-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
agentami była zacięta.
64
Wziąłem Fredsa za rękę i poszliśmy przez rozje\d\one błoto,
szukając autobusu do Jiri. W końcu go znalezliśmy: pomalowany
był na wesołe, \ółte, niebieskie, zielone i czerwone kolory, jak
wszystkie inne, ale nasz miał jeszcze jakieś czterdzieści kalko-
manii z Ganesią, poprzylepianych na całej przedniej szybie, \eby
poprawić widoczność kierowcy. "Drugiego autobusu" nale\ące-
go do przedsiębiorstwa jak zwykle nie było, a na ten sprzedano
dwa razy więcej biletów ni\ było miejsc. Dostaliśmy się do środka,
a potem przecisnęliśmy się przez ciasno zbity tłum w przejściu
i znalezliśmy z tyłu wolne miejsca. Nepalczycy lubią jezdzić
z przodu. Wsiadło jeszcze więcej osób i tłum ogarnął nawet nas.
Freds miał jednak miejsce przy oknie, a o to mi właśnie chodziło.
Przez upstrzoną szybę widziałem nasz ogon: Phila Adrakiana
i dwóch mę\czyzn, którzy mogli być agentami Tajnej Słu\by,
choć nie byłem tego pewien. Bronili się przed sprzedawcami
biletów i jednocześnie próbowali dostać się na podwórko, co było
trudne do pogodzenia. Kiedy tylko umknęli sprzedawcom, weszli
na podjazd i niemal zostali przejechani przez autobus, który
akurat toczył się w górę i w dół po wzniesieniu. Jeden z nich
poślizgnął się niezdarnie w błocie i upadł na siedzenie. Sprzedaw-
cy biletów uznali, \e to znakomite. Adrakian i tamci dwaj pognali
dalej, rzucając się od autobusu do autobusu i próbując wyglądać,
jakby niczego nie szukali. Ciągle byli ścigani przez najwytrwal-
szych agentów i od czasu do czasu grzęzli w błocie, a\ zacząłem
się niepokoić, \e nie uda im się nas znalezć. Rzeczywiście, zajęło
im to dwadzieścia minut. Jeden z nich dojrzał Fredsa w oknie
i wszyscy zanurkowali za maskÄ™ zanurzonego a\ po osie autobu-
su, odganiając się od agentów w desperackim języku migowym.
- Załapani na amen - powiedziałem.
- Taa - nie poruszając wargami, odparł Freds.
Autobus był ju\ całkowicie nabity. Pomiędzy mnie i Fredsa
wcisnęła się nawet jakaś staruszka, co bardzo mi odpowiadało.
Niestety, szykowała się jeszcze jedna wstrętna podró\.
- Naprawdę się poświęcasz - powiedziałem, przygotowu-
jąc się do zniknięcia.
65
- Sokojnie - odpowiedział bez drgnienia warg - ja ko-
cham te odró\e.
Zabrzmiało to przekonująco. Po\egnałem się z nim i utoro-
wałem sobie drogę w przejściu. Tamci obserwowali jedyne drzwi
autobusu, ale nie był to zbytni problem. Wślizgnąłem się pomię-
dzy dwóch Nepalczyków, których pojęcie "przestrzeni indywi-
dualnej" jest w zasadzie ograniczone do przestrzeni, jakÄ… akurat
zajmują ich ciała - bez \adnych głupot o półmetrowej odległości
- i dostałem się do okna po drugiej stronie autobusu. Nasi
obserwatorzy w \aden sposób nie mogli nic zobaczyć przez ludzi
w środku, mogłem więc działać swobodnie. Przeprosiłem Szerpę,
na którym siedziałem, otwarłem okno i zacząłem przez nie wy-
łazić. Szerpa pomógł mi uprzejmie, bez najmniejszej aluzji, \e
robię coś niezbyt codziennego. Zeskoczyłem w błoto. W autobu-
sie prawie nikt nie zauwa\ył, \e wysiadłem. Przemknąłem przez
ziemię niczyją, pomiędzy stojącymi z tyłu autobusami. Niedługo
potem byłem na Durbar Marg, wsiadłem do taksówki i pojecha-
Å‚em do Gwiazdy.
XV
Kazałem taksiarzowi zaparkować niemal w holu hotelu,
a Budda wtoczył się na tylne siedzenie jak obrońca przepychają-
cy się za linię. W czasie jazdy trzymał na wszelki wypadek głowę
opuszczoną; taksówka wiozła nas na lotnisko.
Sprawy układały się idealnie według mojego planu, więc
moglibyście sobie pomyśleć, \e byłem bardzo zadowolony, ale
prawda jest taka, \e byłem bardziej zdenerwowany, ni\ przez cały
ten ranek. Zbli\aliśmy się do kasy RNAC-u, sami rozumiecie...
Kiedy tam podszedłem i zapytałem, urzędniczka powiedziała
Strona 32
Robinson Kim Stanley - Ucieczka z Katmandu(z txt)
nam, \e nasz dzisiejszy lot został odwołany.
- Co? - wrzasnąłem. - Odwołany? Jak to?
No więc, ta nasza pani w okienku była najpiękniejszą kobietą
na całym świecie. W Nepalu to się zdarza ciągle - mijasz na wsi
zgarbioną wieśniaczkę wyciągającą ry\, ona podnosi wzrok i jej
twarz jest jak z okładki "Cosmopolitan", tyle \e dwa razy ładniej-
66
sza i bez wampirowatego makija\u. Ta kasjerka mogłaby zbić
miliony jako modelka w Nowym Jorku, ale mówiła słabo po
angielsku, a kiedy spytałem ją: "Jak to?", odparła: "Pada deszcz"
i przeniosła wzrok na następnego klienta.
Wziąłem głęboki oddech. Pamiętaj - myślałem sobie: RNAC.
Co by na to powiedziała Królowa Kier? Wskazałem za okno.
- Proszę zobaczyć. Nie pada.
To ją przerastało.
- Pada deszcz - powtórzyła. Rozejrzała się w poszukiwa-
niu kierownika, który zresztą zaraz się zjawił: szczupły Hindus
z czerwoną kropką na czole. Ukłonił się oschle.
- Deszcz pada a\ do samego J.
Potrząsnąłem głową.
- Przepraszam, ale odebrałem raport radiowy z J., poza tym
mo\e pan spojrzeć na północ i sam zobaczyć. Nie pada.
- Lądowisko w J. jest zbyt mokre, \eby na nim lądować -
powiedział.
- Przepraszam, ale wczoraj lądowaliście tam dwa razy, a od
tamtej pory nie padało.
- Mamy problemy techniczne z samolotem.
- Przepraszam, ale macie tu przecie\ całą flotyllę małych
samolotów i kiedy jeden ma problemy, dajecie po prostu na jego
miejsce inny. Wiem, bo kiedyś zmieniałem tu samolot trzy razy.
- Nathan i Sarah nie wyglądali na wniebowziętych, gdy to
usłyszeli.
Rozmowa zwróciła uwagę kierownika kierownika: następny
powa\ny, smukły Hindus.
- Lot jest odwołany - powiedział. - To sprawa polityczna.
Potrząsnąłem głową.
- Piloci RNAC strajkujÄ… tylko na trasach do Lukli i Pokhary
- tylko tam jest dostatecznie du\o pasa\erów, \eby strajk miał
sens. - Moje obawy co do rzeczywistego powodu odwołania
lotu zaczynały się powoli potwierdzać. - Ilu pasa\erów miało
lecieć tym lotem?
Wszyscy troje wzruszyli ramionami.
67
- Lot jest odwołany - powiedział pierwszy kierownik. -
Proszę spróbować jutro.
I wiedziałem ju\, \e dobrze się domyślałem. Mieli mniej ni\
połowę pasa\erów i czekali do jutra, \eby samolot był pełen.
(Mo\e nawet więcej ni\ pełen, ale czy ich to obchodziło?) Wy-
jaśniłem sytuację Nathanowi, Sarah i Buddzie. Nathan ruszył
z awanturą do okienka, domagając się, \eby lot odbył się zgodnie
z rozkładem, zaś kierownicy podnieśli brwi, jakby mimo wszy-
stko cała ta sytuacja mogła ich bawić, ale odciągnąłem go.
Wykręcając numer mojego znajomego z biura podró\y, wyjaśni-
łem Nathanowi, \e doprowadzanie do wściekłości zdenerwowa-
nych klientów azjatyccy biurokraci zmienili w sport (a mo\e
formę sztuki). Przy trzeciej próbie udało mi się dodzwonić do
biura mojego znajomego. Zgłosiła się recepcjonistka, która oz-
najmiła: "Podró\e Yeti, słucham?", co bardzo mi pomogło, jako
\e zapomniałem nazwy firmy. Zaraz połączyłem się z Billem
i nakreśliłem mu sytuację.
- Znowu zapełniają samoloty, co? - zaśmiał się. - Zgło-
szę te sześć biletów, które "sprzedaliśmy" wczoraj i powinniście
wystartować.
- Dzięki, Bili.
Odczekałem piętnaście minut, podczas których Sarah i ja
uspokajaliśmy Nathana, a Budda stał przy oknie, gapiąc się na
startujÄ…ce i lÄ…dujÄ…ce samoloty.
- Musimy się stąd wydostać dzisiaj! - powtarzał Nathan.
Strona 33 [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zambezia2013.opx.pl