• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    szantażysta znów działa. Czy pan zwrócił uwagę na słowa:  Zwrócono nam
    uwagę... . Chciałbym tylko wiedzieć, kto zwrócił uwagę.
    - Dowiem się - oznajmił stanowczo. - To nie powinno być trudne. I
    zlekceważ ten list. Teraz nie ma mowy o twojej przeprowadzce.
    - Jak macie zamiar to załatwić? Myślę o zwróceniu naszych licencji.
    Jak to chcecie wyjaśnić?
    Uniósł brwi. - Najważniejsze, że nie musimy uzasadniać swoich
    decyzji.
    Sdumiłem śmiech. Ten system ma swoje zalety.
    Lord Ferth usiadł ponownie i włożył list do teczki. Potem schował też
    magnetofon. - Skandal tego rodzaju mógłby wyrządzić wiele szkód wyścigom
    konnym - powiedział, ostrożnie dobierając słowa.
    - Zatem pan chce, żebym odebrał licencję i siedział cicho?
    - No... tak.
    - I nie ścigał szantażysty, w razie gdyby zdradził tajemnicę?
    - Właśnie. - Uspokoił się, widząc, że zrozumiałem.
    - Nie - podkreśliłem.
    - Dlaczego nie? - W jego głosie była perswazja.
    - Ponieważ usiłował mnie zabić.
    - Co?
    Pokazałem mu kawałek kolektora wydechowego i wyjaśniłem, co się
    stało.
    - Zrobił to ktoś w czasie balu. A to oznacza, że nasz szantażysta był
    jednym z sześciuset gości i nie stanowiło to dla niego większego problemu.
    Można raczej wykluczyć kobiety, bo tylko kilka z nich byłoby w stanie w
    stroju balowym wywiercić otwór w żeliwie. Od razu zwróciłoby to uwagę,
    gdyby ktoś zobaczył. Zatem pozostaje trzystu mężczyzn.
    - Ten ktoś musiał znać twój samochód - zauważył. - Ogranicza to
    liczbÄ™ podejrzanych.
    - Niekoniecznie. Każdy mógł widzieć, jak odjeżdżam tym samochodem
    po wyścigach. Niestety ten samochód rzuca się w oczy. A ja przyjechałem
    pózno na bal. I zaparkowałem z tyłu.
    - Czy... - Chrząknął. - Czy policja została w to wciągnięta?
    - Jeśli ma pan na myśli, czy teraz zajmują się sprawą usiłowania
    morderstwa, to nie. Natomiast jeśli chce się pan dowiedzieć, czy zamierzam
    zażądać, by rozpoczęli śledztwo, to odpowiem, że nie podjąłem jeszcze
    decyzji.
    - Jak zainteresujesz policję jakąś sprawą, będą się nią zajmować do
    końca.
    - Z drugiej strony, jeżeli nie zainteresuję, szantażysta może znów mnie
    zaatakować. Następnym razem może być trochę bardziej precyzyjny, a to
    wystarczy.
    - Hm. - Pomyślał. - Jednak jeśli teraz dasz wszystkim do zrozumienia,
    że już nie szukasz osoby odpowiedzialnej za dyskwalifikację... może nie
    będzie próbował ponownie.
    - Czy pan naprawdę myśli, że będzie lepiej dla wyścigów, gdy
    pozostawimy posługującego się szantażem mordercę na wolności? -
    zapytałem zdziwiony.
    - Lepsze to niż publiczny skandal. - Głos dyplomacji.
    - A jeśli on nie będzie chciał postąpić tak, jak pan myśli, i zabije
    mnie... Czy to pomoże wyciszyć skandal?
    Nie odpowiedział, tylko zmierzył mnie przenikliwym wzrokiem.
    - No dobrze - powiedziałem. - %7ładnej policji.
    - Dziękuję.
    - Tylko my. My musimy to zrobić, sami. Znalezć go i rozprawić się z
    nim.
    - Co konkretnie masz na myśli?
    - Ja go znajdÄ™, a pan siÄ™ nim zajmie.
    - Przypuszczam, że tak, byś był zadowolony - zauważył złośliwie.
    - Oczywiście!
    - A co z lordem Gowerym?
    - Całkowicie należy do pana. Nie powiem o tym ani słowa Dexterowi
    Cranfieldowi.
    - Bardzo dobrze. - Wstał.
    Ja za pomocą kul też zwlokłem się z łóżka.
    - Jeszcze jedno - rzuciłem. - Czy mógłby pan sprawić, żeby przesłano
    mi tę kopertę, którą otrzymał lord Gowery?
    - Mam ją przy sobie. - Bez wahania wyjął z teczki dużą kopertę i
    położył ją na łóżku. - Zrozumiesz, z jaką ulgą rzucił się na przesyłkę.
    - Zapewne - przyznałem.
    Ruszył przez salon w stronę drzwi wejściowych. Zatrzymał się przy
    komodzie, by włożyć płaszcz.
    - Czy Cranfield może powiedzieć właścicielom, żeby z powrotem
    przywiezli do niego swoje konie? - spytałem. - Im wcześniej, tym lepiej.
    Rozumie pan, wyścigi w Cheltenham.
    - Daj mi czas do jutra rana. Kilku innych ludzi musi siÄ™ najpierw o tym
    dowiedzieć.
    - Dobrze.
    Wyciągnął rękę. Przełożyłem kulę z prawej do lewej ręki i uścisnąłem
    mu dłoń.
    - Może wkrótce pewnego dnia... kiedy to wszystko się skończy... zjemy
    razem obiad? - zaproponował.
    - Z przyjemnością.
    - Zwietnie. - Wziął melonik i teczkę. Po raz ostatni w zadumie omiód
    wzrokiem mieszkanie, skinął do mnie, jakby chciał ostatecznie potwierdzić
    decyzję, i spokojnie wyszedł.
    Aja zadzwoniłem do ortopedy, który regularnie leczył mnie po
    upadkach.
    - Chciałbym zdjąć gips.
    Zaczął długą gadkę, z której wynikało, że może to zrobić za dwa, trzy
    tygodnie.
    - W poniedziałek - powiedziałem.
    - Ja zrezygnujÄ™ wtedy z leczenia pana.
    - We wtorek własnoręcznie usunę gips dłutem...
    Zawsze sypiałem w krótkich piżamach, które teraz okazały się
    wygodne w użyciu. Szamotałem się w zielonkawo-białej pościeli w kratkę,
    którą kupiłem rok temu w Liverpoolu. Myśli miałem wtedy zajęte zbliżającą
    się gonitwą o Wielką Narodową i nie zastanawiałem się, jak się będzie
    komponowała w pokoju o szóstej w zimowy poranek.
    Przygnębiony Tony przyniósł kawałek duszonej wołowiny. Kiedy mu
    powiedziałem, że nie będę musiał się wyprowadzić, pozostał, by to uczcić. W
    efekcie znów wypił całą moją whisky.
    Gdy wyszedł, wróciłem do łóżka i zacząłem czytać oświadczenia, które
    doprowadziły mnie nad otchłań. Rzeczywiście były przekonujące. Starannie
    napisane, przejrzyste, budzÄ…ce zaufanie. Nawet po kilkakrotnym
    przeczytaniu nie można było powiedzieć, że są produktem wrogości.
    Pozbawione emocji. Chłodne. Niszczące.
    Charles Richard West jest przygotowany, żeby zeznać, że w czasie
    gonitwy, na drugim okrążeniu, pól mili przed metą, usłyszał, jak Hughes
    powiedział, że ma zamiar zwolnić, żeby nie być na pozycji umożliwiającej mu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl