biegniesz na
    jego pierwsze zawołanie? Myślałem, że masz więcej godności.
    - Na czyje zawołanie?
    Torr rozprostował i wygładził zmięte zdjęcie.
    - Jego. Mężczyzny, z którym tak często bywasz nad morzem - odparł.
    - Sam nie wiesz, co mówisz - wykrzyknęła zdenerwowana. - A ja nie muszę się przed tobą z niczego
    tłumaczyć. Najwyższy czas, żebyś stąd wyszedł.
    - Nie wyjdę, dopóki nie dowiem się prawdy - oświadczył.
    - A jeśli prawda ci się nie spodoba? Albo mi nie uwierzysz?
    - Wtedy pewnie w ogóle nie wyjdę. W każdym razie nie bez ciebie.
    - Torr, zlituj siÄ™!
    - Ja tylko proszę o wyjaśnienie.
    - Już ci wszystko wyjaśniłam. I przeprosiłam za niedotrzymanie obietnicy. Czego jeszcze ode mnie
    oczekujesz? Jakim prawem?
    - Kochasz go?
    - Kogo? - wrzasnęła, doprowadzona do furii.
    - Mężczyznę ze zdjęcia.
    - Nie.
    - To dlaczego rzucasz wszystko, żeby spędzić z nim tydzień nad morzem?
    - Niczego nie rzucam, żeby spędzić z Wardem tydzień nad morzem. - Wściekła na siebie, że z
    rozpędu wymieniła imię mężczyzny, ugryzła się poniewczasie w język.
    - Ward?
    - Nieważne. Proszę, wyjdz. Powinnam być już w drodze.
    - Dla pełnego obrazu wolałbym poznać także jego nazwisko - zauważył Torr, przyglądając się
    mężczyznie ze zdjęcia.
    - Prędzej piekło ostygnie, nim się tego dowiesz! Podniósł na nią oczy.
    - W rzeczywistości, Abby, piekło jest przerazliwie chłodne. To miejsce zimne i rozpaczliwie
    samotne - powiedział z tak głębokim smutkiem, że Abby na moment znieruchomiała.
    - Jeśli chcesz w to wierzyć, to bardzo proszę. I tak cię nie przekonam.
    - Powiedz mi tylko prawdę. Myślę, że potrafię ci uwierzyć.
    - Nie chcę o tym mówić. Idz już. - Odwróciła się, szybkim krokiem przeszła do saloniku i opadła na
    kanapÄ™.
    Torr niemal natychmiast znalazł się przy niej. Nim zdołała się zorientować, co zamierza, chwycił ją
    za ramiona i podniósł z kanapy.
    - Czy mężczyzna ze zdjęcia jest twoim kochankiem? - zapytał podniesionym głosem.
    Abby dopiero teraz ogarnął zimny strach. Wróciły najgorsze wspomnienia męskiej agresji.
    Postanowiła jednak, że nie da się pognębić.
    - Już ci mówiłam, że nie.
    - Wiec kim on jest?
    - Nie chcę o tym mówić.
    - Musisz.
    - A jeśli nie powiem? - rzuciła mu wyzwanie, w którym jednak wyładowała się cała jej energia.
    - Powiesz - odparł o wiele spokojniej.
    Może on rzeczywiście nie grozi, tylko chce poznać prawdę? - pomyślała.
    - Ward Tyson jest mężem mojej kuzynki. I prezesem Lyndon Technologies, firmy komputerowej
    założonej przez mojego wuja - odparła.
    - Nie jedziesz do niego?
    - Nie! - krzyknęła.
    - Ale zimą spędziłaś z nim weekend nad morzem?
    - Nic ci do tego!
    Torr milczał, podczas gdy duże dłonie przesunęły się z ramion Abby ku jej szyi. Przeszył ją zimny
    strach, lecz zanim zdążyła krzyknąć, Torr zamknął jej usta pocałunkiem. Stała zmartwiała z
    przerażenia, czekając, kiedy jego palce zacisną się na jej szyi.
    Jednakże nic takiego nie nastąpiło. Co więcej, jego pocałunek, choć namiętny, wcale nie był brutalny.
    Niemniej Abby nadal zbierała siły, by przeciwstawić się oczekiwanej przemocy. Odprężyła się
    dopiero, kiedy poczuła, że palce Torra masują napięte mięśnie jej szyi.
    - Abby, kochanie, dlaczego się mnie boisz? - zapytał ochrypłym szeptem.
    Przypomniała sobie, z jaką delikatnością i precyzją Torr obchodził z kwiatami, i z uczuciem
    niewiarygodnej ulgi przytuliła się do niego. A kiedy uspokajającym gestem pogładził ją po plecach,
    odkryła ku swemu zaskoczeniu, że siła u mężczyzny może być zródłem pociechy, a nie tylko
    zagrożeniem.
    - Wierz mi,Torr, że to wszystko w najmniejszym stopniu nie dotyczy ciebie - powiedziała zbolałym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl