• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    chu, wezbrane strumienie powróciły do swych łożysk, a roje ptactwa znowu napełniły bór
    wesołym gwarem. I mnie też tęsknota opuściła, a na widok odradzającej się wiosny i dusza
    odżyła, i nadzieja wstąpiła w serce.
    62
    Gospodarz, rolnik, posiadacz tak znakomitych obszarów ziemi, nie mógł gnuśnieć w bez-
    czynności. Trzeba było pomyśleć o wysianiu trzech kwaterek jęczmienia. To nie żarty grunt
    pod niego uprawić?
    Zabrawszy więc motykę, łopatę, łuk i strzały, wpakowawszy kosz na plecy, osłonięty para-
    solem, wyelegantowany w letni kostium, puściłem się w drogę do owej pięknej doliny, przed
    zimą odkrytej. Rozważywszy dobrze jej położenie, udałem się drogą daleko bliższą, wprost
    przez las.
    Zapomniałem powiedzieć, że w ciągu zimy, a osobliwie też przy jej schyłku, zupełnie mię-
    sa mi brakowało. Zające gdzieś się pokryły, o kozach ani słychu, ptaki wyniosły się w inne
    strony, jednym słowem odbyłem post bardzo ścisły i wyglądałem jak niedzwiedz na wiosnę.
    W końcu żyłem tylko gotowaną kukurydzą, której miałem zapas i mlekiem. Kozy mało go
    dawały nie mając paszy dostatecznej, a i tą trochę musiałem dzielić się z kozlętami. Otóż na
    drugą zimę postanowiłem przygotować zapas solonego mięsa, powiększyć moją trzódkę, aby
    czasem z niej można wybrać na rzez kozlątko, a nareszcie postarać się o zapas tłuszczu.
    Po trzygodzinnej wędrówce przybyłem do miejsca przeznaczonego. Nic się nie zmieniło
    od czasu ostatniego mego tutaj pobytu. Na dachu chatki tylko liście pogniły, ale zaraz zastą-
    piłem je świeżymi i miałem przewyborne letnie mieszkanie.
    Całe popołudnie poświęciłem próżniactwu. Jutro, myślałem sobie, wezmę się do pracy, a
    dziś trzeba użyć wiosny. I, jak chłopiec piętnastoletni, uganiałem się za motylami, zrywałem
    kwiaty, plotłem wieńce i nareszcie użyłem w czystej jak kryształ rzece kąpieli, która mi po-
    służyła doskonale. Oczyszczona z zimowych wyziewów skóra stała się elastyczną, a członki
    dziwnej nabrały giętkości.
    Przepędziwszy przyjemnie noc w moim pałacyku, wziąłem się na drugi dzień do uprawy
    roli. Zdawało się, że to będzie łatwa robota, a tymczasem trzeba było nad nią dobrze się napo-
    cić. Naprzód należało ściąć trawę, korzenie jej powydobywać, ażeby chwast zasiewu nie głu-
    szył, a dopiero potem ryć ziemię. W ten sposób pracując, w dwa dni oczyściłem kilkadziesiąt
    metrów przepysznego czarnego gruntu, zasiałem, a raczej zasadziłem w nim jęczmień, robiąc
    co osiem centymetrów dołek i kładąc weń ziarnka, po czym wyrównywałem wszystko, przy-
    deptujÄ…c z lekka.
    %7łe jeszcze spory kawałek ziemi wolnej pozostał, zasadziłem na niej kilkanaście sadzonek
    melona w dołkach, umyślnie nieco głębiej dla utrzymania wilgoci i ochrony od wiatru. Ukoń-
    czywszy te roboty, ogrodziłem pólko płotkiem z żerdek bambusowych, powtykanych na
    krzyż w ziemię, ażeby zające antylskie albo kozy zasiewu nie zniszczyły.
    Nad wieczorem poszedłem ku bliskim skalistym wzgórzom, chcąc obejrzeć znak przed
    zimą zrobiony ale całkiem inna okoliczność zajęła mą uwagę. Pomiędzy skałami a wąwozem
    wiła się drożyna, jakby wydeptana. Przyglądając się uważnie tej ścieżce, dostrzegłem liczne
    ślady kóz. Widać więc, że tędy przechodziły na sąsiednią dolinę. Widok tych tropów napro-
    wadził mnie na myśl urządzenia pułapki. Miałem wprawdzie w domu cztery kozy i kozła, ale
    w czasie zimowym brak mięsa dotkliwie uczuwać się dawał. Zwierzęta te pierzchliwe, były
    bardzo trudne do podejścia. Nieraz chcąc je zastrzelić, musiałem pełznąć ku nim na brzuchu,
    kryjąc się za krzakami i to pod wiatr, bo poczuwszy mnie węchem z daleka, natychmiast
    uciekały. O schwytaniu zaś żywcem niepodobna było marzyć. Raz tylko puściłem się za jed-
    ną, lecz mimo wysilenia, nie mogłem jej doścignąć. Dawno już więc rozmyślałem nad urzą-
    dzeniem pułapki, ale brakowało mi konceptu.
    Dzisiaj, spostrzegłszy wąską ścieżkę między skalistymi ścianami, znalazłem bardzo do-
    godne na ten cel miejsce. Trzeba było tylko dość głęboki dół wykopać, przykryć go gałęziami
    dla niepoznaki i tym sposobem kozy chwytać. Ile namęczyłem się, aby tego dokonać, nikt nie
    uwierzy. Grunt tu był twardy i kamienisty, a ja żadnych do kopania nie posiadałem narzędzi,
    ale praca i wytrwałość zwalczy największe przeszkody. Kilkakrotnie rozpoczynałem i porzu-
    całem znowu kopanie. Nareszcie po pięciu dniach niewypowiedzianych trudów zrobiłem dół,
    63
    prawie na dwa metry głęboki, a przeszło metr średnicy mający. Zagłębieniu temu dałem sze-
    rokość większą od dołu jak od góry, ażeby kozy wyskakiwać z niego nie mogły. Na wierzchu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl