-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ale gdyby pan spotkał którąś z tych okropnych kobiet, na
pewno by jej pan wszystko powiedział.
- Daję słowo honoru, że nie - rzekł bezzwłocznie.
Musiało jej to wystarczyć, ale z olbrzymią niechęcią przekazała
mu sznur pereł. Laurence włożył go do kieszeni i sięgnął po
kapelusz.
- Pójdę już. Proszę tu zostać, panno Wield, i z nikim nie
rozmawiać. To może zająć trochę czasu. Poproszę, by podano pani
lunch.
241
Wyszedł i powrócił prawie godzinę pózniej, zastając pannę
Wield niemal chorą z niepokoju. Na jego widok wybuchnęła
płaczem, ale kiedy wręczył jej bilet i poinformował, że ma miejsce
w następnym dyliżansie pocztowym do Londynu, natychmiast
wytarła oczy, czując, iż wraca jej dobry humor. Trochę zrzedła jej
mina, kiedy okazało się, że dyliżans, który wyjechał z Thirsk,
przybędzie do Leeds dopiero za dwie godziny, ale zaraz się
rozpogodziła na widok swoich pereł.
- Pomyślałem, że będzie lepiej, jeśli zastawię swój zegarek -
wyjaśnił Laurence.
Przyjęła je z wdzięcznością i zaraz założyła.
- Bardzo panu dziękuję - powiedziała. - Skoro mam tyle
czekać, to może pojechałabym krótszymi etapami.
- Nie ma już miejsc - odparł Laurence, kręcąc głową. - Listy
przewozowe są zamknięte. Poza tym dyliżans będzie szybszy, co do
tego nie ma żadnych wątpliwości. Dojedzie pani do Buli and Mouth
w St Martin's Lane, gdzie stacjonuje sporo dorożek. Nie musi pani
nic robić, tylko podać woznicy adres wuja.
- Zwietnie - ucieszyła się. - Ale gdzie mam czekać na
dyliżans?
- W Golden Lion. Nie musi się pani tym przejmować, zabiorę
tam paniÄ….
Jej czoło natychmiast się wypogodziło.
- Więc nie chce mnie pan tu zostawić? Jestem bardzo
wdzięczna. yle pana oceniłam, panie Calver.
Laurence posłał jej pełne udręki spojrzenie.
- Nie, nie, mówiłem już, że nie chcę mieć z tym nic
wspólnego.
- Tak, ale teraz wszystko już będzie dobrze -rzekła wesoło.
- Mam taką nadzieję - powiedział i skierował umęczony
wzrok na stojÄ…cy na kominku zegar.
242
ROZDZIAA DZIEWITNASTY
Panna Trent wracała z długiej podróży, która pozwalała jej na
melancholijne rozmyślania. Dotarłszy do Staples, znajdowała się
już w stanie głębokiej rozpaczy. Przekazała więc lejce
małomównemu służącemu, który towarzyszył jej w czasie jazdy,
wysiadła z bryczki i zaczęła zmęczonym krokiem przemierzać
szerokie schody, które wiodły do imponującego wejścia. Ze
względu na ładną pogodę drzwi wejściowe stały otworem, przeszła
więc przez nie i znalazła się w holu. Zaczęła ściągać rękawiczki z
nadzieją, że będzie miała choć chwilę wytchnienia, zanim zabierze
się do obmyślania rozrywek, które wypełniłyby wieczorny czas jej
wymagającej podopiecznej. Przez moment niewiele widziała w
półmroku holu, ale wkrótce jej oczy przywykły do niego i nagle
opanowało ją przekonanie, że nie uda jej się odpocząć. Tuż przy
schodach rozmawiali z ożywieniem pan Courtenay Underhill i
służąca Tiffany, panna Maria Docklow. Oboje zerknęli natychmiast
w jej stronę, chcąc sprawdzić, kto przyszedł, i wystarczyło tylko
spojrzeć na ich miny, by nabrać najgorszych podejrzeń.
- Ojej! - Westchnęła, a na jej wargach pojawił się smutny
uśmiech. - Co znowu się stało?
- Ta wstrętna spryciara z piekła rodem! - wyrzucił z siebie
Courtenay, a potem zobaczył, jak panna Trent unosi brwi, i się
zaczerwienił. - O, przepraszam, ale przy niej każdy zacząłby
przeklinać.
Panna Trent rozwiązała wstążki słomkowego kapelusza, po
czym go zdjęła.
- Więc co tym razem zrobiła? - spytała, kładąc kapelusz na
stoliku.
- Co zrobiła?! Uciekła z tym modnisiem, Calverem! -
wybuchnÄ…Å‚ Courtenay.
- Niemożliwe - stwierdziła panna Trent, zachowując spokój.
- A jednak! Nie pokazała się tu od trzech godzin, a poza tym...
243
- Naprawdę? Może mieli jakiś wypadek na drodze. Albo koń
im okulał.
- Gorzej, panno Trent - dodała grobowym głosem pokojówka.
- A ty skąd możesz o tym wiedzieć? - spytała, wciąż nie chcąc
uwierzyć, że sytuacja jest poważna.
- Właśnie mówiłem, że uciekła - wtrącił ponuro Courtenay.
- Ale - dodała pokojówka, która pragnęła przynajmniej przez
jakiś czas pozostać w centrum uwagi - jeśli tak pan sądzi, to proszę
pójść na górę. Coś widziałam.
- Co takiego? - spytała panna Trent.
Panna Docklow przycisnęła dłonie do obfitej piersi i wzniosła
oczy do nieba.
- Aż dostałam spazmów, proszę pani, a przecież każdy powie,
że nie jestem słaba i w ogóle, ale to w ogóle się nie skarżę.
- Nieważne - mruknął Courtenay. - Nie musisz robić takich
min. Nikt cię o nic nie oskarża. Tiffany zniknęła razem ze strojem
na noc i pudłem modniarskim.
- Spakowała się do tego pudła, w którym trzymała swój
najlepszy kapelusz, proszę pani -powiedziała panna Docklow. -
Ten, który miała w Harrogate, kapelusz w stylu Waterloo,
ozdobiony piórami. Wzięła niebieski płaszcz z jedwabnymi
sznurami i chwostami. A jej suknia do jazdy, proszÄ™ pani, ta z
aksamitu, leżała na podłodze. Nigdy już nie będzie taka sama,
choćbym nie wiem co robiła!
Panna Trent w końcu się zaniepokoiła, ale wciąż traktowała całą
sprawę z niedowierzaniem. Ruszyła teraz na górę, a za nią
pospieszyli panna Docklow i Courtenay. Zatrzymała się gwałtownie
na progu pokoju Tiffany i mrugając powiekami, starała się objąć
potworny bałagan, który tu panował. Wyglądało to tak, jakby ktoś
rzeczywiście pospiesznie się pakował: szuflady były powyciągane,
drzwi do szafy stały otworem, a po całym pokoju walały się
ubrania.
- Dobry Boże! - powiedziała przerażona. [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zambezia2013.opx.pl