-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
porozmawianie o tym najpierw z tobÄ….
- Nie widzę \adnych przeszkód - odparł Dobie, wzruszaj ąc obój ętnie ramionami.
Poniewa\ Abbie znała jego skąpstwo, była prawie pewna, \e nie przepuści okazji
zarobienia paru dodatkowych dolarów. Nie zawiodła się. -Stajnia nie j est
oczywiście we wzorowym stanie - powiedział, wodząc wzrokiem po j ej wnętrzu.
- Doprowadzimy j ą do porządku na nasz koszt. - Nie wiedziała j eszcze, skąd
wezmie na to pieniÄ…dze. Mo\e do tego czasu sprzeda swego mercedesa. - W zamian
spodziewamy siÄ™ naturalnie rabatu w czynszu.
- Abbie, zaproponujÄ™ wam rozsÄ…dnÄ… cenÄ™. Cokolwiek jest lepsze ni\ nic. A teraz
nic z tego przecie\ nie mam.
A więc chodzi ju\ tylko o wynegocjowanie ceny, stwierdziła z ulgą Abbie. Dobrze
jej zrobi, je\eli rano po przebudzeniu znowu będzie mogła słyszeć r\enie koni.
Wyobra\ała sobie, \e Ben potrzebował tego jeszcze bardziej ni\ ona. Trzasnęły
drzwi. Abbie odwróciła się myśląc, \e zobaczy Bena. Był to jednak MacCrea, który
zbli\ał się do niej spokojnymi, długimi krokami.
167
- Czego chcesz? - Jej głos był szorstki i zimny.
- Chciałbym z tobąporozmawiać.
Dobie chciał ju\ odejść, ale Abbie zatrzymała go.
- Zostań, Dobie. Jego wyjaśnienia mnie nie interesują. - Odwróciła się do
MacCrei plecami.
- Mam nadzieję, \e uspokoiłaś się na tyle, \ebym mógł wyjaśnić ci kilka spraw.
Opanowała jąwściekłość.
- śadne z twoich wyjaśnień nie zdoła niczego usprawiedliwić. Kiedy chciała
odejść, MacCrea przytrzymał ją za ramię.
Do diabła...
- Puść mnie! - wybuchła. Cofnął się. - Tylko mnie nie dotykaj! Nigdy więcej nie
zbli\aj siÄ™ do mnie! SÅ‚yszysz? A teraz wynoÅ› siÄ™!
MacCrea długo patrzył na nią twardym wzrokiem, po czym szybko odwrócił się i
opuścił stajnię.
- Wszystko w porządku, Abbie? - zapytał Dobie.
- Oczywiście.
- To nie był właściwy człowiek dla ciebie. Wiedziałem to od początku. On j est
wildcatterem, a tacy nigdzie nie zatrzymuj ą się na dłu\ej, ciągle polująna du\e
pieniÄ…dze. Taka kobieta jak ty potrzebuje ogniska domowego, rodziny, mÄ™\czyzny,
który się o nią troszczy...
- Sama potrafię dać sobie radę. Nie potrzebuję \adnego mę\czyzny. -Poza Benem
wszyscy mę\czyzni sprawiali jej tylko kłopoty, od ojca i mę\a poczynając, a na
MacCrei kończąc. Przyrzekła sobie, \e nigdy więcej nie da się ogłupić facetowi.
- Wybacz, ale mam jeszcze parę spraw do załatwienia.
- Hm, ja te\. - Kiwnął głowąi rzucił na niąniezdecydowane spojrzenie, kiedy
ruszyła w kierunku wyj ścia. O czynszu porozmawiamy pózniej.
- Zgoda.
Kiedy uzgodnili wysokość czynszu i opłaty dzier\awnej, Abbie nalegała na
zawarcie umowy pisemnej, obejmuj ącej kompleks stajni, kawałek łąki i dom, w
którym mieszkały. Chocia\ wierzyła Dobiemu, chciała mieć wszelkie mo\liwe
gwarancje.
Następne dwa tygodnie wypełnione były pracami remontowymi w stajni i naprawą
ogrodzeń. Cię\ka fizyczna praca tak wyczerpała Abbie, \e nie miała czasu
pomyśleć o czymś innym, nawet o swoim byłym domu rodzinnym i jego nowych
posiadaczach lub o MacCrei. Zmęczona szła do domu, gdy Ben zaglądał jeszcze raz
do klaczy. Chocia\ czuła ka\dy mięsień, była zadowolona, \e zdołała zrobić coś,
co wydawało się niemo\liwe. Kiedy przyjadą konie, wszystko będzie gotowe.
168
Kiedy Abbie weszła do kuchni, jej matka siedziała przy stole, przyciskając
ramieniem słuchawkę telefonu do ucha i pospiesznie coś no-tując.
- Tak, to brzmi rozsądnie - powiedziała do słuchawki. Widząc Abbie, wzięła
słuchawkę do ręki i odwróciła się. - Słucham? Dobrze. Zadzwonię, gdy tylko to
załatwię. - Podniosła się i odło\yła słuchawkę. -Abbie, zupełnie straciłam
poczucie czasu. - Pospiesznie zebrała papiery i notatki. - Jedzenie będzie za
kilka minut... niestety tylko na zimno.
- To nic. Nakryję tymczasem do stołu. Z kim rozmawiałaś? Matka wyprostowała się
przed lodówką, z której wyjęła parę rzeczy.
- Byłaś ostatnio tak zajęta, \e nie miałam okazji powiedzieć ci o telefonie
Josie Phillips. Poprosiła mnie o pomoc w przygotowaniu za miesiąc przyjęcia
urodzinowego Homera. Zaproponowała mi nawet zapłatę, tyle, ile musiałaby
zapłacić normalnej obsłudze za tak wielkie przyjęcie, mianowicie tysiąc pięćset
dolarów. Mam się za to zaj ąć organizacj ą i nadzorem.
- Tysiąc pięćset... Mamo, to cudownie! Ale... czy nie będzie ci przykro
pracować u przyjaciółki?
- Co ty opowiadasz, mÄ™\czyzni przecie\ tak\e to robiÄ… w \yciu zawodowym -
oświadczyła rezolutnie Babs. - Od telefonu Josie myślałam tylko o jednym:
zastanawiałam się, w czym naprawdę jestem dobra. Stwierdziłam w końcu, \e w
urządzaniu przyjęć. Razem z twoim ojcem wydawaliśmy w roku trzy, cztery naprawdę
du\e przyjęcia i zapraszaliśmy ludzi na niezliczone obiady. Kiedy teraz pomyślę,
ile pieniędzy wydawaliśmy rocznie tylko na gości... No có\, urodziny Homera są
dla mnie czymś w rodzaju próby generalnej. Je\eli wszystko się uda, pomyślę o
tym, by się usamodzielnić.
- Powa\nie? - zapytała zaskoczona Abbie. Zestawienie Babs z samodzielną firmą
było tak nieprawdopodobne, \e zaczęła inaczej patrzeć na matkę.
- Jeszcze jak! W ciągu ostatnich trzydziestu lat zebrałam więcej doświadczeń
ni\ ka\dy profesjonalny serwis przyjęciowy w Houston. Znam osobiście wszystkich
dostawców i potrafię zorganizować dosłownie wszystko. A do tego znam wielu
ludzi, którzy byli moimi gośćmi i wiedzą, co potrafię.
- Nie potrzebuj esz mnie przekonywać, mamo - powiedziała, śmiej ąc się Abbie. -
Przecie\ ja te\ wierzÄ™, \e wszystko potrafisz.
- Na razie wszystko mogę robić stąd. Mówiłaś, \e poza końmi chciałabyś znalezć
jeszcze jakąś dodatkową pracę i pomyślałam sobie... Mo\e weszłabyś razem ze mną
do tego interesu, oczywiście pod warunkiem \e wszystko się uda i dostanę dalsze
zlecenia?
169
- Twój pomysł jest świetny. Oczywiście, \e będę ci pomagała. Zbli\ają się
święta i sezon balowy. Zało\ę się, \e zostaniesz zasypana propozycjami, gdy
tylko w Houston wszyscy siÄ™ dowiedzÄ…, co robisz.
W ciągu następnych dwóch tygodni głośno było o nowych posiadaczach River Bend. W
porannym wydaniu Houston Chronicie" ukazał się reporta\ ze ślubu Lane'a
Canfielda i Rachel Farr, w którym dokładnie opisano ceremonię zaślubin oraz
przyjęcie weselne. Wspomniano równie\, \e po powrocie z podró\y poślubnej do
Europy młoda para zamierza spędzać czas na zmianę w Houston i w nowej
posiadłości wiejskiej, którą obecnie remontowano.
Abbie obawiała się momentu, w którym Rachel wprowadzi się do Ri-ver Bend. A
moment ten zapewne ju\ wkrótce nastąpi, bo w Houston podczas zakupów dowiedziała
się, \e świe\o upieczeni mał\onkowie wrócili z podró\y poślubnej wcześniej, ni\
oczekiwano.
Wracając ciemną nocą do domu, starała się o tym nie myśleć. Serce jej się jednak
ścisnęło, kiedy w światłach reflektorów ukazały się nowe słupy bramy wj azdowej.
Wycięto kilka starych drzew i przez powstałą lukę dostrzegła białe poręcze
werandy i część dwupiętrowej wie\yczki. Jej były dom rodzinny.
Nagle na niebie za domem ujrzała ciemną chmurę burzową. Burze letnie rzadko
nadchodziły tu z północy. Jechała wolniej, wpatrując się w dom. Nagle w j ednym
z okien wie\yczki zauwa\yła migocący, \ółtopomarańczo-wy płomyk. Początkowo
myślała, \e to jeden z robotników został po godzinach. Potem jednak poczuła
gryzÄ…cy w oczy dym.
- Mój Bo\e, nie! - Instynktownie nacisnęła hamulec, by skręcić w wyremontowaną
drogÄ™ wj azdowÄ….
Kiedy pędziła po świe\ym asfalcie w kierunku domu, zapach dymu był coraz
mocniejszy. Teraz dojrzała tak\e dym kłębiący się pod dachem werandy. Zatrzymała
się przed ogrodzeniem i szeroko otwartymi oczami patrzyła na \ółte płomienie [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zambezia2013.opx.pl