-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
lata, aż zrobimy się starzy. . .
Wśród dzikich trysnął śmiech drżący, srebrzysty, nierzeczywisty śmiech,
i odbił się w skałach echem. Gniew wstrząsnął Ralfem. Głos mu się załamał.
Czy nie rozumiecie, malowane błazny? Sam, Eryk, Prosiaczek i ja to za
mało. Próbowaliśmy utrzymać ogień, ale nie potrafiliśmy. A wy tylko bawicie się
i polujecie. . .
Wskazał włócznią nad ich głowy, gdzie w perłowym powietrzu rozpływała się
smużka dymu.
Spójrzcie na to! To ma być ognisko sygnalne? To jest ognisko do goto-
wania jedzenia. Zaraz napchacie sobie brzuchy i skończy się dym. Czy wy nie
rozumiecie? Tam każdej chwili może pokazać się okręt. . .
Urwał, pokonany milczeniem i ufarbowaną anonimowością grupy strzegącej
wejścia.
Wódz otworzył różowe usta i odezwał się do Samieryka, który stał pomiędzy
nim a jego szczepem:
Hej, wy! Cofnijcie się do tyłu.
Nikt mu nie odpowiedział. Blizniacy, zaskoczeni, patrzyli na siebie, a uspo-
kojony zaprzestaniem bójki Prosiaczek ostrożnie wstał. Jack spojrzał na Ralfa,
a potem znów na blizniaków.
Chwytać ich
Nikł się nic poruszył. Jack krzyknął gniewnie:
Powiedziałem: chwytać ich!
Nerwowo i niezręcznie dzicy otoczyli Samieryka. Znów rozległ się srebrzysty
śmiech. Samieryk zdobył się na protest cywilizowanych ludzi.
No co!
. . . słowo daję!
Zabrano im włócznie.
Związać ich!
135
Ralf krzyknÄ…Å‚ rozpaczliwie do zielono-czarnej maski:
Jack!
Dalej! związać ich!
Wyczuwszy odrębność Samieryka, grupa dzikich zdała sobie sprawę z własnej
mocy. Podnieceni, niezgrabnie powalili blizniaków na ziemię. Jack działał jak
natchniony. Wiedział, że Ralf spróbuje odsieczy. Zatoczył włócznią młynka poza
siebie, aż zafurczała w powietrzu, i Ralf ledwie zdołał odparować cios. Za nimi
szczep i blizniacy utworzyli rozwrzeszczaną, podrygującą kupę. Prosiaczek znów
się skulił. Potem dzicy odstąpili odsłaniając leżących na ziemi blizniaków. Jack
zwrócił się do Ralfa mówiąc przez zaciśnięte zęby:
Widzisz? Robią, co im każę.
Znowu zrobiło się cicho. Blizniacy leżeli skrępowani, a szczep patrzył na Ral-
fa ciekawy, co teraz zrobi. Ralf przebiegł po nich wzrokiem spoza grzywy włosów,
potem spojrzał na mizerny dym.
Porwał go gniew. Wrzasnął do Jacka:
Jesteś bydlę, świnia i złodziej!
Natarł na niego.
Jack, wiedząc, że to kryzys, natarł również. Zderzyli się ze sobą i odskoczy-
li. Jack wyrżnął Ralfa pięścią w ucho, ale aż jęknął, gdy dostał cios w brzuch.
Potem stali naprzeciwko siebie zdyszani i wściekli, lecz onieśmieleni wzajem-
ną zajadłością. Zdali sobie nagle sprawę z towarzyszącej ich walce wrzawy
zagrzewających przenikliwych krzyków dzikich.
Do Ralfa dotarł głos Prosiaczka:
Dajcie mi coś powiedzieć!
Stał w pyle walki, a kiedy szczep zorientował się w jego zamiarze, przenikliwe
wrzaski zmieniły się w nieustający gwizd.
Prosiaczek uniósł konchę i gwizd nieco ustał, ale za chwilę zabrzmiał z jeszcze
większą siłą.
Trzymam konchÄ™!
Zaczął krzyczeć:
Mówię wam, że trzymam konchę!
Nieoczekiwanie zrobiła się cisza; szczep chciał się dowiedzieć, co zabawnego
ma do powiedzenia Prosiaczek.
Cisza i milczenie; ale w tym milczeniu Ralf usłyszał dziwny dzwięk przy swo-
jej głowie. Nastawił ucha i znów go usłyszał; słabiutki świst w powietrzu. Ktoś
rzucał kamieniami. To Roger. Jedną ręką rzucał, a drugiej nie spuszczał z lewara.
Pod nim, w dole, Ralf wyglądał jak zmierzwiona strzecha włosów, a Prosiaczek
jak wór tłuszczu.
Muszę wam to powiedzieć. Postępujecie jak dzieciaki.
Gwizd podniósł się na nowo i zaraz ucichł, gdy Prosiaczek uniósł białą, cza-
rodziejskÄ… muszlÄ™.
136
Co lepsze, czy być bandą wymalowanych dzikusów, jak wy, czy rozsądny-
mi ludzmi, jak Ralf?
Dzicy podnieśli wrzask. Prosiaczek znowu zaczął krzyczeć.
Co lepsze, prawo i zgoda, czy polowanie i zabijanie?
Znowu wrzawa i znowu świst w powietrzu. Ralf przekrzyczał hałas:
Co lepsze, prawo i ocalenie, czy polowanie i niszczenie?
Teraz i Jack wrzeszczał i Ralf już nie mógł ich przekrzyczeć. Jack wycofał
się ku dzikim i tworzyli teraz zwarty mur jeżący się włóczniami. Zaczęli myśleć
o ataku; gotowali się, by zmieść wroga z przejścia. Ralf stał zwrócony do nich
trochę bokiem, z włócznią w pogotowiu. Przy nim Prosiaczek trzymał talizman,
kruche, lśniące piękno, muszlę. Biła w nich burza wrzasków, śpiew nienawiści.
Wysoko nad nimi Roger w delirycznym niepohamowaniu nacisnął całym cięża-
rem na lewar.
Ralf usłyszał spadającą skałę dużo wcześniej, niż ją spostrzegł. Poczuł pod
stopami drgnienie i usłyszał gruchot kamieni na szczycie. Potem olbrzymi odłam
grzmotnął w skalny pomost i Ralf rzucił się na płask na ziemię, a dzicy wrzasnęli.
Blok zawadził w locie Prosiaczka ocierając się o jego bok - koncha rozprysła
się na drobne kawałeczki i przestała istnieć. Prosiaczek, bez słowa, nie zdążywszy
nawet jęknąć, poleciał łukiem obracając się w powietrzu. Blok odbił się jeszcze
dwa razy i znikł w gąszczu lasu. Chłopiec spadł plecami na czerwoną, kwadratową
skałę czterdzieści stóp niżej w morzu. Z pękniętej czaszki coś wypłynęło i zabar- [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zambezia2013.opx.pl