• [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    Godziny ciągnęły się bez końca. Znów wyruszyła na wędrówkę
    dookoła celi. Ponownie położyła się na łóżku. Poprzestawiała meble.
    Jeden stół. Dwa krzesła. Jedno łóżko. Porządki nie zabierały zbyt
    wiele czasu. Zastanawiała się nad przesunięciem szafy, ale uznała, że
    jest zbyt ciężka. Poza tym hałas mógłby ściągnąć tu strażników,
    chcących sprawdzić, co takiego się wyprawia, ona zaś nie miała
    ochoty ich oglądać. Po raz kolejny obejrzała żelazne pręty. W pewnej
    chwili chwyciła buteleczkę z kwasem, którą wcześniej odłożyła do
    stałej kryjówki nad oknem. Potrząsnęła, żeby zobaczyć, ile zostało.
    Pózniej, odzyskując panowanie nad nerwami, odłożyła naczyńko.
    Wyciągnęła się właśnie na łóżku przestawionym w nowe
    miejsce, gdy usłyszała rozkazy wykrzykiwane na dziedzińcu.
    Pospiesznie wstała, podeszła do okna. Oddział Skottów opuszczał
    zamek.
    - Szybko poszło - mruknęła do siebie.
    MacHaddish przebywał tu niecałe sześć godzin. Albo rozmowa z
    Kerenem przyniosła pożądany efekt, albo dokładnie odwrotnie. Ze
    sposobu, w jaki obaj mężczyzni uścisnęli sobie dłonie i tego, jak
    serdecznie Keren poklepywał Skotta po ramieniu, wywnioskowała, że
    w grę wchodzi raczej pierwsza ewentualność. Zerknęła na niebo.
    Słoneczne światło szybko szarzało, zbliżał się wieczór. Tej nocy
    wyśle Willowi wiadomość. Trzeba natychmiast powiadomić
    przyjaciela. Miała świadomość, że jeśli nawet Will osobiście nie
    obserwuje zamku, to i tak zostawił kogoś wśród drzew. Ten ktoś
    zapisze informację ukrytą w świetlnych sygnałach, a Will pózniej ją
    rozszyfruje.
    Ponownie zadudnił zwodzony most. Rozległ się zgrzyt
    podnoszonej kraty. Skottowie opuszczali zamek. Alyss patrzyła za
    nimi przez chwilę, gdy niespiesznym truchtem sunęli wśród
    sięgających kolan krzewów janowca. Kierowali się z powrotem na
    północ, szlakiem ku granicy z Pictą. Pózniej zasłoniła ich bryła
    północno-wschodniej wieży, więc Alyss odsunęła się od okna.
    Wiatr zmienił kierunek. Wtłaczał teraz lodowaty oddech wprost
    w otwarte okno, sprawiając, że mizerny ogień w kominku na przemian
    wystrzelał i przygasał. Alyss rozwiązała sznur od zasłony, ciężka
    tkanina opadła na okno, tamując większość podmuchów. Nagła
    ciemność w pokoju przygnębiła kurierkę, więc zapaliła małą lampkę.
    Pół godziny pózniej usłyszała odgłos klucza w zamku. W
    drzwiach stanął Keren.
    Spodziewała się, że będzie puchł z dumy, chełpiąc się sukcesem.
    Przecież jego plan rozwijał się pomyślnie. Jednak czarny rycerz
    wydawał się przybity, roztargniony. Spytała go o MacHaddisha, lecz
    ze złością zmienił temat. Nie chciał rozmawiać o skottyjskim
    generale. Zamiast tego rozprawiał o własnym dzieciństwie, o
    dorastaniu w północnej krainie, o wiosennych i letnich polowaniach, o
    poznawaniu lasów i strumieni oraz o śnieżnych zimowych okowach,
    które skutecznie więziły mieszkańców Macindaw. Zapytał ją o jej
    dzieciństwo, więc opowiedziała mu pokrótce o sierocińcu w Redmont,
    gdzie baron Arald zapewnił wychowanie osieroconym dzieciom tych
    poddanych, którzy stracili życie w jego służbie.
    Jednak gdy tak gawędzili, Alyss wyczuwała, że jest coś, o czym
    Keren nie mówi, czemu nie chce stawić czoła.
    I dotarło do niej, co to takiego. Zamiast triumfu, że plan działa,
    Keren odczuwał żal. %7łałował, że nieodwołalnie wkroczył na ścieżkę,
    która oddala go od wszystkiego, co znał i co przez lata było drogie
    jego sercu. Kroczył drogą, z której nie dało się już zawrócić.
    Przyniesiono wieczorny posiłek dla Alyss. Keren nagle poszukał
    błahej wymówki, by odejść. Alyss w zadumie usiadła przy stole.
    Gapiła się na miskę z potrawką. Rozumiała, że sprawa robi się coraz
    poważniejsza, a wydarzenia nabierają nieoczekiwanego rozpędu.
    Wreszcie służąca przyszła po tacę. Alyss postanowiła znów
    zabrać się za przepalanie prętów.
    Rozdział 16
    Plan zasadzki był jasny.
    Will wybrał miejsce w pobliżu tymczasowego obozowiska,
    gdzie znajdował się stosunkowo długi i prosty odcinek ścieżki.
    Gundar oraz dziewięciu jego Skandian ukryją się tam między
    drzewami po obu stronach, na początkowym odcinku, tuż za
    pierwszym zakrętem. Kiedy Skottowie ich miną, wilki morskie
    zyskają sposobność, aby zaskoczyć wroga, uderzając od tyłu.
    Will wraz z Horace'em zajmą pozycję przy końcu odcinka, przed
    kolejnym zakrętem. Stamtąd ściągną na siebie uwagę nieprzyjaciela.
    Zgodnie z planem, Will oraz Horace mieli się pokazać i zakrzyknąć
    do Skottów, by się zatrzymali. Wtedy uwaga Skottów skupi się na
    nich. Tymczasem Skandianie błyskawicznie wypadną spomiędzy
    drzew, pokazując się za plecami intruzów. Skottowie zrozumieją, że
    zostali otoczeni przez liczniejsze siły i że opór jest daremny. Dwaj
    młodzi ludzie musieli jeszcze zastanowić się, co zrobią z
    dziewięcioma jeńcami, kiedy już ich skrępują. Należy coś dla nich
    wymyślić na czas niewoli. Lecz Will stwierdził, że tym problemem
    zajmie się pózniej. Z własnego doświadczenia oraz dzięki obserwacji
    Halta i radom mistrza wiedział, że samo pojawienie się zwiadowcy
    często wystarczy, żeby wrogowie upadli na duchu. A zdarzało się
    nawet, choć raczej w skrajnych przypadkach, iż oddziały liczniejsze
    niż skottyjski poddawały się pojedynczym członkom Korpusu bez
    walki. Will nie liczył na tak korzystne rozstrzygnięcie, wszelako
    sądził, że widok zwiadowcy sprawi przynajmniej jedno - Skottowie
    się zawahają - zaś moment niepewności da Skandianom okazję, by
    mogli wkroczyć i rozbroić przeciwników.
    Will osiągnął linię drzew, znacznie wyprzedzając Skottów.
    Zgodnie z jego instrukcjami, jeden ze Skandian trzymał tam straż.
    Zaalarmowany wojownik poderwał się na równe nogi, gdy zwiadowca
    niespodziewanie wyłonił się z wieczornego półmroku tuż przed nim.
    Nie zwlekając, sięgnął po topór oparty o drzewo, na szczęście Will w
    porę go powstrzymał.
    - Spokojnie! - Zsunął kaptur opończy, by wartownik mógł
    zobaczyć twarz. - To tylko ja.
    - Na brodę Gorloga, zwiadowco - sapnął Skandianin, potrząsając
    głową. - Wystraszyłeś mnie jak sam diabeł.
    Długobrody Gorlog, o zakrzywionych rogach oraz zębiskach
    przypominających kły, należał do pomniejszych skandyjskich bóstw.
    Willowi już zdarzało się słyszeć, jak Skandianie, jeśli ich coś
    zaskakuje, przywołują wszystkie Gorlogowe atrybuty. Teraz jednak
    nie marnował czasu na dyskusję o urodzie tych lub innych bożków.
    - Są w drodze - rzucił spiesznie. - Ruszajmy.
    Skandianin spojrzeniem omiótł równinę wokół zamku. Dostrzegł
    w oddali małą grupę mężczyzn. Zbliżali się w ich stronę. Odwrócił się
    do zwiadowcy, lecz Will już gnał wzdłuż szlaku do miejsca zasadzki.
    Skandianin w pośpiechu ruszył za zwiadowcą. Podobnie jak Horace,
    był zaintrygowany sposobem, w jaki postać w opończy to się
    pojawiała, to znikała. Brnął wąską ścieżką, goniąc za ulotnym
    kształtem.
    Horace czekał na zakręcie ścieżki wyznaczającym początek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl