-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jeszcze bardziej się przestraszył.
Pieprzona romantyczka mi się trafiła- pomyślał.
Co tu kochać?
Tojakaś patologia i tyle.
Nie miał jednak odwagi powiedzieć, conaprawdę myśli.
Obładowany garami i słoikami staruszek ciągnąłswój monolog.
- Teraz idę pozmywać, a ty tu sobie siedz, mojaptaszyno.
Jak wszystko zrobię,wrócę, żeby ciw oczkapopatrzeć!
- Chodz, zostawmy ich - powiedział chłopak dodziewczyny, głosem już jednak
innym, dziwnie łagodnym i miękkim.
Przytuleni, dotarli dozalanej słońcempolany z zieloną, soczystą trawą.
Najpierw uniósł ją delikatnie do góry, potemułożył na tym leśnymposłaniu jak
dziecko.
Nie broniła się, przymknęła oczy i czekała.
Kiedy ją posiadł,krzyknęła:- Nareszcie!
Czuł,że stało się coś niezwykłego, czego nigdy dotądnie doświadczył.
Z żadnąnie był tak blisko.
Nie podejrzewał nawet, że to możliwe.
Scałowywał łzy,płynącepo policzkach, wąchałzapach jej włosów, jak myśliwskipies
obwąchiwałskórę, każdy kawałek jej ciała wydawał mu się cudem natury.
- Kocham cię - krzyczał do szumiącychsosen,a ona, zdziwiona gwałtownym
wyznaniem, szeptała:
-Wiem.
Ja też cię kocham.
Smakowała nie tylko jego ciało, ale i swój sukces.
Do tej pory nie rozumiała, co to znaczy posiadać władzę nadmężczyzną.
Terazdopiero poznała rozkosz
Zpiewaj, mojaptaszyno187
panowania.
Nie była zwykłą modliszką.
Była królowąmodliszek.
Leżeli na zielonej polanie, całując się, przytulając,głaszcząc, aż w końcu
zrobiło się pózno i trzeba byłowracać donamiotu.
A możezepchnąć kajak na wodę i odpłynąć - pomyślał przez chwilę.
Powiedział jednak:
- Zostańmy jeszcze.
Możemy przecież zostać- dodał, chociażdziewczyna nie protestowała.
Założyła się przecież o trzy dni.
Tyle czasu potrzebowała na zrealizowanie swojegoplanu.
Jeszcze niewiedziała, czy warto chcieć znim czegoś więcej, alepostanowiła, że
udowodni
tym głupim, zarozumiałymsukom, że go zdobędzie iwrócą jako para.
W nocy znowu się kochali.
A potem usnęli,utrudzeni sobą, upałem,podnieceniem.
Wstał pierwszy i jeszcze bardziej się starał, by poranna uczta była wspaniała.
Smarował kromkichleba, obierał starannie ogórki, kroił rzodkiewki.
Ona kąpała się, chlapiąc wodą.
- Zostaw tekanapki, chodzpopływać - wołała, nurkując blisko trzcin.
Przepłynął więc kilka metrów i wyszedł na brzeg.
Potem jedli, nie spiesząc się,przerywającposiłek pocałunkami.
Nie należała do szczególnie gadatliwych.
Poza tymniechciała mówić zbyt wiele, bojąc się, że ją na czymśzłapie, przejrzy
misterny
plan.
A jeśli uzna za głupsząod tych, z którymi był?
Lepiej schować się za podwójną gardą milczenia - uznała.
To go jeszcze bardziejonieśmieliło.
Zwykle panienki, które zaliczał, gdakały jak kwoki, czasem szczebiotały albo jęczały
w
akcie uniesienia.
Wolałby wiedzieć,.
188
z kim się przyjazni,jakich ma rodziców, o czym rozmawia z koleżankami.
Ale nie śmiał pytać.
Takjestnawet lepiej, a przynajmniej inaczej -uznał.
- Poszukajmy jagód, na pewno tu są -zaproponowała.
W końcu to lipiec,a wlipcu zawszesą jagody.
- Nie znoszę niczegozbierać- syknął.
Ale już przywyrazie zbierać, głos mu złagodniał.
- Dobrze, jakchcesz, tylko wezmę dwakubki - dokończył.
Lipcowe słońce nie miało litości.
Wysuszona ściółkaskrzypiała pod nogami.
Jagodowe krzaczki były pełne owoców, ale dziwnie małych i pokurczonych odsłońca.
Szli dalej i dalej, ażdo dziwnego obozowiskaz łopoczącymimasztami z pieluch i
prześcieradeł, które było domem tej śmiesznej pary.
Nocespędzalinałodzi, dniw lesie, na polanie.
Skryci za małymi świerkamiobserwowali staruszków, którzy - zdawałobysię -
odwczoraj ciągle siedzieli w tym samym miejscu.
Terazjednak mężczyznapróbował przestawić leżak wcień.
Najpierw sprawdził jego stabilność, a wreszcieprzeniósłstarą kobietę, kruchą jak
porcelanowa lalka,bezwolną niczymkukiełka.
Ciągle mruczała coś podnosem.
- Ona nie jest ślepa, tylko chora.
To alzheimer!
Czytałam, że wtedy się wszystko zapomina, nawet jeśći chodzić.
I ona to ma,jestempewna!
- Cicho, bo nas usłyszą - strofował chłopak, modulującgłos, by upomnienie
przypominało raczejmiłosne wyznanie.
Czuł się zakłopotany widokiem tychdwojga, złączonych ze sobą jakby dziwną nicią.
Wydawałomu się nawet, że przez chwilę widzi, jak stara kobieta odwija ją z kłębka
leżącego na kolanach.
Zpiewaj, moja ptaszyno189
Na twarzy mężczyzny nie było zniecierpliwienia, tylko zmęczenie, ale
ijakaśpromienna radość.
- Gorąco mojej ptaszynie.
Susza taka, że grzybówjak na lekarstwo.
Tylkojednego prawuska dzisiaj znalazłem.
Trzeba coś zaradzić.
Będę zaklinał dla ciebiedeszcz.
Na cztery strony świata, jak afrykański czarownik.
Deszczyku zachodni, przybywaj, bo grzybyniechcą rosnąć!
Deszczyku ze wschodu przybywaj -inaczej jagód nam zabraknie!
I ty z północy, i tyz południa.
Mężczyzna kłaniał się,wymachując kawałkiem paproci.
Na twarzy kobiety pojawił się jakiś grymas.
- Zmiejeszsię, że twój stary tak sięwygłupia?
Noto się śmiej, ale zobaczysz, że zaklęcie podziała.
Tylko trochę cierpliwości.
- Chodz już, idziemy - powiedział chłopak dodziewczyny.
-Poczekaj, może jeszcze coś fajnego do niej powie
- szepnęła.
Ale mężczyzna oddalił się.
Widzieli, jakwychylony z małego pomostu prał pieluchy.
Kobieta siedziała na leżaku, a może drzemała, zmęczona upałem.
- Zazdroszczę im, jużnie muszą niczego udawać
-szepnęła, chociaż byli w bezpiecznej odległości odobozowiska.
- A ty musisz?
- spytał.
Inagle przeraził się, żeprzez ten cały czas udawała, że dał sięwciągnąć w jakąś grę,
uknutą nie wiadomo czemu intrygę.
Nie, tonie może być prawda!
Jest na to za głupia,za mało cwana.
Przecież go kocha, powiedziała to.
Chciał znalezć potwierdzenie, że się nie myli, aledziewczynapatrzyła na
szumiącedrzewa.
190
- Chyba pogoda się zmieni - zauważyła.
Kiedy wracali,nagle lunąłdeszcz.
Biegli, by spakować koce i ręczniki.
Niestety, było już za pózno.
- Trudno, musimy jeszcze zostać.
Przecieżnie będziemy wozić tych mokrych szmat - oznajmił.
- To cudownie - odpowiedziała dziewczyna.
- Wierzysz, żemiłością możnazakląć deszcz?
-spytała.
Kosmiczna bzdura - pomyślał.
Powiedział: - Wierzę.
Rano nie chciało im się wstawać, postanowili spać
do południa.
Potem ona odgrzałagołąbki wyjęte ze
słoika.
- Zapasy się kończą.
Jak zostaniemy jeszcze kilkadni,będziesz musiał coś upolować - żartowała.
Onsiedział i patrzył jak zaczarowany na jej kocie ruchy,włosy rozświetlone słońcem.
Zamykał oczy, by sprawdzić, czy za chwilę znowu ją zobaczy.
- Zajrzymy do starych na polanę?
- spytała.
- Jasne - odpowiedział.
Iznowu zaczęli się skradać, chować za drzewami,kucać w trawie.
Kobieta i mężczyzna siedzieli w swoich leżakach.
On ciąglemówił, głosem łagodnym, jakdodziecka.
- Zjadłaś batonik, ale cukierka nie dam, bo od cukierków zęby by się nam
popsuły.
Za to odrodzyneknajwyżej protezy.
No, otwórz buzię, wsypięci kilka.
A potem radio nastawię głośniej.
Presley śpiewa.
Pięknie- prawda?
Nie, zmieniam zdanie - jednak ty piękniej.
Wyłączę Presleya, żebyci nie robił konkurencji.
Zpiewaj,moja ptaszyno!
- Jak myślisz, ile mogą mieć lat?
- spytała dziewczyna.
- Pewnie zosiemdziesiąt- odpowiedział chłopak.
Zpiewaj,moja ptaszyno 191
- Widzisz, miłość nieumiera!
Jest tak długo, jak tego chcemy - cieszyła się jak dziecko.
- Wystarczy tylko kochać! [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zambezia2013.opx.pl