• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    to bardzo miło z pańskiej strony. . . do widzenia panu.
    KOT:  Moje uszanowanie.
    Po czym kot wstał i podjął swój trucht, Montmorency zaś podkulił ogon, wró-
    cił do szeregu i zamknął tyły.
    Jeszcze dziś, gdy wspomnieć przy Montmorencym o kotach, kurczy się
    w oczach i patrzy na ciebie błagalnie, jakby chciał powiedzieć:
     Przestań, proszę.
    Po śniadaniu poszliśmy po zakupy i zaprowiantowaliśmy się na trzy dni. Geo-
    rge powiedział, że powinniśmy kupić jarzyn  to niezdrowo nie jeść jarzyn. Po-
    wiedział, że łatwo się je przyrządza, on sam się tym zajmie. Obstalowaliśmy więc
    dziesięć funtów ziemniaków, korzec fasoli i kilka główek kapusty. Paszteciki bef-
    sztykowe, kilka torcików z agrestem i udziec barani dostaliśmy w hotelu. Za owo-
    cami, ciastkami, chlebem, masłem, dżemem, bekonem, jajkami i innymi rzeczami
    musieliśmy trochę pochodzić po mieście.
    Wyjazd z Marlow zaliczam do naszych największych triumfów. Opuszczali-
    śmy miasto dostojnie i z fasonem, lecz bez ostentacji. We wszystkich sklepach
    daliśmy do zrozumienia, że zakupy mają zostać dostarczone niezwłocznie. Nie
    daliśmy się nabrać na zwyczajowe  Oczywiście, proszę pana, natychmiast je wy-
    ślemy. Chłopiec będzie na miejscu przed wami, proszę pana! Nie mieliśmy za-
    miaru zbijać bąków na przystani i wracać dwa razy do sklepu, żeby zrobić awan-
    turę: czekaliśmy, aż zapakują koszyk, i zabieraliśmy chłopca ze sobą.
    Kupowaliśmy w wielu sklepach i we wszystkich zastosowaliśmy tę strategię.
    W rezultacie gdy byliśmy już odpowiednio zaopatrzeni, ciągnęła za nami doboro-
    wa świta chłopców z koszykami. Nasz finalny przemarsz główną ulicą nad rzekę
    z pewnością należał do najświetniejszych widowisk, jakie widziało Marlow w ca-
    Å‚ej swej historii.
    Porządek pochodu przedstawiał się następująco:
    Montmorency, z patykiem w pysku
    Dwa obszarpane kundle, koledzy Montmorency ego
    George, niosący płaszcze i koce, z fajką w zębach
    Harris, usiłujący poruszać się z godnością, choć niósł pękatą
    walizę w jednej ręce i butlę lemoniady w drugiej
    Chłopiec z warzywniaka i chłopiec z piekarni, z koszykami
    98
    Chłopiec z hotelu, z koszem na bieliznę
    Chłopiec z cukierni, z koszykiem
    Chłopiec z masarni, z koszykiem
    Kudłaty pies
    Chłopiec z nabiałowego, z kobiałką
    Przygodny tragarz, z walizkÄ…
    Nieodłączny towarzysz przygodnego tragarza, z rękami
    w kieszeniach i glinianą fajką w zębach
    Chłopiec z garmażerii, z koszykiem
    Ja, z trzema kapeluszami i parą butów, udający, że o tym nie pamiętam
    Sześciu urwisów i cztery bezpańskie psy
    Kiedy dotarliśmy na przystań, stróż zapytał:
     Niech no sobie przypomnÄ™  panowie od parostatku czy od barki?
    Gdy mu zakomunikowaliśmy, że jesteśmy właścicielami dwójki ze sternikiem,
    wydawał się zaskoczony.
    Z parostatkami mieliśmy zresztą tego ranka nielichą przeprawę. Właśnie za-
    czynały się regaty uniwersyteckie w Henley, więc płynęło tych kryp sporo. Nie-
    które dodatkowo ciągnęły łodzie mieszkalne. Szczerze nienawidzę parostatków.
    Podejrzewam, że jak każdy wioślarz. Za każdym razem, gdy widzę parostatek,
    mam ochotę zwabić go w jakiś ciemny, odludny zakątek rzeki i udusić, gdy nikt
    nie widzi.
    Parostatki mają w sobie nadętą pyszałkowatość, która wyzwala we mnie naj-
    gorsze instynkty. Tęsknię wtedy za dawnymi dobrymi czasami, kiedy chcąc ko-
    muś powiedzieć, co się o nim myśli, szło się do niego z toporem, łukiem i kołcza-
    nem. Już sam wyraz twarzy człowieka, który z rękami w kieszeniach stoi na rufie
    parostatku i pali cygaro, jest wystarczajÄ…cym powodem do wypowiedzenia wojny.
    A kiedy jaśnie wielmoża zagwiżdże na ciebie, żebyś się usunął z drogi, możesz
    go z całym spokojem zamordować  jestem pewien, że każda ława przysięgłych
    złożona z wioślarzy uzna, że działałeś w stanie  wyższej konieczności .
    A jakże, gwizdali na nas, gwizdali. Nie chcę tu wyjść na samochwałę, ale mo-
    gę bez żadnej przesady powiedzieć, że przez ten tydzień nasza maleńka łódeczka
    dała się parostatkom we znaki silniej, niż wszystkie inne jednostki na rzece razem
    wzięte.
     Baczność, parostatek!  wołał któryś z nas, dostrzegłszy wroga w oddali.
    W jednej chwili staliśmy w gotowości bojowej. Ja brałem ster, George i Harris
    siadali obok mnie, wszyscy plecami do wroga, po czym spokojnie dryfowaliśmy
    na środek rzeki.
    Parostatek zbliżał się z gwizdem, a my dalej dryfowaliśmy. Jakieś sto jardów
    od nas gwizdał jak furiat, a załoga wychylała się przez reling i wrzeszczała na
    nas. My jednak byliśmy głusi na te nawoływania. Harris opowiadał nam anegdotę
    99
    o swojej matce, a George i ja za nic w świecie nie chcieliśmy uronić ani słowa
    z tej historii.
    Gwizdek rzęził ostatkiem sił, omal nie rozsadzając kotłów, parostatek zaś da-
    wał całą wstecz, wypuszczał parę, brał ster na burtę i pakował się rufą w brzeg.
    Załoga pędziła na dziób i darła się na nas, ludzie na brzegu przystawali i też krzy-
    czeli, inne łódki zatrzymywały się, a ich załogi dołączały do chóru protestów,
    aż wreszcie na odcinku kilku mil rzeka znajdowała się w stanie zbiorowej histe-
    rii. Nagle Harris przerywał swą opowieść w najciekawszym momencie, podnosił
    odrobinę zdziwiony wzrok i mówił do George a:
     Niech mnie licho porwie, jeśli to nie parostatek! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl