-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zaprowadziły ją do fontanny pośrodku trawnika, wokół którego
uprawiała kiedyś poranny jogging przed lekcjami w liceum. Nic się tu
nie zmieniło - te same zielone krzesła, te same dziecinne żaglówki
pływające w okrągłym basenie przy fontannie. Zatrzymała się przy
niej przez chwilę, popatrzyła na pławiące się w wodzie kaczki i
rybitwy.
Z drugiej strony ogrodu, równolegle do ulicy Guynemer, ciągnęła
siÄ™ ulica Madame, gdzie jej rodzice wynajmowali kiedyÅ› mieszkanie.
Ciekawe, czy jest tam jeszcze karuzela, i huśtawki, i pani sprzedająca
cukrową watę? Zapragnęła nagle odwiedzić to miejsce i pokrzepić się
wspomnieniami.
Wspięła się po białych schodach, weszła w jedną z wąskich alejek
prowadzÄ…cych do teatrzyku Guignola i placu zabaw. Karuzela,
identyczna jak ta z jej wspomnień, nadal stała pośrodku, drewniane
kolorowe konie brykały zawieszone w powietrzu. Trochę dalej w
stronę oranżerii, wokół kortów tenisowych i odzianych na biało
graczy, kwitły wiosną na fioletowo drzewa, a młodzież grała w
koszykówkę na wyasfaltowanym terenie z jednym koszem.
Wyszła od strony ulicy Fleurus, znalazła się na ulicy Madame,
zatrzymała się naprzeciwko kamienicy, gdzie mieszkała przez trzy
lata, i odnalazła okno swego pokoju. Białe zasłony zastąpiły te w
zielono - niebieskie pasy.
Kilka minut pózniej usiadła na tarasie kawiarni na rogu ulicy
Vavin i d'Assas. Zamówiła kawę z kroplą mleka, przypomniała sobie
popołudnia spędzone tu z bratem i przyjaciółmi, papierosy, lemoniadę
z miętą lub z piwem, plecaki z wysypującymi się piórnikami, lekcje z
fizyki lub z matmy przepisane byle jak w czasie przerwy, kartki
wypadające z notatników i książki z pozaginanymi rogami. Mieli tu
dużo więcej wolności i samodzielności niż w Stanach. Z pewnością
jest to kwestia miejsca, dużego miasta. Niekończące się dyskusje,
klasowe zdjęcia, Maksim, pasjonat piłki ręcznej, jej pierwsza miłość.
Naprzeciwko wznosiło się dumnie jej świeżo odnowione liceum
Montaigne przypominające okręt płynący ku nowej przyszłości.
Dopiła kawę. Na ulicy zawahała się chwilę, po czym wróciła do
ogrodu i ruszyła wzdłuż ulicy Auguste - Comte od strony szpaleru
grusz Shiva o poziomo rozpostartych gałęziach.
Mogłaby maszerować tak bez końca, ale u wylotu bulwaru Saint
Michel zdecydowała się jednak wsiąść do autobusu numer 38.
Rozdział 11
Dokładnie w tej samej chwili kiedy Mirna wyszła z galerii Dalila,
by udać się na basen w Halach (Les Halles: jedna z dwudziestu
dzielnic Paryża), James Allen zbliżał się do placu Denfert -
Rochereau. Jedyna rzecz, na jaką miał ochotę, to spotkanie z Mirną.
Niesamowity błękit nieba, świeży powiew wiosny, satynowa zieleń
wykluwających się pączków drzew wprawiły go w pogodny nastrój.
Za pomocą uprzejmego: Przepraszam, że przeszkadzam, ale...",
które przewodnik po Francji polecał jako jedyne magiczne zaklęcie,
dzięki któremu można liczyć na pomoc każdego, nawet mocno
spieszącego się przechodnia, James Allen dotarł wreszcie do Popadom
& Co, nieopodal ulicy Gassendi. Wejście pomalowane było na
fioletowo - zielono, kołysał się nad nim szyld w kształcie słonia, a na
chodniku stały dwa małe, okrągłe, zajęte już stoliki.
Z miejsca, w którym się znajdował trudno mu było dostrzec
cokolwiek z tego, co działo się wewnątrz. Pojawiły się zarysy dwóch
postaci: z pewnością Mirna i jej matka. Serce waliło mu jak młotem,
kiedy przechodził przez ulicę. Poprawił marynarkę, przyczesał włosy i
zdecydowanym krokiem wszedł do środka.
Powitały go korzenne zapachy. Cztery osoby stały w kolejce,
dwie siedziały przy stoliku w głębi sali. Ani śladu Mirny i Carlotty.
Między kasą i stolikami uwijała się Pimmi. Kiedy nadeszła jego kolej,
stało już za nim sporo osób. Wybrał menu za sześć euro, na miejscu,
na wejście raita, palak paneer jako danie i nan z serem.
Pimmi Sharmę ucieszył widok Jamesa Allena, więc uśmiechnęła
się do niego szeroko, kiedy zbliżył się do kasy. Powiadomiła go
współczującym tonem, że Mirna w środy ma wolne. Wiadomość ta
zasmuciła go: tak mile rozpoczęty dzień stracił trochę blasku.
Siedząc wśród małych cumulusów przypominających apetyczne
bezy, Kupidyn Lilian ciężko westchnął.
James Allen usiadł przy stoliku w głębi, pozwoliło mu to
obserwować salę. Już dawno nie jadł pysznego dania ze szpinakiem i
kozim serem i na samą myśl ciekła mu ślinka.
- Przepraszam, czy nie jesteś przypadkiem Lilian Stevenson? [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zambezia2013.opx.pl