• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    skomplikowane ruchy, mając w Bogu nadzieję, że tamten nie pozna się na oszustwie.
    Mężczyzna piskliwie zachichotał, szturchając w plecy idącego przed nim żołnierza.
    Najwyrazniej uznał to za świetny dowcip, że mają w swoim gronie niemowę i na Caustona
    zwróciły się ciekawskie spojrzenia. Miał nadzieję, że pasta do butów na jego twarzy nie
    spłynie razem z potem.
    Słyszał w niewielkiej odległości strzały z ręcznej broni: terkot cekaemów i bardziej
    nierównomierne, sporadyczne odgłosy karabinów. Były o wiele bliżej, niżby się spodziewał.
    Favel przesunął linię frontu daleko w głąb przedmieść St. Pierre i sądząc z kanonady
    niewiarygodnie szybko wyzbywał się amunicji. Causton drgnął, gdy o sto metrów w prawo
    wybuchł pocisk, dewastując jedną z chat. %7łołnierze poczuli się niepewnie i wyraznie zwolnili
    tempo marszu.
    Sierżant krzyknął coś, oficer zaklął i kolumna ponownie przyspieszyła. Po chwili skręcili
    w przecznicę i zatrzymali się. Causton obserwował z zainteresowaniem wojskowe
    ciężarówki, zaparkowane jedna za drugą wzdłuż ulicy i zauważył, że są w większości puste.
    Zobaczył też, jak żołnierze przetaczają paliwo z baków jednych pojazdów do innych.
    Oficer wystąpił naprzód i znów wygłosił do nich mowę. Odpowiadając najwidoczniej na
    jego pytanie kilku ludzi w kolumnie podniosło karabiny, machając nimi w powietrzu, więc
    Causton zrobił to samo. Na zwięzły rozkaz oficera żołnierze ci wyszli z szeregu i ustawili się
    po drugiej stronie ulicy. Causton poszedł z nimi. Oficer najwyrazniej oddzielał ludzi
    mających broń od tych, którzy porzucili swoje karabiny.
    Sierżant przeszedł wzdłuż szeregu stojących od siebie w odstępach, uzbrojonych
    żołnierzy. Każdego o coś pytał, po czym wydzielał amunicję ze skrzynki, którą niosło za nim
    dwóch ludzi. Kiedy dotarł do Caustona i zadał mu pytanie, ten odciągnął tylko zamek, żeby
    pokazać, że karabin jest pusty. Sierżant rzucił mu w ręce dwa magazynki naboi i poszedł
    dalej.
    Causton spojrzał na ciężarówki. Z jednej z nich wyładowywano karabiny i wręczano je
    nie uzbrojonym żołnierzom. Nie dla wszystkich starczyło. Z namysłem podrzucił w dłoni dwa
    magazynki naboi, patrząc za odjeżdżającą ciężarówką, którą zaopatrzono w ropę kosztem
    innych. Serrurierowi zaczynało brakować paliwa, broni i amunicji, albo raczej miał
    wszystkiego pod dostatkiem, tylko nie tam, gdzie chciał i nie wtedy, gdy czegoś potrzebował.
    Było wysoce prawdopodobne, że jego korpus zaopatrzenia został całkowicie rozbity wskutek
    nadspodziewanie skutecznego ataku Favela.
    Załadował karabin, wkładając drugi magazynek do kieszeni. Trudności Serruriera
    z zaopatrzeniem mogły przyczynić się do śmierci dobrego zagranicznego dziennikarza.
    Znalazł się w zdecydowanie nieodpowiednim miejscu. Mimo swej awersji do broni uznał, że
    lepiej być na wszystko przygotowanym. Rozejrzał się wokoło, rozważając szansę ucieczki,
    ale stwierdził ze smutkiem, że były równe zeru. Kto mógł jednak wiedzieć, co przyniosą
    zmienne koleje wojny?
    Padły kolejne gromkie rozkazy i żołnierze znowu odmaszerowali, kierując się tym razem
    prostopadle do drogi, którą przyszli z centrum miasta. Causton wywnioskował, że posuwają
    się równolegle do linii ognia. Znalezli się w jednej z najuboższych dzielnic St. Pierre,
    w nędznym osiedlu ruder, które zbudowano ze sprasowanych puszek po nafcie
    i pordzewiałego żelastwa. Nie zauważył żadnego z mieszkańców. Ukrywali się w swych
    lichych domostwach albo w Pośpiechu je opuścili.
    Kierunek marszu ponownie się zmienił. Słyszeli coraz wyrazniej zgiełk bitwy i w końcu
    wyszli na otwartą przestrzeń, na wrzynający się w przedmieścia cypel ziemi. Kazano im tam
    stanąć i rozciągnąć się w długi szereg. Causton przypuszczał, że w tym miejscu się
    zatrzymają. %7łołnierze zaczęli się okopywać, używając bagnetów zamiast narzędzi, a Causton
    z zapałem ich naśladował.
    Stwierdził, że wybrano mu na cmentarz wyjątkowo smrodliwe miejsce. Owa leżąca
    w pobliżu slumsów otwarta przestrzeń była śmietniskiem, na które nie troszczący się
    o higienę mieszkańcy wyrzucali wszystko, czego chcieli się pozbyć. Causton wbił niechcący
    pożyczony bagnet w wydęte ścierwo psa, które leżało na wpół zagrzebane pod stertą popiołu.
    Z cichym sykiem uszły z niego gazy, powodując potworny odór. Causton zakrył ręką usta
    i przesunąwszy się trochę w bok zaczął kopać na nowo, tym razem z lepszym skutkiem.
    Okazało się, że kopanie na śmietniku ma swoje zalety: bardzo łatwo było zrobić dół,
    w którym mieścił się człowiek.
    Wykopawszy go Causton zaczął się rozglądać. Najpierw spojrzał w tył, szukając drogi
    ucieczki. Tuż za sobą zobaczył sierżanta, nieugiętego twardziela, z lufą karabinu wymierzoną
    - może celowo - wprost w niego. Za sierżantem, dokładnie naprzeciwko pierwszego rzędu
    ruder, stali szeregiem w pewnych odstępach od siebie mocni chłopcy kapitana, gotowi
    powalić serią z erkaemu każdego, kto próbowałby ucieczki. Sam kapitan znajdował się za
    żołnierzami. Dowodził nimi od tyłu, kryjąc się za jedną z ruder. Obok stał dżip z włączonym
    silnikiem i Causton wywnioskował, że kapitan był gotów zwiać, gdyby front się załamał. Nie
    dawało to powodów do radości.
    Skoncentrował uwagę na tym, co działo się z przodu. Pas wolnej przestrzeni rozciągał
    się z obu stron aż po horyzont i miał około czterystu metrów szerokości - może trzysta
    pięćdziesiąt. Dalej znajdowały się lepiej skonstruowane domy bogatszych obywateli St.
    Pierre. Pas ziemi niczyjej podkreślał ich odrębność i oddzielał je od slumsów. Bitwa
    najwyrazniej rozgrywała się właśnie tam. Pociski i granaty eksplodowały z przerażającą
    regularnością, bez umiaru rozrzucając na wszystkie strony fragmenty efektownych rezydencji.
    Ogień ręcznej broni nie ustawał ani na chwilę. W pewnym momencie zle wymierzony pocisk
    wylądował zaledwie pięćdziesiąt metrów przed Caustonem, który pochylił głowę i poczuł, jak
    spadajÄ… na niego grudki ziemi.
    Doszedł do wniosku, że musi tamtędy przebiegać front i że siły rządowe przegrywają.
    W przeciwnym razie po co wojsko montowałoby pospiesznie drugą linię ze zle uzbrojonych
    dezerterów? Mimo wszystko miejsce wybrano nie najgorzej. Gdyby front się załamał, ludzie
    Favela musieliby pokonać czterysta metrów otwartej przestrzeni. Potem pomyślał jednak
    o nędznych dwóch magazynkach nabojów, które mu przydzielono. Może żołnierze Favela nie
    mieliby w sumie zbyt trudnego zadania. Wszystko zależało od tego, czy wojska rządowe
    zdołają się wycofywać w uporządkowany sposób, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl