• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    nagim człowieku, zwłaszcza że przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka, a ubieranie się
    jest tylko przyzwyczajeniem (należałoby również podkreślić rolę pamięci z punktu widzenia
    przyzwyczajenia, jako że nie może być ona wiązana całkowicie  tak jak czyni to Kant  z
    prądami wyładowań nerwowych w jednostce).
    Jednak, ponieważ istnieje coś takiego jak łaska, Józef nie zapomniał dać swemu wiernemu
    rumakowi porannego jogurtu i rozmontował swoją depsydrę tak, że aż wyskoczyła z niej
    sprężyna.
    Wtedy, wróciwszy do czwartej pieczary, dostrzegł na ścianie wypisaną ognistymi literami
    dziwną zagadkę, wymyśloną przez pierwszą wróżkę. A jego pracowite przyzwyczajenia
    wzięły górę, toteż włożył dół i poszedł na małą przechadzkę do piątej pieczary.
    Rozdział piąty
    Uwaga: ten fragment jest poetycki
    Jeszcze nie przekroczył jej progu. A ona czekała tam pusta, jakby wypełniona nocą, z
    dochodzącym z otchłani, jakby odgłosem pocałunków, szmerem zródełka, które biło skrycie,
    by zagubić się pośród piasków.
    Tylko jeden promień, przybyły nie wiadomo skąd spływał ze sklepienia ku małemu
    świetlistemu krążkowi, gdzie można było odczytać dość szczególne hieroglify. Były to cyfry,
    a Józef je przeczytał:
    6 2
    ©
    2 9 7
    2
    2 3.6 4.1
    1.2,3 5.2,4,5
    6.6
    Józef pojął to równie szybko jak gdyby mu powiedziano:  podłoga w pieczarze". W gruncie
    rzeczy znał zagadkę na pamięć, zważywszy, że patrzył na nią rankiem, mając pusty mózg
    człowieka cierpiącego na amnezję, dokąd bardzo chciały wskoczyć nowe rzeczy. I to miało
    znaczyć tyle, że wystarczy patrzeć, aby widzieć.
    Wziął więc motykę o trzonku bukowym i oczywiście nic nie znalazł. Od buku narobił sobie
    tylko bąbli, gdyż jest to drewno czyniące zło i wziąwszy scyzoryk poszedł ściąć jesion.
    Wykonał mały trzonek, elegancki i mocny, w którym gracja przestrzenna łączyła się z
    solidnością w najlepszym gatunku. Przymocował go do żelaza motyki, a ono po kilku
    grymasach raczyło się trzymać, i zaczął kopać.
    Od pierwszego uderzenia podłoga w pieczarze rozprysła się w drobny mak, a Józef wpadł
    głową naprzód w studnię zielonego cienia, w której nie było widać dna. Miał fart, bo w cieniu
    można oddychać: w wodzie mógłby się obąblować.
    W owym mroku pływały dziwne, pierzaste stwory robiące  kot, kot, kodak!" Józef nie
    wiedział, co to może być, bo było ciemno, lecz wydaje się, że gdyby było jasno, to okazałoby
    się zapewne, że to kury.
    Potem spadał dalej. Po roku pomyślał sobie, że dość już tego i stanął. O cudzie! Jego wierny
    rumak był tam i patrzył na niego swymi prostodusznymi oczami. Należy powiedzieć, że mrok
    zniknął i widać było wyraznie, a jeżówce jak okiem sięgnąć nie zajmowały się swoimi
    sprawami.
    Rycerz stwierdził wówczas, że znajduje się w ogrodach miejskich, w mieście Króla
    Błękitnych Księżyców, za morzami i górami, w kraju gdzie nikt nie umiera przed
    osiągnięciem osiemnastego roku życia.
    Ponieważ dłużej niż zwykle przeglądał się w fontannie, dostrzegł na wprost swej twarzy,
    lśniący na fali, zachwycający obraz. Najmłodsza córka króla właśnie umyła sobie ręce po
    zjedzeniu homara; woniejące to danie. Zdegustowany Józef poszedł przeglądać się gdzie
    indziej, co nie przeszkodziło księżniczce zaprosić go na wieczór, na kolację. Najpierw nie
    śmiał się zgodzić (nadal był całkiem goły), lecz ona szybko poprawiła mu humor także się
    rozbierając i pozwalając mu na smyranie jej po pępku.
    Wieczorem Józef przeprowadził toaletę, to znaczy że przy pomocy wiadra wody i grzebienia
    rozdzielił swe włosy na dwie równe części, jedną spuścił na prawe ucho, drugą na lewe i tak
    odziany udał się na festyn (tym razem nie wykorzystał wiadra wody, lecz rumak był bardzo
    zadowolony mogąc ją wypić).
    Po drodze napotkał staruszkę, która rzekła do niego grobowym głosem:  Józefie, nie idz na
    festyn.
    Józef zaśmiał się i przeszedł mimo.
    Po stu krokach jeszcze starsza od poprzedniej staruszka rzekła do niego:  Józefie! Nie idz na
    festyn tonem jeszcze bardziej grobowym.
     Dlaczego, babciu?  zapytał Józef.
     Księżniczka, gdy tylko ujrzałeś ją nagą, poprzysięgła ci śmierć i wszystko, co ci tam
    podadzą, będzie zatrute.
    Józef pomyślał:  w gruncie rzeczy to ona jest fatalnie niezgrabna", lecz jako dobrze
    wychowany młodzieniec zachował tę opinię dla siebie i zadowolił się obcięciem gałązki
    leszczyny z żywopłotu ciągnącego się wzdłuż drogi. Potem ruszył dalej.
    Przejeżdżała jakaś kareta, więc wskoczył do niej i znalazł się u boku pięknej damy, odzianej
    w suknię ze złotogłowiu, w której rozpoznał jedną z owych panien nie do towarzystwa,
    nawiedzajÄ…cych najpodlejsze dzielnice miast.
     Jedzie pani na festyn?  zapytał Józef.
     No  odparła macając go po udzie, by sprawdzić czy ptaszek jest taki jak klatka.
     A zatem usiądzmy obok siebie  rzekł Józef pełen galanterii. Potem już nie powiedział
    ani słowa aż do przyjazdu na miejsce.
    U wejścia do pałacu stał lokaj w skórzanych spodenkach. Otworzył drzwiczki karety i pomógł
    Józefowi i jego towarzyszce zejść, używając w tym celu składanego stopnia, podstawionego
    pod wehikuł dzięki jego staraniom.
    Nadjeżdżała kolejna karoca.
     Wio  krzyknął stangret. I kareta stanęła. Wysiadł z niej Bartolomeusz z żoną, lichwiarz,
    dobrze znany Józefowi, który bardzo go lubił za jego swadę i cięty język. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl